Ów dziób czy też nos wysuwał się spośród kępy kwiatów, badając świat naziemny za pomocą cieniutkiego wyrostka, i Kelsie smagnęła w to coś paskiem. Za sprawą szczęścia raczej niż zręczności oczko klamry zaczepiło o ów wyrostek i Kelsie szarpnęła pasek, wkładając w tę czynność całą siłę ramienia.
Jak ryba, która połknęła haczyk, stworzenie owo wyskoczyło z ziemi, przewracając się z głuchym łoskotem na grzbiet i szybko wymachując w powietrzu kleszczowatymi odnóżami. Wypuściło też długi ogon zakończony czymś, co zapewne było żądłem. Wysuwał się on i cofał ze złością, podczas gdy stworzenie, trzepocząc z boku na bok głową, uwolniło się z klamry i obróciwszy się w powietrzu, ponownie stanęło na nogach. Wahało się tylko przez chwilę, po czym rzuciło się do przodu z kępy zgniecionych kwiatów, przeskakując co najmniej trzy stopy i mierząc prosto w Kelsie.
Dziewczyna zamachnęła się po raz drugi, chcąc uderzyć ponownie, by zapobiec atakowi. Lecz kiedy się cofała, oparła się z rozpędu o jedną z niebieskich kolumn i przez jej ciało przeszło ostre mrowienie, jakie można odczuć tylko podczas niewielkiego wstrząsu elektrycznego.
Lewą ręką chwyciła się kamienia. Wbrew oczekiwaniom nie był on zimny. Trzymał ciepło i jego temperatura wydawała się wzrastać. Kelsie tak długo drapała paznokciami wystający kawałek skały, aż ten w końcu znalazł się w jej ręce.
Pozostała jeszcze jedna szansa. Kelsie nie potrafiła powiedzieć, skąd się wziął ten zbawienny pomysł. Podciągnęła pasek i umieściła w klamrze odłamek skalny, klinując go z całych sił. Przez ten czas, kiedy jej palce pracowały na wyczucie, nie spuszczała z oka wielonożnego mieszkańca ziemi.
To właśnie kocica podarowała jej kilka cennych sekund na zrealizowanie owego pomysłu. Skończywszy ze ścierwem pierwszego przeciwnika, podkradała się do następnego. Kelsie w końcu uderzyła, tym razem dokładnie celując i uważnie się zamierzając.
Ciężka klamra trafiła stworzenie w powietrzu, ponieważ podskoczyło ono ponownie, właśnie gdy Kelsie się zamachnęła. Pojawił się oślepiający błysk światła i kłąb dymu, a obrzydliwy smród przyprawił dziewczynę o mdłości. Stworzenie uderzyło o zwęgloną, czarną ziemię. Coś takiego mogło zdarzyć się w wyniku rażenia ogniem. Kelsie bardzo podniósł na duchu sukces tego podjętego w rozpaczy przedsięwzięcia, obróciła się więc ponownie, by szarpać kamienną kolumnę, starając się oderwać więcej tak użytecznych kawałków skały. Ale wyglądało na to, że wspomogło ją szczęście czy też przypadek, kiedy obluzowywała tamten odłamek.
Pomrukując kocica odwróciła się od zwęglonego, skręconego ciała i skoczyła na płaszcz Kelsie. Rozłożyła się na nim, przysuwając w pobliże własnego ciała zamaszystym ruchem przedniej łapy dwoje popiskujących kociąt.
Ani ogar, ani jeździec nie uczynili podczas tej osobliwej walki żadnego ruchu. Nie okazali też trwogi, kiedy pojedynek się zakończył - jak gdyby podziemni mieszkańcy nie byli w ogóle ich sprzymierzeńcami. Wydawało się, że postanowili zaczekać - albo na ofiarę, która sama wpadnie im w ręce niczym orzech wytrząśnięty z pękniętej skorupki, albo na jakieś znaczące posiłki.
