właśnie tańczącą z nim na ekranie, a być może także czas Melissy, czas McBride'a i jego nowej żony oraz czas panny młodej i M2... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

- Twoi goście będą
zachwyceni, Olivio - powiedział tylko. - Wyjdą na parkiet, nucąc ten
fragment z "Die G??o???tterd??a???mmerung".
- Bynajmniej, proszę pana - oświadczył protekcjonalnym tonem Hacker. - W
żadnym wypadku, proszę pana. Po zejściu nowożeńców z ołtarza mamy w
zanadrzu coś lepszego. Niech pan posłucha.
- Twierdziłeś, zdaje się, że już to słyszałeś - wtrącił Gaffney.
- To dziecięcy chór - oznajmił technik komputerowy. - W miarę jak oddala
się Wagner, słychać przenikający jego muzykę najpierw cichy, a potem coraz
głośniejszy śpiew dzieci, który mało kto miał dotychczas okazję słyszeć.
Jest anielski. I w momencie, kiedy najbardziej Å‚apie za serce, puszczamy
nagle coś wesołego, wprowadzając w ten sposób nastrój, który naszym zdaniem
powinien dominować przez resztę wieczoru. To chór zanoszących się głośnym
śmiechem mężczyzn, którzy zagłuszają dzieci. Potem wyłączamy się. Oba
utwory skomponował niemiecki kompozytor o nazwisku Adrian
Leverk??u???hn.
Pan go zna?
- Słyszałem o nim coś niecoś - odparł ostrożnie Yossarian, nie mogąc się
oprzeć dziwnemu uczuciu, że znowu podróżuje w czasie. - To bohater
literacki - dodał złośliwie.
- Nie miałem o tym pojęcia - odparł Hacker. - W takim razie wie pan, że
to prawdziwy geniusz. - Oba chóry pochodzą z jego kantaty "Lament doktora
Fausta", lecz nie musimy tego nikomu mówić.
- Oczywiście. Bo wcale nie pochodzą z tej kantaty - zgasił go Yossarian.
- Pochodzą z jego oratorium pod tytułem "Apokalipsa".
Komputerowy mądrala posłał Yossarianowi współczujący uśmiech.
- On nie ma racji, Hacker - oznajmił Jerry Gaffney z miną, która miała
wyrażać grzeczne przeprosiny. - Wciąż popełniasz ten sam błąd, Yo-Yo. To
nie "Apokalipsa". To "Lament doktora Fausta".
- Niech to diabli, Gaffney, znowu siÄ™ mylisz. Ja chyba wiem najlepiej. Od
jakichś piętnastu lat przymierzam się do napisania powieści o tym utworze.
- Ciekawe, Yo-Yo. Ale chyba nie przymierzasz się poważnie i chyba nie
myślisz o poważnej powieści.
- Skończ z tym Yo-Yo, Gaffney. Znowu się kłócimy. Zebrałem już materiały.
- Masz zamiar skonfrontować ze sobą Tomasza Manna i Leverkuhna, prawda? I umieścić Gustawa Aschenbacha obok Adriana Leverkuhna w roli jednego z jego
współczesnych. I to nazywasz zbieraniem materiałów?
- A kto to jest Gustaw Aschenbach? - zaciekawił się Hacker.
- Facet, który wyzionął ducha w Wenecji.
- Mogę to z łatwością dla was obu ustalić, panowie, tu, na moim
komputerze. Poczekajcie tylko trzy dziesięciotysięczne części sekundy. O,
już widzę. Proszę bardzo, panie Yossarian: "Lament doktora Fausta". Pomylił
siÄ™ pan.
- Pomylił się pański komputer.
- To jest model, Yo-Yo - powiedział Gaffney. - Nie może być mowy o
pomyłce. Puszczaj dalej wesele, Hacker. Niech zobaczą, jak się potoczyło.
Na największych ekranach słońce poczerniało, księżyc przybrał barwę krwi,
a statki stojące w porcie i na rzekach przewróciły się do góry dnem.
- Przestań stroić sobie żarty, Warren - oznajmił niezadowolony Gaffney.
- To nie ja, Jerry, przysięgam. Wciąż kasuję te rzeczy, ale one wracają.
Jedziemy.
Muzyka Leverk??u???hna, stwierdził Yossarian, wywarła odpowiednie
wrażenie. W tle odpływających w dal, zamykających "Die
G??o???tterd??a???mmerung" kadencji rozległ się słodki dziecięcy chór,
którego Yossarian za żadne skarby nie mógł sobie przypomnieć, z początku
eteryczny i cichy jak tchnienie, potem coraz głośniejszy, przeradzający się
w swoją własną esencję, w niebiański głos złamanego serca. A po chwili,
kiedy prawie nikt nie mógł już znieść tych bolesnych, smutnych pieni,
nagle, bez żadnego ostrzeżenia przerwały je donośne męskie głosy, połączone
w jednym niepowstrzymanym tubalnym wybuchu bezwzględnego śmiechu,
śmiechu,
który wcale nie milkł, budząc u słuchaczy zdumienie, uczucie ulgi i
potęgującą się szaloną wesołość. Publiczność również zaczęła się śmiać,
przyłączając się do barbarzyńskiego kakofonicznego ryku hucznej swawoli,
który płynął ze wszystkich głośników, i tak oto w nastroju świątecznej
zabawy rozpoczynał się galowy wieczór, z mnóstwem jadła i napoju, muzyką, a
także kolejnymi pomysłowymi pokazami i estetycznymi rarytasami.
Wstrząśnięty Yossarian zobaczył, że on też tam jest i też się śmieje.
Przyglądał się sobie z dezaprobatą, stojąc w centrum łącznościowym obok
Olivii Maxon, która wpatrując się w samą siebie, zanoszącą się razem z nim
śmiechem w kaplicy Skrzydła Północnego, stwierdziła, że to jest boskie.
Yossarian sprawiał teraz wrażenie zasmuconego w obu miejscach. Dystansując
się od otoczenia, wodził tu i tam w koło gniewnym wzrokiem, a potem,
spojrzawszy ponownie w przyszłość, z konsternacją zobaczył, że ma na sobie
biały krawat i frak, którego nie nosił nigdy w życiu, a który obowiązywał
wszystkich mężczyzn należących do elitarnego kręgu gości bawiących się w
Skrzydle Północnym. Po krótkiej chwili ujrzał, jak tańczy spokojnego
two-stepa z Frances Beach, a potem kolejno z Melissą, panną młodą i Olivią.
OglÄ…dajÄ…c na ekranie siebie samego, cichego, pogodzonego z otoczeniem i
bawiącego się dobrze na tym czekającym go dopiero w przyszłości weselu,
przypomniał sobie, co takiego nie podoba mu się często w sobie samym. Nie podobało mu się, że tak naprawdę wcale nie żywi niechęci do Mila
Minderbindera i nigdy jej nie żywił; że uważa Christophera Maxona za
sympatycznego altruistÄ™, a nudnÄ… i nieoryginalnÄ… OliviÄ™ Maxon tylko za
lekko irytującą, kiedy wygłasza swoje niepodważalne opinie. Nie mógł się
oprzeć abstrakcyjnemu przekonaniu, że powinien się wstydzić, i kolejnej

Tematy