Znów jest okrętem pasażerskim, jak wówczas kiedy nosił jeszcze banderę angielską i imię
jednego z miast Indii, CHINSURA, a na trzecim maszcie miał reje. Cały międzypokład
odświeżyliśmy i wymalowaliśmy białym lakierem. Staramy się wyobrazić sobie, jak
podróżowali na nim ludzie przed sześćdziesięciu laty: wojskowi i urzędnicy z rodzinami,
udający się do Południowej Afryki, Indii lub Australii.
Obecnie pasażerami są harcerze; płyną z nami do Sztokholmu. Wieziemy również
eksponaty z Polski na wystawę rolniczą w Sztokholmie. Pasażerowie nasi - podobnie jak i
my - sypiają w hamakach, jedzą posiłki przy wiszących stołach w międzypokładzie
siedząc na składanych, długich ławkach. Czy dawniej były tutaj kabiny i koje? Nie
możemy tego odgadnąć: żadnych śladów po wielu przeróbkach, jakie przechodził statek,
nie zostało.
Prowadzimy życie bardziej urozmaicone niż podczas poprzednich podróży z
kłopotliwymi ładunkami. Wieczorami od godziny osiemnastej do dwudziestej odbywają się
koncerty. Prowadzi je Dalaj Lama. W niedzielę organizujemy zawody sportowe. Odbył się
raz nawet turniej szachistów, w którym zostałem wicemistrzem. Miało to miejsce pewnej
niedzieli, kiedy zostałem wyznaczony n.a drugiego dyżurnego międzypokładu, ponieważ
pierwszy miał obie ręce skaleczone i nic nie mógł robić. Do ogłoszonego przez nas turnieju
nikt się więcej nie zgłosił. Graliśmy więc tylko we dwójkę przez cały dzień, tak długo,
aż zostałem wicemistrzem w szachach.
Tego rodzaju tytuły nikomu jednak na „Lwowie” nie imponowały. Natomiast tytuły
zdobyte za sprawności fizyczne były jak legendy przekazywane „z pokolenia na pokolenie”.
Największym uznaniem cieszył się tytuł wicemistrza Warszawy w boksie, grupy
juniorów. Piastował go Siaś, uczeń Junoszy, nigdy przez nikogo nie pokonany ani na
„Lwowie”, ani podczas zawodów w szkole. Siaś ćwiczył stale i wytrwale, nawet na
kołyszącym się pokładzie uprawiał między hamakami tak zwaną „walkę z cieniem”.
Już naszemu Siasiowi mocno siła wzbiera,
Zaraz zastosuje „frazę Carpentiera”1.
1 Fraza Carpentiera - jeden ze sposobów walki słynnego francuskiego boksera.
Dwuwiersz ten powstał kiedyś podczas tradycyjnych międzyburtowych „zawodów
poetyckich”.
Skoki wzwyż, skoki w dal, walki zapaśnicze, szermierkę uprawiano zarówno na
lądzie - w szkole, jak i na „Lwowie”. Na statku jednak kwitła przede wszystkim gi-
mnastyka akrobatyczna. Legendarne były na przykład wyczyny tych, którzy potrafili
stanąć na jabłku. Jabłka, stanowiące zakończenie szczytów masztów, miały na „Lwowie”
kształt grubych, spłaszczonych u góry dysków, nałożonych na wierzchołki masztów. Z
trudem można było postawić na jabłku obie stopy. Pewne, choć nieznaczne, ułatwienie
stanowił pręt od anteny wznoszący się na kilkanaście centymetrów nad jabłkiem. Kiedyś
taki moment stanięcia na jabłku uwieczniony został na fotografii. Zdjęcie nosiło tytuł:
„Ten, który zajął najwyższe miejsce w marynarce handlowej”. Ów wyczyn należał do
Tadzia Meissnera.
Trzydzieści metrów nad pokładem, w miejscu połączenia stengi z bramstengą,
znajdowały się dwa wąsy, poziome pręty żelazne złączone ze sobą poprzeczką, co przypo-
minało dr,ążek do gimnastyki. Byli tacy, którzy na tej poprzeczce ćwiczyli wymyki lub
potrafili zwiesić się na palcach nóg, opuszczając na dół głowę i ręce.
Przy słabym wschodnim wietrze idziemy na północ. Jak zwykle w dzienniku
okrętowym nie wypełniona pozostaje rubryka „port przeznaczenia”, pomimo że wiemy,
iż idziemy do Sztokholmu.
Niedziela w morzu. Wielkie zawody pod nazwą: „Bieg przez maszty”. Konkurencja
ta wyglądała następująco: na dany znak należało prawidłowo zawiązać węzły bandero-we,
podnieść do góry flagę, zamocować flaglinkę podniesionej flagi na nagelbanku i rozpocząć
bieg od relingu na rufie do want fokmasztu, wbiec na saling i po przejściu przez saling
zejść z drugiej strony na pokład, następnie dobiec do want grotmasztu, znów wbiec na
saling, zejść z drugiej strony grotmasztu i wrócić na miejsce startu, aby opuścić flagę.
Do znanych ze swej wielkiej sprawności zawodników dołączył się tym razem nasz
mistrz w szyciu żagli i grze na gitarze - Włodek Cybulski, czyli „Starzec”. Włodek zjawił
się na starcie w długich, juchtowych butach, które zwykle nakładał w sztormową pogodę.
Podobny był w nich do szwedzkiego rajtara i wzbudził nieopisaną wesołość wśród
współzawodników, obutych bez wyjątku w lekkie pantofle. Starzec poprosił jedynie o to,
by mógł startować do biegu jako ostatni. Wszyscy zgodzili się jednogłośnie, chcąc
zachować najweselszy bieg na zakończenie.
Biegi odbywały się oczywiście na czas - mierzony na. stoperach przez trzech sędziów.
Czasy poszczególnych zawodników różniły się zaledwie o sekundy. Wszyscy wiązali
węzły jak automaty i wbiegali na maszty jak wiewiórki. Każdy ruch był obliczony,
precyzyjny. Po wantach zbiegali szybciej od myśli śledzącej ruchy ich nóg. Dopadali
wreszcie podniesionej flagi. Szybkim ruchem zwalniali pętlę trzymającą linkę; jedno
szarpnięcie i flaga w ręku zawodnika kończyła bieg. Trzy stopery podawały dokładnie niemal
takie same wyniki.
Wreszcie i Starzec stanął na starcie. Bieg jego w ciężkich, długich butach zapowiadał
się zgoła humorystycznie. Zyskał sekundę przy podnoszeniu flagi, wiążąc węzły wprost
błyskawicznie. Potem ruszył „z kopyta” do want fokmasztu, wśród ogólnej wesołości i tupotu
ciężkich, sztormowych butów. Znany ze swych długich ramion Starzec cały wysiłek przy
wchodzeniu na saling powierzył rękom. Gdy na wysokości trzydziestu metrów przeskoczył z