Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Załóżmy, że jest niewinny. Czy w takim razie potrafimy wytłumaczyć jego zachowanie? Z całym przekonaniem odpowiem: tak, jeżeli, oczywiście, przyjmiemy, że jest niewinny. Mówię to, ponieważ zapamiętałem jego słowa: „Rozumiesz przecież, że ją trzeba zabić”. Tamtego popołudnia wraca ze spaceru i znajduje zwłoki pani Boynton. Co dalej? Przypomina mu się rozmowa w Jerozolimie i wynikająca z niej pewna możliwość. Plan został wykonany, nie przez niego, przez współuczestniczkę. Innymi słowy podejrzewa swoją siostrę, pannę Carol Boynton.
— To kłamstwo! — rzucił Raymond zdławionym, drżącym głosem.
— Z kolei rozpatrzymy następną możliwość — ciągnął detektyw. — Czy Carol Boynton mogła popełnić morderstwo! Co przeciw niej przemawia? Z natury jest energiczna i nerwowa, ma bujny temperament, a zatem mogłaby uznać tego rodzaju czyn za szlachetny i heroiczny. Z nią to właśnie Raymond rozmawiał w Jerozolimie. Do obozu wróciła dziesięć po piątej. Według zeznań własnych: podeszła do matki i zamieniła z nią kilka słów. Nikt tego nie widział. Obóz był wyludniony, służba spała. Lady Westholme, panna Pierce i pan Cope zwiedzali groty za zakrętem parowu. Nie było świadka. Czas zgadza się plus minus z zeznaniem panny King. A więc oskarżenie Carol Boynton miałoby pewne podstawy.
Poirot przerwał. Carol popatrzyła mu w oczy. Jej spojrzenie było przeciągłe i pełne smutku.
— I jeszcze jedno — podjął po chwili. — Wczesnym rankiem następnego dnia Carol Boynton wrzuciła coś do potoku. Są wszelkie powody, by sądzić, że to „coś” było strzykawką.
— Co pan mówi? — zdziwił się doktor Gerard. — Przecież znalazłem swoją strzykawkę. Mam ją.
— Właśnie! — podchwycił detektyw. — Ta druga strzykawka stwarza aspekt bardzo ciekawy, niezwykły. O ile mi wiadomo, druga strzykawka to własność panny King. Czy tak, mademoiselle?
Carol Boynton ubiegła młodą lekarkę.
— Nie! — zawołała żywo. — To moja strzykawka, nie panny King!
— Przyznaje pani zatem, że wyrzuciła pani strzykawkę? — podchwycił Poirot.
Dziewczyna zawahała się przez chwilę.
— Tak. Czemu nie miałabym tego zrobić?
— Carol! — Nadine pochyliła się do przodu; oczy miała szeroko otwarte, pełne lęku. — Carol! Nie rozumiem, dlaczego…
Carol zwróciła twarz w stronę bratowej. Spojrzała na nią bystro, jak gdyby wrogo.
— Nie ma tu nic do rozumienia! — powiedziała. — Wyrzuciłam starą strzykawkę. Nigdy nie dotykałam trucizny… nigdy.
— Panna Pierce powiedziała panu prawdę! — podchwyciła spiesznie Sara zwracając się do detektywa. — To była moja strzykawka!
— Chociaż sprawa strzykawki — uśmiechnął się Poirot — jest zagadkowa, bardzo skomplikowana, lecz mimo wszystko to da się chyba wyjaśnić. Cóż, postawiliśmy dotąd dwie tezy: tezę niewinności Raymonda Boyntona i tezę winy jego siostry, Carol. Ale ja jestem absolutnie bezstronny. Każdą sytuację zwykłem rozpatrywać z obydwu stron. Postawmy pytanie: Jak wyglądałaby sprawa, gdyby Carol była niewinna? Otóż wraca do obozu i podszedłszy do matki, widzi, że nie żyje. Co przyszło jej do głowy? Oczywiście podejrzenie, że jej brat Raymond popełnił zabójstwo. Nie wie, co robić. Nic nie mówi. I co dalej? W jakąś godzinę później Raymond wraca, rzekomo rozmawia z matką i także nie mówi, że coś się stało. Nie sądzą państwo, że jej podejrzenia musiały się wtedy ugruntować? Być może idzie do jego namiotu i znajduje tam strzykawkę. Jest już absolutnie pewna! Zabiera strzykawkę, ukrywa i wyrzuca nazajutrz wczesnym rankiem.
Jeszcze jedno wskazuje, że Carol Boynton jest niewinna — ciągnął detektyw. — Kiedy rozmawiałem z nią, zapewniła, że ani ona, ani jej brat nie myśleli nigdy serio o wprowadzeniu w czyn swojego planu. Poprosiłem ją, by przysięgła, że mówi prawdę. Zrobiła to natychmiast, bez wahania, z całą powagą i godnością. Przysięgła, że nie jest winna zbrodni. Rozumieją państwo? Ona, nie oni! Kwestię winy brata pominęła. Spodziewała się pewno, że ujdzie to mojej uwadze! Tak przedstawia się sprawa niewinności Carol Boynton. Cofnijmy się teraz i zastanówmy nie nad niewinnością, lecz nad winą Raymonda Boyntona.
Przypuśćmy, że Carol powiedziała prawdę i pani Boynton żyła o piątej dziesięć. W jakich warunkach Raymond mógłby popełnić zbrodnię? Wolno nam podejrzewać, że zabił macochę, kiedy za dziesięć szósta podszedł do niej i jakoby z nią rozmawiał. Co prawda służba kręciła się już po obozie. Ale zapadał zmierzch. Raymond mógłby dokonać zbrodni niepostrzeżenie, ale wynikałoby z tego, że panna King musi kłamać. Pamiętają państwo? Do obozu wróciła ledwie pięć minut później niż Raymond. A zatem ze stosunkowo nieznacznej odległości musiałaby widzieć, że Raymond jest przy matce. Co dalej? Kiedy znaleziono zwłoki, panna King przypuszczała, że zabójstwo popełnił Raymond i, aby go ratować, skłamała rozmyślnie. Wiedziała przecież, że doktor Gerard ma ciężki atak malarii i nie będzie mógł podważyć jej opinii.
— Ja nie skłamałam! — powiedziała z przekonaniem Sara.
— Istnieje jeszcze jedna możliwość — podjął mały Belg. — Jak nadmieniłem, panna King przyszła do obozu pięć minut później niż Raymond. Jeżeli Raymond rzeczywiście zastał matkę żywą, panna King z powodzeniem mogła zrobić śmiertelny zastrzyk. Mogła uwierzyć, że pani Boynton to uosobienie zła, i wyobrazić sobie, że wykonuje sprawiedliwy wyrok. W takim przypadku jej kłamstwo co do czasu zgonu byłoby również uzasadnione.
Sara pobladła, a gdy się odezwała, głos jej był stłumiony, matowy:
— Istotnie, mówiłam o słuszności poświęcenia jednego życia dla dobra ogółu. Myślą tą natchnął mnie „Ołtarz ofiarny”. Ale mogę zeznać pod przysięgą, że nie zrobiłam krzywdy tej podłej kobiecie ani nie żywiłam nigdy podobnego zamiaru.
— A mimo wszystko — podjął Poirot — któreś z was musi kłamać. Pani, mademoiselle, albo pan Boynton!
Raymond niespokojnie poruszył się na krześle.