Przez chwilę serce zabiło mi niespokojnie. A jeśli... 0, nie, to chyba niemożliwe. Przypomniałem sobie moje popołudniowe spotkanie z Ralfem i jego szczere, bezpośrednie zachowanie. Absurd!
- Nie chciała mi powiedzieć jego nazwiska - mówił wolno Ackroyd. - Nawet nie określiła wyraźnie, że to jest mężczyzna. Ale naturalnie...
- Naturalnie, naturalnie... - zgodziłem się. - To musiał być mężczyzna. A pan nie ma żadnych podejrzeń?
Zamiast odpowiedzi Ackroyd jęknął i ukrył twarz w dłoniach.
- To niemożliwe - powiedział. - Jestem szalony myśląc coś podobnego. Nie, nie wolno mi zdradzić przed panem, doktorze, bezsensownego podejrzenia, jakie zrodziło się w mojej głowie. Powiem panu tylko tyle: coś z tego, co powiedziała pani Ferrars, dało mi do myślenia, że ową osobą jest ktoś z mojego domu. Ale to niemożliwe, niemożliwe! Chyba ją źle zrozumiałem...
- I co pan jej powiedział?
- Cóż mogłem powiedzieć! Zauważyła oczywiście, jak okropne zrobiło to na mnie wrażenie. Zrodził się naturalnie problem, jak mam postąpić w tej sprawie. Uczyniła mnie przecież wspólnikiem popełnionej zbrodni. Zdaje się, że ona pojęła to szybciej niż ja. Byłem ogłuszony, może pan to łatwo zrozumieć. Pani Ferrars prosiła mnie o dwadzieścia cztery godziny - błagała, bym nic nie przedsiębrał przed upływem tego terminu. I uparcie odmawiała zdradzenia mi nazwiska łotra, który ją szantażował. Obawiała się pewno, że pójdę wprost do niego i zabiję go. A wtedy ona znalazłaby się w jeszcze gorszych opałach. Obiecała dać mi wiadomość przed upływem dwudziestu czterech godzin. Boże! Przysięgam panu, doktorze, nawet mi przez myśl nie przeszło, jakie miała zamiary. Samobójstwo! I ja ją do tego doprowadziłem!
- Ależ nie, nie! - uspokajałem Ackroyda. - Nie należy wyolbrzymiać całej sprawy. Odpowiedzialność za jej śmierć absolutnie pana nie obciąża.
- Pozostaje jednak problem, co powinienem teraz zrobić.
Biedna kobieta nie żyje. Po co grzebać się w rzeczach minionych?
- W zupełności zgadzam się z panem - odparłem. - Ale jest jeszcze jedno. W jaki sposób pochwycić łotra, który doprowadził ją do śmierci równie pewnie, jak gdyby ją własnoręcznie zabił? On wiedział o pierwszej zbrodni i czekał, wysysał z niej zyski jak pijawka. Pani Ferrars zapłaciła za swoją zbrodnię. Czy on ma ujść bezkarnie?
- Rozumiem. Chciałby pan go wytropić. Ale to łączy się z roztrząsaniem całej historii przez prasę. Zdaje pan sobie z tego sprawę?
- Tak, myślałem o tym. Cały czas łamię sobie nad tym głowę.
- Zgadzam się, że przestępca powinien być ukarany, ale należy się liczyć z ceną, jaką trzeba za to zapłacić. Ackroyd wstał i zaczął przechadzać się tam i z powrotem po gabinecie. Wreszcie znów zapadł w fotel.
- Doktorze Sheppard, może więc zostawimy wszystko tak, jak jest? Jeśli nie otrzymam od pani Ferrars żadnej wiadomości, to niech sprawy minione zostaną pogrzebane.
- Cóż pan ma na myśli, mówiąc o wiadomości od niej? - spytałem ciekawie.
- Jestem przekonany, że gdzieś i w jakiś sposób zostawiła dla mnie wiadomość, nim... odeszła. Trudno mi uzasadnić moją wiarę, ale ją mam.
Potrząsnąłem głową.
- Nie zostawiła nigdzie żadnego listu? - spytałem.
- Jestem przekonany, doktorze, że zostawiła. A ponadto nie mogę oprzeć się wrażeniu, że z własnej woli wybierając śmierć, pragnęła wydobyć całą sprawę na światło dzienne, przynajmniej po to, by zemścić się na człowieku, który doprowadził ją do ostateczności. Gdybym raz jeszcze z nią rozmawiał, powiedziałaby mi nazwisko szantażysty i zobowiązała do wymierzenia mu sprawiedliwości za wszelką cenę. - Ackroyd spojrzał na mnie. - Pan nie wierzy w tego rodzaju przeświadczenia, doktorze?
- O tak, w pewnym sensie, bez wątpienia. Jeśli jak pan mówi, przyjdzie od niej wiadomość...
Przerwałem, gdyż drzwi otworzyły się bezszelestnie i wszedł Parker, niosąc tackę z listami.
- Poczta wieczorna, proszę pana - rzekł, podając listy Ackroydowi.
Potem zebrał filiżanki po kawie i opuścił gabinet.
Moja uwaga, zwrócona chwilowo w innym kierunku, skupiła się ponownie na Ackroydzie. Jak człowiek zamieniony w słup soli, wpatrywał się w długą, niebieską kopertę. Inne listy upuścił na ziemię.
- Jej pismo - wyszeptał. - Musiała wyjść z domu wczoraj wieczorem i wrzucić ten list do skrzynki, przed samym... samym...
Rozerwał kopertę i wyciągnął parę kartek. Spojrzał na mnie przenikliwie.
- Na pewno zamknął pan okno?
- Na pewno - odparłem zdziwiony. - Czemu pan o to pyta?
- Przez cały wieczór miałem wrażenie, że ktoś mnie śledzi, szpieguje. Co to jest...?
Obrócił się nerwowo. Ja uczyniłem to także. Obu nam się wydało, że zamek szczęknął lekko. Poszedłem to sprawdzić i otworzyłem drzwi. Nie zobaczyłem nikogo.
- Nerwy - mruknął do siebie Ackroyd.
Rozłożył grube kartki papieru i zaczął czytać przytłumionym głosem:
Mój drogi, mój bardzo kochany Rogerze!