Nie ufa żadnemu narzędziu, nie obma-
cawszy go wpierw w sposób historyczno-społeczny. Po prawdzie, to go nawet narzędzie
samo nie interesuje, interesują go tylko perspektywy, które może sobie przy tej sposobno-
ści urządzić.
Ja nie czekam ani rewolucji, ani kladderadaczu, ani na to, czy p. Stawarowi przez nie-
skończone manipulacje marksistyczno-dialektyczne uda się wreszcie wydestylować to, co
w literaturze miałoby odpowiadać niby potrzebom nowej narastającej klasy społecznej
czy nowym stosunkom gospodarczym. Robię sam o ile możności rewolucję na swoim
odcinku i diabła troszczę się o to, czy aby jestem w zgodzie z „duchem czasów”, czy z
duchem proletariatu. Bo albo jestem burżuj czy drobnomieszczanin, a wtedy nic mi nie
pomoże, bo choćbym Bóg wie jak zręcznie udawał, w końcu zawsze jakiś Stawar mnie
„zdemaskuje”, wykaże u mnie zręczne mimikry, spreparuje mnie na „typowy” - lub, je-
żeli będzie bardziej łaskaw, na „ciekawy” okaz „ginącego świata” (tu p. Stawar schodzi
się w terminach z Kasprowiczem i z Piłsudskim); albo przyszłość rzuca w mojej myśli
swój wyprzedzający cień, a w takim razie inny Stawar kiedyś znajdzie w tej myśli odpo-
wiednie „przeczucia”, „podłoża”, „odbicia”, „odzwierciedlenia”, „uwarunkowania” na
moją korzyść.
Stanisława Brzozowskiego urządził p. Stawar niedawno w „Dźwigni”, wykombino-
wawszy, że jest on ideologicznym prekursorem faszyzmu. Gdybym chciał użyć tej samej
broni, może bym przez odpowiednie zestawienie cytatów udowodnił, że p. Stawar razem
ze swoim marksizmem wysługuje się nieświadomie burżuazji, bo przez podstawianie nogi
tym, co pracują bezpośrednio, przez szykanowanie ich in puncto legitymacji społeczno-
historycznej, paraliżuje przyszłość, eskamotuje ją, zawraca wstecz. Przeżyłem te szyka-
ny w epoce Brzozowskiego, jego diagnozy marksistyczne odczuwałem zawsze jako pod-
stępne zamachy na bezpośrednie prace myśli, i jestem zahartowany.
Bodźce do myślenia mogą być rozmaite; dostarczają ich także sytuacje gospodarczo-
społeczne, z bliska i z daleka, świadomie i podświadomie, bezpośrednio i pośrednio; ale
myślenie, gdy się już raz zacznie, ma swoją autonomię i polega na tym, żeby wymyślić
coś, czego nie było. Marksiści bardzo często zachowują się tak, jakby nie wiedzieli, czym
jest myślenie i twórczość.
W bliskim związku z moją książką mówi p. Stawar o „bezwładzie, inercji metodolo-
gicznej”, jaka się daje zauważyć w „krytyce mieszczańskiej”. Sądzę jednak, że moja teo-
ria o aktualnościach i hierarchiach jest teorią rewolucyjną, że zawiera w zalążku nowe
metody, a metoda p. Stawara też się w niej mieści jako jedna z możliwości. Pan Stawar
tylko nie był łaskaw przypatrzyć się i dać mi tę pożyczkę myśli własnych, której wyma-
gają pewne książki i którą się później z procentem odzyskuje. Podejrzewam go nawet o
123
brak dobrej woli. Oto np. zarzuca mi przypisywanie pewnym pojęciom czy terminom au-
torytetu wiecznego, dogmatycznego, i o kilka zdań dalej, już nie w związku ze mną, mówi
o ulubionym przez krytykę mieszczańską „antyracjonalistycznym nastawieniu w pojmo-
waniu kultury” oraz o jej ślepej wierze w autorytet „natchnienia”. Nie mógł tego zarzutu
przyczepić do mnie, choć go może korciło, bo wie chyba dobrze, że nie tylko w Walce o
treść, lecz w ogóle od dawna także zwalczam ten autorytet i antyracjonalistycznie nasta-
wiony nie jestem. Nieco dalej wspomina p. Stawar ironicznie o „świecie piękna” - a wła-
śnie pojęcie „piękna” jest u mnie potraktowane również jako przestarzałe. Tak samo mó-
wię o pojęciach formy, kształtu itd. jako wymagających rewizji; nie tylko mówię, lecz
faktycznie rewiduję. Pojęcie „życia” uważam za przestarzałe, bo zbyt szerokie i obosiecz-
ne, wykrywam jego treści. A więc „terminy i określenia” czy „objawy literackie” nie są
dla mnie „wieczne”, jak mi to podsuwa p. Stawar. Gdzie potrzeba, zaznaczam ewolucję i