Nie wszystkie państwa rodzą się z opryszkostwa, geneza ich rozmaita; ale pragnę zwrócić uwagę, że można je zakładać także metodą opryszkowską. Coś z tej metody mieści się w każdym orientalnym absolutyzmie, a wpływy stamtąd na Zachód przedostawały się już w pierwszych wiekach po Chr. Opryszkowski zasiew rodził chwasty przez całe wieki i czyż przestał się rodzić! Zastanówmy się nad tym i nad teoriami niemieckimi, wmawiającymi nam, że państwo jest niemal boskiego pochodzenia! Niestety, nie brak państwowości wybitnie antyspołecznych.
W tym rodzaju prym jest przy cywilizacji turańskiej. Żadna inna nie może się z nią równać co do oparcia prawa państwowego wyłącznie na przemocy. Jest to tym bardziej znamienne, że samo pojęcie najwyższej władzy wywodzi się u tych ludów z monizmu prawa prywatnego.
Kolebką tej cywilizacji jest Azja środkowa. Tam wytworzył się swoisty ustrój obozowy, stanowiący największy i najwybitniejszy w historii mechanizm.
W tworzeniu się społeczności i społeczeństw azjatyckich odegrały czynniki polityczne rolę znacznie większą niż w Europie. Nie było nigdy jakiejś etnicznej społeczności huńskiej, tureckiej, mongolskiej, chazarskiej, mandżurskiej; były to związki „polityczne” ludów występujących pod tymi ogólnymi nazwami, a złożone wielce niejednolicie pod względem etniczym. W walce o byt materialny wybił się na miejsce naczelne pewien sposób, znany w Europie tylko w miniaturze. Jest nim utrzymywanie się z rzemiosła wojennego, co w konsekwencji doprowadziło do ciągłej, systematycznej zdobywczości, jako do najwyższej racji życia. Zawodowe rzemiosło wojenne rozeszło się w Azji tak dalece, że nasze europejskie kondotierstwo wygląda przy tym jakby igraszka. A Azji oparły na tym swój byt całe wielkie zrzeszenia. Wojowanie nieustanne ogranicza się z czasem do rozbojów u sąsiadów, lecz czasem wznosi się do zakładania wielkich państw zaborczych. Albo wojują, albo giną w bezczynnym zastoju. Robienie zaborów stało się w Azji od dawnych wieków pierwszorzędnym czynnikiem twórczym społeczeństw i państw. Rozkwitają one zdobywczością, upadają, a nawet rozkładają się i giną, gdy przestaną czynić zabory. Pełnia życia polega, zwłaszcza u ludów cywilizacji turańskiej, na tym żeby żyć jak najwięcej cudzym kosztem.
Przedsiębiorcy wojskowi zdobywali sobie państwa, których zostawali władcami, a żołnierzom swym rozdawali dobra podbitych. Gdy od takiego wodza (kondotiera) odwróci się fortuna i nie może już utrzymywać we wszelkich wygodach swych drużynników, rozpuszcza ich albo też oni sami go opuszczą i lud jego pójdzie szukać utrzymania pod innym jakim sztandarem. Losy wojny, świecąca lub gasnąca gwiazda kondotiera, rozstrzygały o tworzeniu się i zaniku ludów, zwłaszcza tureckich, najpochopniejszych do zawodowej żołnierki.
Te ludy – to pułki. Dochowanie po kronikach nazwy nie oznaczają „ludów” w naszym rozumieniu tego wyrazu, tj., zrzeszeń etnograficznych, lecz (przynajmniej pierwotnie) zrzeszenia ściśle militarne, bez względu na stosunki etniczne złożone częstokroć ze zbieraniny etnicznej z różnych stron. Gdy zabraknie im szczęśliwych pułkowników, wegetują w nędzy w zupełnej ciemnocie i apatii. Ludy-pułki zmieniają miejsce pobytu, wędrują setkami mil z żonami, dziećmi i dobytkiem, często na rozkaz swego wodza i władcy czy też w poszukiwaniu wodza nowego.
Z takiego przedsiębiorcy wojennego wyrósł dżingischan Temudżin, który wojskami swymi zajął pół Azji od Korei po Turkiestan.
Są to koczownicy wojenni, a wyłącznie ochotnicy. Mogą iść całe rody razem, lecz może ród się rodzielić, każdy wojownik rusza lub zostaje według własnej ochoty. Szukają szczęścia w świecie, jak się zdarzy, przygodnie. Wobec tego muszą się rozluźnić związki rodowe, a powstają nowe również niezbyt trwałe. Każdy przygotowany jest zawsze na zmianę. Brak tradycji sprawił, że struktura rodowa, a tym mniej plemienna, nie mogą nigdy należycie się rozwinąć.
Były to organizacje tylko na pół rodowe, a tym trudniej o poczucie plemienne. Plemieniem stawał się oddział wojskowy.
W ten sposób wytworzyła się w cywilizacji turańskiej specjalna kultura obozowa. Nadzwyczajne jej rozszerzenie uprawnia, żeby całą cywilizację turańską uważać w ogóle za obozową, gdyż cecha ta przeważa wielce.
Ludy-pułki nie mogą posiadać świadomości przynależności do jakiegoś miejsca lub do pewnej lokalnej własności etnicznej. Z reguły nie mają żadnej własnej nazwy. Zazwyczaj przyjmują nazwę od imienia swego kondotiera, np., Nogajcy, Osmanie, itp. Nazwa utrwali się, jeżeli ich przedsiębiorcy będzie towarzyszyć trwałe szczęście. Dzięki ustaleniu się przez długi czas na równej ziemi, Mandżurowie i Osmanie stali się społecznościami etnograficznymi, gdyż cechy ich poczęły się utrwalać genetycznie przez szereg pokoleń; nabierali więc cechy wspólnego pochodzenia, stając się jakby małą rasą. Nie doprowadzili do tego Awarowie, ani Hunowie, tworzący przez jakiś czas państwa o wielkiej rozmaitości etnograficznej.
Organizacja obozowa wywołuje pewne podobieństwa bez względu na pochodzenie etnograficzne. Można tu studiować na drużynach wojennych wschodniosłowiańskich, na koloniach wojskowych Apraksina, na austriackim „Pograniczu Wojskowym” (nad dolną Drawą i Sawą) itp. Zawsze łączono tam żołnierkę z rolnictwem – i zawsze bez rezultatu.
Gdzie wojowanie stanowi więź społeczną, nie da się osiągnąć wyższego szczebla kultury duchowej; wielkie opryszkostwo stawało się zaś żywiołem takich społeczeństw i państw, a nawet ich ideałem.