– IdÄ™ z tobÄ….
Jankes również chwycił za strzelbę. Obaj wyszli obserwować okolicę. Lecz w tej chwili podniósł się przy bramie krzyk.
– NadchodzÄ…, nadchodzÄ…!
Wszyscy chwycili zabroń, skupiając się koło dowódcy.
Hrabia Ferdynand wyszedł na górę, by obejrzeć swój pokój. Na korytarzu spotkał młodą dziewczynę, jaśniejąca urodą młodości. Była to Pepi.
Hrabia zobaczywszy jÄ…, stanÄ…Å‚ jak wryty.
– Emilka! – wyrwaÅ‚o mu siÄ™ mimo woli. Zdumiona cofnęła siÄ™ o krok. To doprowadziÅ‚o go do przytomnoÅ›ci. PrzystÄ…piÅ‚ do niej i rzekÅ‚:
– ProszÄ™ wybaczyć seniorita! Czy należy pani do rodziny gospodarza?
– Nie – odrzekÅ‚a nie spuszczajÄ…c oka z jego postaci wzbudzajÄ…cej szacunek.
– A czy mogÄ™ zapytać o pani imiÄ™.
– Nazywam siÄ™ Pepita, jednak zwyczajnie woÅ‚ajÄ… mnie Pepi.
– Ale ja chciaÅ‚em poznać pani nazwisko!
– Nie mam żadnego.
– To niemożliwe.
– Nie mam rodziców; razem z siostrÄ… byÅ‚yÅ›my wychowane w klasztorze.
– Ma pani siostrÄ™?
– Tak.
– A ile ma pani lat?
– OsiemnaÅ›cie, a ona siedemnaÅ›cie.
– W którym klasztorze byÅ‚y panie wychowane?
– W klasztorze Della Barbara w Santa Jaga. ChciaÅ‚ jeszcze o coÅ› spytać, lecz z innych drzwi wyszli dwaj panowie i zbliżali siÄ™ do nich. ByÅ‚ to Bertold z Williamem, wiedeÅ„scy lekarze.
– Co to takiego? Dlaczego sÅ‚ychać strzaÅ‚y? – spytaÅ‚ Bertold.
– – Francuzi nadchodzÄ… i chcÄ… wtargnąć do fortu– odpowiedziaÅ‚ hrabia.
– A to niespodzianka. Chodź William musimy zobaczyć co siÄ™
dzieje.
Pobiegli w dół. Pepi była tak zdumiona słowami Ferdynanda i tak przerażona, że cofnęła się do pokoju zamykając za sobą drzwi.
– Nazywa siÄ™ Pepita – szeptaÅ‚ hrabia. – Ma siostrÄ™ i obie byÅ‚y
w klasztorze Della Barbara.
Zszedł po schodach pogrążony w myślach.
Obaj doktorzy doszli właśnie do bramy, koło której skupili się obrońcy. Sternau dominował w tym zgromadzeniu tak, że od razu go zauważyli. Bertold odezwał się zdziwiony: 64
– William znasz tego Meksykanina, który tam stoi?
– Tego wysokiego? – odrzekÅ‚ zapytany. – Gdyby nie ta broda,
wziÄ…Å‚ bym go na pierwszy rzut oka za...
Przerwał, bo już sama myśl wydawała się mu nieprawdopodobna.
– No, za kogo?– nagliÅ‚ Bertold.
– Za owego doktora Sternaua, który w salonie twych rodziców tyle mówiÅ‚ o sobie kiedy jeszcze byliÅ›my chÅ‚opcami.
– Ja też tak myÅ›lÄ™. Nadzwyczajne podobieÅ„stwo! MuszÄ™ iść do niego, chodź ze mnÄ….
Podeszli do Sternaua, Bertold ukłonił się i zapytał:
– ProszÄ™ wybaczyć, senior! Czy byÅ‚ pan kiedyÅ› w Wiedniu?
– Tak – odrzekÅ‚ zapytany, oddajÄ…c im ukÅ‚on.
– Pan jesteÅ› nadzwyczaj podobny do jednego znajomego, który bywaÅ‚ w naszym domu, u mojego ojca.
– Kto jest paÅ„skim ojcem?
– Profesor Bertold, z Wiednia.
Sternau aż cofnął się ze zdziwieniem mówiąc:
– Profesor Bertold z Wiednia? Ten sam, to mój przyjaciel i opiekun.
– WiÄ™c nie pomyliÅ‚em siÄ™! Pan jest doktorem Sternau?
– Naturalnie.
– Co za przypadek. Co za spotkanie! MógÅ‚by ktoÅ› coÅ› podobnego przypuszczać?