Czas, jak pomyślała Kelsie, nie sprzyjał ani jej, ani kocicy. Albo nastąpi kolejny atak - albo winna obudzić się z tego snu, który jest tak rzeczywisty, iż strach przed ową rzeczywistością niemalże ją paraliżował, kiedy tylko pozwalała sobie nad tym wszystkim się zastanowić.
Bez przerwy drapała w roztargnieniu jedną ręką wzdłuż szorstkiej powierzchni kamiennej kolumny, przenosząc spojrzenie to z ogara na jeźdźca, to z jeźdźca na ogara - czekając na coś, co za chwilę nastąpi.
Skądś z wysoka doszedł do niej dźwięczny zew. Ogar zerwał się skomląc i podskakując raz po raz. Kelsie spostrzegła szybującego tam i z powrotem nad zwierzęciem niebieskiego ptaka, jednego z tych, które przyglądały się jej, kiedy zrywała jagody z krzaka.
Gdzieś z lewa nadbiegł zgrzytliwy. drażniący dźwięk, który Kelsie nie wydawał się podobny do ludzkiej mowy. Jeździec zawrócił wychudzonego wierzchowca, uniósł pręt i spróbował ustrzelić śmigającego ptaka, ale płomienie wystrzału ani razu go nie dosięgły w chyżych zwrotach, spiesznym opadaniu i wznoszeniu się.
2
Kocica uniosła łeb i patrzyła szeroko rozwartymi ślepiami na południe, w stronę innego pasma - wzgórz. Jeździec, który był tak okutany kapturem, iż Kelsie ani razu nie dojrzała jego twarzy, wykręcił się na siodle w półobrocie, by spojrzeć w tym samym kierunku. Ptaki, wydając ostre, przenikliwe tony, rozpoczęły swoisty lot wokół kamiennych kolumn. Gwałtownym ruchem jeździec zebrał wodze, a jego wierzchowiec runął do przodu, by stratować dziewczynę. Jednak napastnik nie dopełnił swojego zamiaru. Koń stanął bowiem dęba i przez chwilę zdawało się, że wola jeźdźca toczy walkę z wolą konia. Ogar przypadł do ziemi i niemalże ciągnąc po niej brzuchem wycofywał się tą samą drogą, którą nadbiegł. Chociaż Kelsie patrzyła uważnie, nie dostrzegła niczego oprócz krążących ptaków.
Jeździec nie walczył już dłużej ze swym koniem (jeżeli stworzenie tego rodzaju można by nazwać koniem). Pozwolił mu zawrócić w tę stronę, z której nadjechał. Choć zdawał się nie popędzać dosiadanego zwierzęcia, przeszło ono najpierw w kłus, a potem, kiedy znikało w zagłębieniu pomiędzy dwoma wzgórzami, w galop. Ogar zaś biegł obok nich.
Kelsie czekała. Ptaki przestały krążyć i odfrunęły na wschód. Została sama z kocicą w kamiennym kręgu, który okazał się świątynią. Opadła na ziemię, siadając ze skrzyżowanymi nogami w pobliżu płaszcza, na którym tuliły się do siebie syte kocięta. Kocica złagodniała na tyle, iż pozwoliła im zbliżyć się do Kelsie.
Po raz pierwszy od czasu, kiedy się ocknęła, Kelsie miała sposobność pomyśleć trzeźwo, rozejrzeć się niespiesznie wokół siebie, rozważyć jedną dziwną sprawę po drugiej. Zmagała się z Neilem McAdamsem, kiedy nad szkockim pogórzem zapadał letni półmrok. Nie opuszczało jej jednak przeświadczenie, że miejsce, w którym znajdowała się teraz, nie miało nic wspólnego z tamtym. Uniosła rękę i opuszkami palców pogładziła wilgotną koszulę, którą owinęła zranioną głowę. Wszystko było takie rzeczywiste...