Każdy jest innym i nikt sobą samym.

"O czym ty tak myślisz, Rafał?" - pytała mnie zawsze kochana, niezapomniana Melania i zaraz sama sobie odpowiadała, że na pewno o zielonych migdałach. Nie mówiła nigdy o niebieskich, tylko o zielonych.
- A o tym sprawdzaniu myślę - przytomnieje Kaśka. - O tym, że ja chyba tak jak Ania z Zielonego Wzgórza nie cierpię ludzi i miejsc bez wad.
Uśmiecha się, może to o moich wadach myślała? Nie pytam. Potem rozgląda się po pokoju, jakby pierwszy raz u nas była.
- Wiesz, że tu jest ładnie - mówi.
A właśnie, że nie wiem. Dla mnie to tu jest okropnie. Te stare graty, ta podłoga nierówna, ten kredens zawalidroga, zbrzydło mi.
- Mnie się nie podoba, ja swoje mieszkanie urządzę inaczej - mówię.
- Jak?
- Gratów o wiele mniej.
Kasia odwraca się szybko, bierze z biurka kolorowy flamaster.
- Daj kawałek papieru - prosi - to ci narysuję, jak będzie w moim domu. Tyle razy o tym myślałam i wszystko już sobie wymyśliłam.
Daję kawałek papieru, siadam sobie na szerokiej poręczy fotela i patrzę, jak moja Kaśka rysuje. Włosy ma mięciutkie, pachnące.
- No! - mruczy gniewnie i opędza się ode mnie jak od jakiejś muchy. - Spójrz...
Tu będzie Katarynki kuchnia. Ładnie rysuje, widzę tę kuchnię, jakbym w niej siedział.
- A ten placek to co? - pytam.
- Talerz na ścianie.
- Nie lubię!
Przechyla Kaśka głowę, spogląda na swój talerz, potem na mnie, potem znowu na talerz. I wreszcie rany gorzkie! Zmazuje ze ściany całą tę ceramikę.
- A co lubisz?
- Zegary.
Rysuje Katarynka zegar zamiast talerza i wiem teraz, że to, o czym myślałem, sprawdza się nagle na tym świstku. Zegar zamiast talerza! To znaczy, że ten drugi taboret, który stoi obok stołu, jest dla mnie. Potem Kasia rysuje pokój. Kwadratowy. Dobra, niech będzie, chociaż zawsze myślałem o prostokącie.
- Dywan, prawda? - upewnia się Kaśka.
- Jasne, że dywan.
Więc pojawia się puszysty dywan, wielki, prawie na cały pokój.
- Wiesz, ja bardzo lubię palmy. Chciałabym mieć palmę. Tu bym ją postawiła, w tym kącie pokoju.
- W porządku - mówię - lubimy palmy.
Nie wiem, czy Kasia to czuje, ale ja czuję, że nagle zawisło nad nami jakieś napięcie, coś jakby mgła, taka gęsta, że człowiek przestaje widzieć drugiego człowieka, tylko błądzi po omacku, a właściwie, to może i nie mgła, raczej wrażenie podobne do tego, które zawsze mnie ogarnia, kiedy patrzę, jak na maszt wciągają flagę państwową, hymn grają, a na najwyższym podium stoi jakaś nasza dziewczyna albo chłopak ze złotym medalem na piersi. Coraz ładniejsza robi się palma, liście ma długie, prawie do ziemi sięgają.
- Zasłony lubisz pstrokate? - pyta Kasia.
- Nie. W jednym kolorze.
- Całe szczęście! - oddycha z ulgą.
I właśnie w tej chwili, kiedy ona zaciąga okno naszą zasłoną, słyszę, że tata otwiera drzwi, potem jego kroki słyszę. Zagląda.
- O! - mówi. - Dzień dobry.
Kasia podnosi się szybko, chce się przywitać, kuchnia i pokój wylatują jej z rąk i spadają na podłogę, wolno, jakby to był kawałek papieru, a nie mieszkanie. Tata podnosi, patrzy.
- Co to jest? - dziwi się.
- Mieszkanie - mówi Kasia spokojnie, no, bo pewno, każdemu wolno mieszkanie rysować, ostatecznie.
- Czyje? - pyta tata i jakoś tak dziwnie na Katarynkę patrzy, jakby ona na tym świstku Bóg wie co narysowała. Kasia przechyla głowę, nic nie mówi przez chwilę, wreszcie odpowiada niepewnie:
- Tak sobie. Niczyje.
- Aha! - mówi tata, oddaje Kaśce kartkę, ale przecież widzę, że on wyraźnie nie wierzy w to niczyje mieszkanie, zbyt dobrze zna się na rzeczy, żeby w takie "niczyje" wierzyć. A potem długo patrzy na mnie, brwi ma ściągnięte, ponury jest, jak zawsze, kiedy się jakaś heca szykuje. To ja też patrzę mu prosto w oczy. "Nie, tata - myślę - ja sobie tego mieszkania nie dam odebrać". I on wie, że ja tak myślę i że ja naprawdę tego mieszkania nie dam sobie odebrać za nic w świecie, za żadne skarby, bo nagle robi unik, to znaczy odwraca się i palcem przygniata ziemię w doniczce, która na oknie stoi.