Pogroziłem mu pięścią, ale poznał drań, nie jestem na niego zły.
— Zwolnimy cię ze szkoły, jeśli zajdzie taka potrzeba — obiecał pan Tomasz.
— To bardzo niepedagogicznie — wtrąciłem się. — Poza tym teraz właśnie stracił
motywację, by odnaleźć skrytkę jak najprędzej.
— Sprawa jest taka... — Pan Samochodzik rączką lupy wskazał na otwarte skrzynki.
— Jak rozumiem, ktoś już was ubiegł.
Szef uśmiechnął się z zażenowaniem.
— Można tak powiedzieć. Rozłożyłem mapę.
— Zaczniemy chyba po kolei — powiedziałem.
— To znaczy?
— Od północy. Na pierwszy ogień pójdzie fort Siergiej przy rondzie Wilsona.
— Zgoda — mruknął pan Tomasz. — Co będzie potrzebne?
— Łom, dobra latarka, nieprzemakalne buty, mały ponton, saperka albo lepiej
dwie...
— Masz to wszystko w Rosynancie? — zaniepokoił się.
— Mam — potwierdziłem. — Coś jeszcze?
— Kompas, żeby w razie czego nie zabłądzić — podpowiedział Jacek.
— Brawo, zaczynasz myśleć — pochwaliłem go. — Wyruszyć możemy natychmiast.
— No to w drogę — poderwał się raźno.
Wsiedliśmy i pojechaliśmy. Zaparkowałem koło parku imienia Żeromskiego.
Założyłem na nogi gumofilce, a szef na buty naciągnął kalosze i dodatkowo wypchał
je szmatami, których używałem do przecierania szyb. Przed nami rozciągał się plac,
a obok wyrastało imponujące wzgórze porośnięte sporymi świerkami.
— Ładnie tu — zauważył Jacek. — Ale nie widzę fortu.
— Nie kompromitowałbyś się... — syknął szef.
Przed nami za trawnikiem widać było spore wzgórze porośnięte świerkami. Wzgórze
zataczało delikatny łuk. Było zbyt symetryczne, by można je uznać za twór przyrody.
— Wał zewnętrzny! — wyrwało mu się. — Zasypali fosę przyporową.
— Zgadza się — powiedziałem. — Zasypali. W latach dwudziestych forty zostały
w poważnym stopniu zniszczone.
— Sekundę — odezwał się pan Tomasz. — A co zacz ta fosa przyporowa?
— To sucha fosa, dość znacznej głębokości i szerokości na przedpolach fortów
— pośpieszyłem z odpowiedzią. — Z obu stron wzmacnia ją mur, wewnątrz którego
ciągnie się korytarz. Z korytarza poprowadzone są otwory strzelnicze. Wróg
34
35
zdobywający fort musi zeskoczyć na dno fosy przyporowej.
— Tam wpada w pułapkę — uzupełnił Jacek. — Z obu stron strzelają do niego
znakomicie osłonięci obrońcy. Gdyby chciał się wyrwać, musi pokonać czterometrowej
wysokości mur najeżony strzelnicami i jednocześnie wystawić plecy na strzały
obrońców ukrytych w korytarzu po przeciwnej stronie.
— Diabelsko sprytne — mruknął z uznaniem.
— Jest to o tyle ciekawe, że z zewnętrznego korytarza poprowadzone były zazwyczaj
chodniki minerskie — wyjaśniłem.
Szef popatrzył z powątpiewaniem na gładką łąkę kończącą się chodnikiem i ulicą.
— Czekajcie. Jeśli fosę zasypano, to chyba nici z naszych poszukiwań.
Szczerze powiedziawszy podobne wątpliwości nurtowały także mnie, ale nie
wypowiedziałem ich na głos.
— Niekoniecznie — uspokoiłem go. — Jeśli zasypali fosę, to korytarze ciągle tam
mogą być. Nie sądzę, żeby im się chciało wysadzać je w powietrze.
Ruszyliśmy i przez przerwę w wale weszliśmy na majdan fortu. Urządzono
tu całkiem miły dla oka park. Wały porastały drzewa, ze stromych stoków dzieci
zjeżdżały na sankach. Pośrodku czerwieniał ceglany mur okrągłego budynku — fortu
artyleryjskiego.
— Stamtąd strzelały armaty — wyjaśniłem.
Pan Tomasz rozejrzał się zdezorientowany.
— Do tych, którzy przedarli się przez wał?
— Nie, stromym torem do góry. Pociski spadały na przedpolu.
— Aha. Chyba kiepski pomysł. I daleko tak mogli strzelać?
— Daleko. Do kilku kilometrów. Car, gdy nakazał budowę Cytadeli po powstaniu
listopadowym, obiecał, że w razie następnego buntu każe Warszawę zbombardować
właśnie jej armatami.
— O tym się uczyłem — Jacek miał chyba przebłysk pamięci. — Ale podczas
powstania styczniowego jakoś nie zbombardowali?
— Bo i nie było potrzeby. W stolicy, pomijając demonstracje patriotyczne i kilka
potyczek z żandarmami, nie doszło do żadnych poważniejszych działań militarnych.
— Czy faktycznie mogli ostrzeliwywać z Cytadeli miasto? — zapytał szef.
— Były to na dobrą sprawę czcze przechwałki — stwierdziłem. — Działa Cytadeli,
choć nowoczesne, nie miały odpowiedniego zasięgu. Dlatego też między innymi
wybudowano ten fort.
Pan Samochodzik kiwnął głową. Podszedł do wpuszczonego w stok wału budyneczku.
Budynek miał stalowe drzwi, a obok był nieduży zakratowany otwór będący pierwotnie
strzelnicą dla niewielkiego działa. Drzwi zaspawano w jakiejś odległej przeszłości.
Wyjąłem latarkę i poświeciłem w głąb otworu. Moim oczom ukazał się opadający w dół
36
37
sklepiony półkoliście korytarz. Na jego dnie leżało sporo śmieci, zauważyłem jednak, że rozgałęzia się w obie strony. Szarpnąłem kratę. Trzymała mocno.