- Jeszcze raz pytam, co to ma wspólnego ze mną? - wtrącił Tom, jakkolwiek wiedział doskonale, co to może mieć z nim wspólnego... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.


- Greening utrzymuje, że to się zaczęło od czasu, kiedy ty nastałeś do pracy.
- To wielki gówniarz! - rzucił z rozgoryczeniem Tom.
Greening - trzydziestoletni mężczyzna o zimnych oczach - pracował w biurze maklera giełdowego. W klubie bywał często i odbywał treningi bokserskie z Dominikiem. W swoim czasie reprezentował w wadze półciężkiej jakąś szkołę z zachodnich stanów, a że zachował dobrą formę, nie miał zmiłowania nad Dominikiem i cztery razy tygodniowo nękał go okropnie podczas trzech dwuminutowych rund. Dominik nie miał odwagi walczyć naprawdę, więc po takich spotkaniach z Greeningiem bywał często posiniaczony i do cna wyczerpany.
- To wielki gówniarz. Prawda - przyznał Dominik. - Dziś po południu zażądał, żebym zrobił rewizję w twojej szafce. Na szczęście nie było tam dziesięciodolarowego banknotu. Ale i tak drań chciał wezwać policję i ciebie zgłosić jako podejrzanego.
- A pan co na to?
- Wybiłem mu pomysł z głowy. Obiecałem, że sam pogadam z tobą.
- Aha. Teraz gada pan ze mną, prawda? Więc co? - zapytał chłopiec.
- Ściągałeś forsę?
- Nie. Wierzy mi pan?
Szef wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Ktoś, do cholery, ściągał.
- Kupa ludzi kręci się cały dzień po garderobie. Charley, posługacz z basenu, ten z kortów, pan...
- Daj spokój, chłopcze. Bez głupich żartów - obruszył się Dominik.
- Czemu akurat mnie się czepiacie? - dokończył zdanie Tom.
- Powiedziałem przecież. To się zaczęło od czasu, kiedy ty zacząłeś pracować. Do licha! Ludzie mówią, że trzeba pozakładać kłódki do szafek! Przez sto lat nikt tu nic nie zamykał. A teraz tyle gadania, jak gdyby w klubie działy się straszne zbrodnie.
- Co pan chce, żebym zrobił? Odszedł?
- No... Nie... - Dominik pokręcił głową. - Nie... Uważaj na siebie. Staraj się być wciąż na ludzkich oczach. Może wszystko rozejdzie się jakoś po kościach. Ten skurwysyn Greening i jego parszywa dycha! Chodź teraz ze mną. - Wstał i przeciągnął się leniwie. - Postawię ci piwo. Co za cholerny dzień!
Garderoba była pusta, gdy Tom otworzył jej drzwi. Posłano go na pocztę z paczką, więc miał na sobie wyjściowe ubranie. Odbywały się właśnie międzyklubowe rozgrywki w squash i wszyscy byli na kortach jako obserwatorzy. Wszyscy z wyjątkiem jednego członka klubu, pana Sinclaira, który należał do reprezentacji i był gotowy, w białym swetrze, gdyż swojego spotkania jeszcze nie rozegrał. Ten wysoki, szczupły młody mężczyzna - prawnik ze stopniem naukowym z Harvardu - był synem członka klubu i sam również członkiem. Jego rodzina posiadała znaczny majątek, a jej nazwisko zawsze trafiało do prasy. Sinclair pracował w kancelarii adwokackiej swojego ojca i Tomowi obijały się nieraz o uszy rozmowy starszych panów, którzy twierdzili, że ten błyskotliwy młody prawnik daleko zajdzie.
Kiedy Tom w tenisowych pantoflach wszedł bezszelestnie do garderoby, Sinclair stał przed otwartą szafką, rękę miał w wewnętrznej kieszeni wiszącej tam marynarki i zgrabnie wyciągał z niej portfel. Tom nie był pewien, czyja to szafka, ale wiedział, że nie Sinclaira, ponieważ tamta prawie sąsiadowała z jego szafką i znajdowała się po przeciwległej stronie garderoby. Twarz Sinclaira - pogodna zazwyczaj i rumiana - była w tej chwili blada, ściągnięta kurczowo i zroszona potem.
Tom wahał się przez moment. Miał ochotę zawrócić i wyjść cichaczem, zanim tamten zdąży go spostrzec. Jednakże Sinclair obejrzał się wyciągnąwszy portfel i naturalnie zobaczył Toma. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Na odwrót było już zbyt późno. Tom podszedł szybko i chwycił za rękę Sinclaira, który dyszał ciężko, jak gdyby był po długim biegu.
- Lepiej niech pan to włoży na miejsce - szepnął Tom.
- Tak. Naturalnie. Włożę to na miejsce - odpowiedział Sinclair również szeptem.
Tom nie wypuszczał z uścisku jego ręki. Myślał błyskawicznie. Jeżeli oskarży Sinclaira, niewątpliwie straci pracę pod takim czy innym pretekstem. Członków klubu będzie drażnić i denerwować stała obecność podrzędnego funkcjonarjusza, który skompromitował kogoś z ich grona. Jeżeli go nie oskarży... Chłopiec starał się wygrać na czasie.
- Wie pan, że mnie podejrzewają - powiedział.
- Wiem. Bardzo mi przykro.
Sinclair nie próbował oswobodzić ręki, lecz Tom czuł, że trzęsie się cały.
- Zrobi pan trzy rzeczy - podjął. - Ten portfel odłoży pan zaraz na miejsce i obieca mi pan, że od dziś zaniecha takich praktyk.
- Obiecuję, Tom. Jestem ci bardzo wdzięczny...
- Zaraz się okaże, jak bardzo jest mi pan wdzięczny - przerwał mu chłopiec. - W tej chwili da mi pan rewers na pięć tysięcy dolarów i w ciągu trzech dni wypłaci mi pan tę sumę gotówką.
- Oszalałeś chyba - powiedział Sinclair i krople potu wystąpiły mu znów na czoło.
- Jak pan chce. Zaraz narobiÄ™ krzyku.
- Pewno, że narobisz krzyku, ty mały skurwysynu.
- Spotkamy się w barze hotelu "Touraine" w czwartek o jedenastej wieczorem - podjął Tom. - To będzie noc wypłaty.

Tematy