Do góry, piê³am siê wci¹¿ do góry... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Chwile wyd³u¿a³y siê coraz bardziej, a¿ wydawa³y siê godzinami. Dwukrotnie, œmiertelnie przera¿ona, przylgnê³am do ska³y, kiedy tu¿ obok mnie zaczê³y spadaæ kamienie. W koñcu dotar³am do uskoku, daj¹cego mi lepsze oparcia dla r¹k i nóg. Zag³êbi³am siê wiêc w nim i wspina³am bez wytchnienia do chwili, gdy znalaz³am siê na p³askiej, nagiej przestrzeni, która musia³a byæ szczytem klifu. Tam pad³am w wype³nione œniegiem zag³êbienie i le¿a³am s³aba jak trzcina, dr¿¹ca na ca³ym ciele.
W koñcu przysz³am do siebie na tyle, ¿e wpe³z³am pomiêdzy dwie stercz¹ce ska³ki i zdjê³am z pleców futrzany pled, który wczeœniej przywi¹za³am pasami z oddartej czêœci odzienia. Owiniêta nim, skuli³am siê w tym marnym schronieniu.
Tamtej nocy œwieci³ ksiê¿yc. Kiedy siê wspina³am, p³yn¹³ wysoko na niebie, ale teraz zblad³, podobnie jak gwiazdy. Dotar³am na szczyt, musia³am wiêc znajdowaæ siê na tym samym poziomie co górna czêœæ ,,bramy" JeŸdŸców. Nawet nie próbowa³am zgadywaæ, co mnie jeszcze czeka. By³am tak zmêczona, i¿ wyda³o mi siê, ¿e mój umys³ opuœci³ wyczerpane, obola³e cia³o.
Nie spa³am, lecz unosi³am siê bezw³adnie w dziwnym stanie podwójnej œwiadomoœci. Gdybym lepiej siê czu³a, na pewno by mnie to zaintrygowa³o. Czasami widzia³am siebie skulon¹ miêdzy ska³ami, podobn¹ do otulonego futrem pakunku, jak gdyby druga, obserwuj¹ca Gillan przykucnê³a na jednej ze ska³ek, obojêtna i daleka. Kiedy indziej zaœ przebywa³am w miejscu, gdzie by³o ciep³o, œwiat³o i ludzie, którym nadaremnie stara³am siê lepiej przyjrzeæ.
Draœniêcie na boku przesta³o krwawiæ, balsam zrobi³ swoje, a pled doœæ dobrze chroni³ mnie przed zimnem. Lecz w koñcu poruszy³am siê niespokojnie, gdy¿ tajemnicze przyci¹ganie znowu siê nasili³o. By³ wczesny ranek i wschodz¹ce s³oñce barwi³o niebo czerwieni¹. Bêdziemy mia³y piêkny dzieñ. My? Ja, ja, ja Gillan, która by³a sama, chyba ¿e szczêœcie ostatecznie mnie opuœci³o i id¹ce moim tropem Ogary z Alizonu dogoni³y mnie z g³oœnym szczekaniem.
Za stercz¹cymi turniami, które os³ania³y mnie podczas ostatnich godzin nocy, rozci¹ga³ siê nierówny teren, prawdziwy labirynt zwietrza³ych ska³ o ostrych jak zêby wystêpach. Tutaj ka¿dy podró¿nik szybko straci³by orientacjê. Wobec tego moim przewodnikiem musi byæ skraj urwiska i powinnam siê go trzymaæ, by siê nie zgubiæ.
Tutaj, wysoko w górach, ska³y nie przes³ania³y s³oñca, które oœwietla³o kamienn¹ krainê, przynosz¹c ulotne ciep³o. Dopiero teraz zauwa¿y³am ró¿nicê w otaczaj¹cych mnie blokach skalnych. W dolinie by³y szare, brunatne lub ¿ó³tobr¹zowe, tutaj zaœ mia³y szaroniebiesk¹ barwê z zielonkawym odcieniem. Ale kiedy zatrzyma³am siê przy grupie takich g³azów i przenios³am spojrzenie na kilka nastêpnych skupisk, uœwiadomi³am sobie, i¿ te kolorowe bloki, niektóre wy¿sze ode mnie, ró¿ni³y siê od pod³o¿a. Spostrzeg³am te¿, ¿e chocia¿ wygl¹da³y na porozrzucane w nie³adzie, to ten nie³ad nosi³ œlady pewnego planu i ca³oœæ wygl¹da³a niczym ogromny, zburzony mur. Bloki stawa³y siê wci¹¿ wy¿sze i wy¿sze i coraz bardziej zbli¿a³y siê do siebie, wiêc czasami musia³am zbaczaæ z drogi i cofaæ siê, aby znaleŸæ miêdzy nimi przejœcie. W koñcu oddali³am siê od skraju klifu, który mia³ byæ moim przewodnikiem.
Odpoczê³am i zjad³am czêœæ racji ¿ywnoœciowych odebranych Ogarom z Alizonu. Jakkolwiek ta sucha, pozbawiona smaku substancja nie zadowala³a jak prawdziwy posi³ek, uwa¿a³am, i¿ odnowi moje zapasy energii. Uwa¿nie przyjrza³am siê owym niebieskozielonym ska³om i ich pozycji. Nie by³y ociosane, nie sprawia³y wra¿enia, i¿ kiedykolwiek je ustawiano lub obrobiono. Nie mia³am jednak w¹tpliwoœci, ¿e nie znalaz³y siê w tym miejscu w naturalny sposób.
Kiedy tak siê w nie wpatrywa³am, na moment przymknê³am oczy i znów je otworzy³am. Albowiem (tak jak w weselnej dolinie JeŸdŸców) ponownie zobaczy³am podwójne obrazy, nak³adaj¹ce siê na siebie i wzajemnie przenikaj¹ce. W koñcu zupe³nie straci³am orientacjê. Przez chwilê, nieco na prawo od siebie, widzia³am œcie¿kê, ale na moich oczach ska³y unios³y siê i przejœcie przesta³o istnieæ. By³am pewna, ¿e owo podwójne widzenie nie wynika³o ze zmêczenia. Jeœli potrwa to d³u¿ej, nie odwa¿ê siê ruszyæ z miejsca, gdy¿ zawierzywszy oczom, mogê zrobiæ fa³szywy krok i run¹æ w dó³.
Tym razem mog³am kontrolowaæ to zjawisko tylko przez krótk¹ chwilê. I ka¿da taka próba bardzo mnie mêczy³a. W dodatku od d³ugiego przygl¹dania siê temu zmiennemu krajobrazowi Ÿle siê poczu³am i zakrêci³o mi siê w g³owie. Niewidoczna wiêŸ ponagli³a mnie. Ruszaj! Teraz! Nie zwlekaj! Nie mog³am jednak jej pos³uchaæ.

Tematy