Nie pojawiali się oni nigdy w mieście i ludzie od nich stronili, chociaż podejrzewam, iż ktoś musiał z nimi handlować, przynajmniej na zasadzie wymiany... Skąd bowiem ta żaba miałaby swoje cygara? Podobno na północ od miasta istniała niewielka kolonia połowców, jednak nie spotkałem nikogo, kto byłby tam osobiście.
Widywałem ich również na ziemiach należących do Firm, gdzie ludzie uzależnieni byli w większym niż gdzie indziej stopniu od przedstawicieli tych Firm, ad miejscowych czarców i czelów. Przebywałem akurat w Thunderkor, Firmie zajmującej się wyrębem lasów i prowadzeniem tartaków, kiedy po raz pierwszy zetknąłem się bezpośrednio z odmieńcem. Wracałem z tartaku, w którym dokonałem inspekcji planów produkcyjnych, a ponieważ był piękny dzień i odczuwałem brak ruchu, zdecydowałem się na powrót pieszo do Sanroth Hall, kwatery głównej Firmy i wówczas to właśnie natknąłem się na nią.
Była teraz połowcem, ale kiedyś niewątpliwie musiała być piękną kobietą. Do pasa jej ciało pozostało kobiecym, natomiast od pasa w dół była uharem czy też uharopodobnym stworzeniem z potężnymi jaszczurzymi łapami i długim, grubym ogonem. W przeciwieństwie do błękitnych uharów, ona była zielona, zielenią świeżych liści, włącznie z długimi włosami, których odcień był jedynie nieco ciemniejszy. Ponieważ znajdowała się jakieś dziesięć metrów przede mną, zauważyłem, że porusza się w sposób wskazujący, iż jej ogon pełni ważną rolę przy utrzymywaniu równowagi i postawy wyprostowanej. Wziąłem ją wpierw za jakieś zwierzę – żyło ich na Charonie całe mnóstwo – a ona usłyszała mnie, mimo iż stanąłem jak wryty; zatrzymała się i odwróciła. Jej twarz wyrażała raczej irytację niż zaskoczenie moim widokiem, a już na pewno nie wyrażała lęku. Była to piękna twarz – pomimo tego zielonego kolorytu – egzotyczna i zmysłowa... mimo iż ze środka czoła wyrastał jej długi, ostry róg.
Stała bez ruchu. W końcu doszedłem do wniosku, że powinienem wykazać się odwagą i podążać dalej. Poza tym, odczuwałem raczej ciekawość niż lęk czy odrazę.
– Dzień dobry! – powiedziałem radośnie, podchodząc bliżej. Cóż wreszcie innego można powiedzieć do pół-kobiety i pół-jaszczura stojącego na twojej drodze? – Mamy dziś piękny dzień, prawda?
Patrzyła na mnie przez chwilę tak dziwnym wzrokiem, że zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle potrafi mówić i czy jej ludzka czy też zwierzęca połowa kontroluje całość. Nie pomyślałem o tym wcześniej, a teraz znajdowałem się już zbyt blisko, by uciekać.
Była wysoka, w odpowiedniej proporcji do swej jaszczurzej połowy, i zdecydowanie górowała nade mną wzrostem. Naturalnie, każdy był wyższy ode mnie, włącznie z Zalą, jednak do tamtych dysproporcji byłem już przyzwyczajony. Tutaj mieliśmy coś zupełnie innego: miała ponad dwa metry i to przy zgiętej postawie.
– Jesteś nowym Księgowym Miejskim z Zewnątrz – odezwała się wreszcie, głosem głębokim, ale poza tym zupełnie zwyczajnym. Odczułem ulgę.
Stanąłem niedaleko niej, jednak poza zasięgiem tego rogu.
– Park Lacoch – skinąłem głową.
– No, słucham? Czemu, do diabła, się tak gapisz?
Wzruszyłem słabo ramionami.
– Zapominasz, że jestem tu nowy... nie tylko tutaj, ale na Charonie – zauważyłem. – Powiedzmy, że jesteś nieco, hm; inna niż większość ludzi, których spotykam.
– To prawda – roześmiała się. – Czy jestem pierwszym odmieńcem, jakiego zobaczyłeś?
– Nie, – ale jesteś pierwszym, którego spotykam twarzą w twarz – odpowiedziałem.
– I?
Nie wiedziałem, czy oczekuje komplementu, czy chce sprowokować jakąś konfrontację.