152
Coraz częściej bywał w kawiarni, gdzie spotykał się ze Swojskim, z którym czuł się
najswobodniej i najlepiej.
Swojski, wobec przedłużającej się nieobecności pani Krotyszowej, zaprzyjaźnił się z miłą i
wesołą panienką, ekspedientką z jakiejś firmy radiowej. Toteż najczęściej spędzali czas we
trójkę. Trwało to do pewnego piątku, kiedy depesza z Gdańska zawiadomiła Swojskiego o
przyjeździe pani Barbary. Pociąg przychodził o dziesiątej wieczór, a pech chciał, że akurat
były to imieniny owej ekspedientki i Swojski musiał z nią spędzić wieczór. Już przed
południem zatelefonował do Józefa z rozpaczliwym wołaniem o ratunek.
– Jeżeli pan niepójdziena dworzec i nie usprawiedliwi mojej nieobecności, zginę marnie.
Józef starał się wykręcić, ale w końcu nie mógł odmówić. Ułożyli, że powie pani
Krotyszowej, iż Swojski zmuszony był w interesach Ligi wyjechać do Łodzi i uprosił Józefa,
by go wytłumaczył.
Okazało się jednak, że pani Barbara wcale nie czuła się dotknięta nieobecnością Buby, a
wprost przeciwnie ucieszyła się, że pierwszym znajomym, jakiego spotyka, jest Domaszko.
Oczywiście odwiózł ją do domu, pomógł wnieść walizy i zabierał się do odejścia, gdy go
zatrzymała:
– Musi pan ze mną zostać. Jestem tak pełna wrażeń i tak wyspana, że nie wiedziałabym, co
mam począć, gdybym była teraz skazana na samotność. Nawet mojej maleńkiej nie ma i
pewno wróci późno.
Józef został.
Pani Krotyszowa opowiadała entuzjastycznie o swojej podróży, lecz jej entuzjazm miał
dziwnie spokojny timbre. Później zaczęła wypytywać Józefa o jego małżeństwo, a jej sposób
pytań był taki jakiś bezosobisty, taki jakby teoretyczny, że Józef, sam nie wiedząc kiedy,
zaczął się zwierzać ze swoich trosk i ze swego nieszczęścia.
Ponieważ zaś umysł pani Barbary należał do umysłów niedoścignionych w psychologii,
zrozumiała od razu Józefa, a co więcej – odczuła istotę jego tragedii.
– Widzi pani – zakończył – jak to źle być dobrym, przeciętnym człowiekiem, jak to źle
związać swoje życie z życiem istoty z... zasadami.
– Bardzo lubię Lusię – powiedziała pani Krotyszowa – ona jest fizycznie niesłychanie
apetyczna, ale... o ile pan sobie przypomina, ostrzegałam pana przed jej charakterem.
– O, tak, tak! – potwierdził – dobrze to pamiętam.
– W pospolitym znaczeniu tego słowa Lusia jest oczywiście inteligentna – ciągnęła pani
Barbara – ale brak jej tej subtelności, dzięki której można znaleźć tyle wdzięku w fakcie
posiadania mężczyzny bez charakteru. Jakież bogactwo możliwości! Ileż w jego wyczulonej i
sugestionującej się psychice możemy odnaleźć odzwierciedleń własnych myśli, ile parafraz
naszych nastrojów. Trzeba tylko mieć w sobie trochę wyrafinowania...
A pani Barbara Krotyszowa miała tego wyrafinowania aż tyle, by wystarczyło na
zaspokojenie jej w. tym względzie wymagań. Jeżeli tedy sama tak trafnie umiała ocenić
walory Józefa, Józef nie mógł nie docenić walorów pani Barbary.
Toteż gdy jej bardzo pachnące ręce znalazły się w pobliżu rąk Józefa, nastąpił uścisk
porozumienia duchowego. Porozumienie zaś w jednej dziedzinie zwykło rozszerzać się i na
dalsze. W danym wypadku nie nastąpiło nic, co by temu naturalnemu biegowi rzeczy stanęło
na przeszkodzie.
Józef o drugiej po północy wracał do domu z uczuciem człowieka, który nareszcie
odnalazł na świecie bratnią duszę i wprawdzie nie bratnie, lecz za to nie mniej bliskie ciało.
Lusia jeszcze czytała w łóżku. Pocałował ją na dobranoc, odnosząc fascynujące wrażenie
popełnianego świętokradztwa.
Swojski nazajutrz „przyjechał” i zjawił się na Starym Mieście, lecz już od progu, już z
minki pokojówki wyczuł, że wchodzi tu w całkiem innym charakterze. Zachowanie się pani
Barbary potwierdziło to bez pozostawienia żadnych wątpliwości.
153
Oczywiście o jakimkolwiek dramacie w tym rozstaniu nie mogło być mowy. Zresztą pani
Krotyszowa bynajmniej nie zamierzała wyrzekać się towarzystwa Swojskiego, a oboje mieli
dość zalet na to, by stać się przyjaciółmi.
Gdy tedy o oznaczonej godzinie siódmej przyszedł Józef i był zażenowany obecnością i
swobodą Swojskiego, usłyszał:
– Nie szokuj się tym, mój Pepi, pan Swojski składa mi właśnie „listy odwołujące” i
pozostanie zawsze mile widzianym gościem, oczywiście, póki się nie znudzi.
Swojski jednak nie tylko nie nudził się, lecz był w doskonałym humorze. Ponieważ