– A pan jesteÅ› ten maÅ‚y Johan, który tak brylowaÅ‚ w Å‚acinie, nieprawdaż?
– Tak. ZostaÅ‚em lekarzem i oto z moim przyjacielem, doktorem Williamem przyÅ‚Ä…czyliÅ›my siÄ™ do ekspedycji meksykaÅ„skiej, chcÄ…c wzbogacić naszÄ… wiedzÄ™. PrzybyliÅ›my do Chihuahua i po-ciÄ…gnÄ™liÅ›my razem z kompaniÄ… Francuzów, która miaÅ‚a zdobyć ten fort. Wszyscy jednak zginÄ™li, a nas oszczÄ™dzono.
– To bardzo interesujÄ…ce. Potem o tym porozmawiamy, teraz sÄ… jednak ważniejsze sprawy.
– SÅ‚yszeliÅ›my, że Francuzi znowu nadciÄ…gajÄ….
– Tak, proszÄ™ spojrzeć tylko tam, na wschód.
– Fort bÄ™dzie siÄ™ broniÅ‚?
– Naturalnie. Ja kierujÄ™ obronÄ….
– A gdzie paÅ„skie siÅ‚y? – spytaÅ‚ William zdziwiony, że niemiecki lekarz kieruje obronÄ… meksykaÅ„skiego fortu.
– Tutaj – odrzekÅ‚ Sternau wskazujÄ…c na garstkÄ™ uzbrojonych ludzi.
– Ach! A ilu jest Francuzów?
– Trzystu.
– I pan chce z tÄ… garstkÄ… bronić fortecy?
– Naturalnie.
– Panie doktorze, oni zgniotÄ… was.
– Zobaczymy. A teraz proszÄ™ panów, jeżeli oczywiÅ›cie chcecie nam pomóc, o opiekÄ™ medycz-nÄ….
– I owszem, ale narzÄ™dzia mamy w pokojach.
– ProszÄ™ je przynieść i to prÄ™dko. MyÅ›lÄ™, że walka wkrótce siÄ™ rozpocznie.
Obaj lekarze udali się do pokoi, Sternau zaś posłał kilku krajowców do Pirnero, by wydał cały zapas amunicji, po czym rozstawił swoich ludzi za palisadami, tuż nad brzegiem skały, skąd można było dokładnie widzieć nadciągającego wroga. Od strony wody nie potrzebowano się na razie obawiać napadu.
65
Francuzi jechali galopem. W pobliżu fortu około pięćdziesięciu jeźdźców oderwało się od ma-sy i popędziło w kierunku otwartej bramy.
Widocznie od razu chcieli wtargnąć do fortu. Może jakieś dwadzieścia kroków dzieliło ich od bramy, kiedy Sternau wyszedł im na spotkanie.
Kapitan, dowodzący oddziałem, zobaczywszy wysoką, dumną postać Sternaua ubranego w bogaty meksykański strój, wstrzymał konia.
– Czego sobie tutaj życzycie, panowie? – spytaÅ‚ Sternau grzecznie, ale stanowczo.
– Chcemy siÄ™ dostać do fortu – odrzekÅ‚ kapitan.
– Po co?
– Chce nas pan egzaminować?
– TrochÄ™. Przyjeżdżacie panowie w pokojowych zamiarach?
– Naturalnie.
– To proszÄ™, możecie wjechać, tylko najpierw proszÄ™ zÅ‚ożyć broÅ„.
– Co, kim pan jest, że oÅ›mielasz siÄ™ tak do mnie mówić?
– Jestem komendantem tego fortu.
Kapitan zasalutował i śmiejąc się ironicznie rzekł:
– To rzeczywiÅ›cie zaszczyt nie lada, panie kolego. Ilu podwÅ‚adnych ma pan pod sobÄ…? PiÄ™ciu czy szeÅ›ciu?
– Moich szeÅ›ciu ludzi caÅ‚kowicie wystarczy.
– A jakÄ… pan ma rangÄ™?
– ProszÄ™ sprawdzić szpadÄ…!
– Dobrze. Wzywam pana do natychmiastowego poddania fortu.
– A ja żądam, byÅ›cie panowie natychmiast stÄ…d siÄ™ oddalili.
– DajÄ™ panu dziesięć minut do namysÅ‚u.
– A ja panu dwie minuty na oddalenie siÄ™.
– Do diabÅ‚a, w razie najmniejszego oporu utorujÄ™ sobie drogÄ™ ostrzem.
– Bardzo chciaÅ‚bym poznać to ostrze.