– Szczerze mówiąc, każdy tylko nie on. To cyniczny sukinsyn, który lubi zaglądać do kieliszka. Och, jest bystry, jak na mężczyznę. Ale teraz, kiedy na niego patrzę...
– Nie poznajesz tego, co widzisz.
– Nie chodzi tylko o te dziwne znaki. Raczej o oczy. Ma teraz oczy kota, cholernego tygrysa. Zimne i nieludzkie.
– Powiedział, że walczył dla ciebie, dziewczyno.
– Chcesz powiedzieć, że stałam się dla niego pretekstem.
– Nie mogę twierdzić, żebym widziała różnicę.
– Ale jest różnica, kapralu.
– Skoro tak mówisz. Tak czy inaczej, dowód prawdy masz przed oczyma. W cholernym grobowcu, w który zamienił się ten budynek. Niech nas Kaptur weźmie, widać ją też w ludziach Zrzędy. Nie tylko on ma te pręgi, prawda? Ten człowiek stanął między tobą a Panniończykami i okazał się wystarczająco silny, by przyciągnąć pozostałych. Czy to Treach ukształtował to wszystko? Podejrzewam, że to możliwe i że ja również mogłam odegrać w tym pewną rolę, kiedy zjawiłam się tu z tymi obręczami na ramieniu. Ale teraz mam już cały ten interes z głowy i bardzo się z tego cieszę.
I nie zamierzam więcej o tym myśleć.
Stonny potrząsała głową.
– Nie uklęknę przed Trakiem. Na Otchłań, znalazłam już sobie inny ołtarz. Mam swojego boga, i to nie on nim jest.
– Hm. W takim razie może to twój bóg doszedł do wniosku, że cały ten interes ze Zrzędą może być dla niego użyteczny. Nie tylko ludzie przędą pajęczyny. Nie tylko my czasem maszerujemy w grupie albo nawet współpracujemy ze sobą, by osiągnąć jakiś wspólny cel, nie wyjaśniając jednocześnie innym swych zamiarów. Nie zazdroszczę ci, Stonny Menackis. Temu, kto przyciągnął uwagę boga, grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Niemniej, to się zdarza...
Wykałaczka umilkła.
Maszerujemy w grupie. Przymrużyła powieki. I nic nikomu nie mówimy.
Odwróciła się i przeszukała wzrokiem ludzi skupionych wokół namiotów. Po chwili wypatrzyła Parana.
– Hej, kapitanie! – zawołała.
Spojrzał na nią.
A jak to wygląda w twoim przypadku, kapitanie? Ty też ukrywasz jakieś tajemnice? Przekonamy się.
– Masz jakieś wieści od Srebrnej Lisicy? – zapytała.
Wszyscy zgromadzeni w pobliżu Podpalacze Mostów skupili uwagę na szlachetnie urodzonym oficerze.
Paran wzdrygnął się, jak uderzony. Jedną rękę uniósł do żołądka, jakby złapał go tam spazm bólu. Zacisnął zęby i zdołał jakoś unieść głowę, by spojrzeć Wykałaczce w oczy.
– Żyje – wychrypiał.
Tak myślałam. Byłeś stanowczo zbyt spokojny, kapitanie. A to znaczy, że coś przed nami ukrywasz. To niedobra decyzja. Kiedy poprzednim razem Podpalaczy Mostów utrzymywano w nieświadomości, kosztowało to życie większości z nas.
– Jak daleko jest? Kiedy tu dotrze, kapitanie?
Widziała, jaki efekt spowodowały jej słowa, lecz gniew w niej był wystarczająco silny, by znieczulić serce. Oficerowie zawsze coś ukrywali. Tego właśnie Podpalacze Mostów najbardziej nienawidzili u swych dowódców. Ignorancja była śmiertelnie groźna.
Paran wyprostował się powoli. Zaczerpnął głęboko tchu raz, a potem drugi, jakby chciał stłumić ból.
– Humbrall Taur pędzi Panniończyków prosto na nich, kapralu. Dujek i Brood są może z dziesięć mil od nas.
– A czy wiedzą, co się do nich zbliża? – zapytał Nerwusik.
– Wiedzą, sierżancie.
– Skąd?
To celne pytanie. Jak mocna jest więź, która łączy cię z odrodzoną Tattersail? I dlaczego nam o tym nie powiedziałeś? Jesteśmy twoimi żołnierzami. Mamy za ciebie walczyć. To cholernie celne pytanie.
Paran łypnął spode łba na Nerwusika, nie odpowiedział mu jednak.
Sierżant nie zamierzał dać za wygraną. Udało mu się przejąć sprawę z rąk Wykałaczki i przemawiał teraz w imieniu wszystkich Podpalaczy Mostów.
– Cholernie mało zabrakło, żeby urżnęły nam łby Białe Twarze, a potem żeby upiekli nas Tenescowri i cały ten czas myśleliśmy, że niewykluczone, iż jesteśmy sami. Zupełnie sami. Nie wiedzieliśmy, czy sojusz się utrzymał, czy może Dujek i Brood rozszarpali się na strzępy i na zachodzie zostały tylko gnijące trupy. A ty cały czas wiedziałeś. Czyli że, gdybyś zginął... kapitanie...
Nadal nie wiedzielibyśmy ni cholery.
– Gdybym zginął, nie moglibyśmy prowadzić tej rozmowy – odparł Paran. – Czemu nie możemy udawać, że tak się stało?
– Może nie będziemy musieli udawać – warknął Nerwusik, sięgając po miecz.
Przykucnięty na brzegu dachu Zrzęda odwrócił się powoli, a potem wyprostował.
Chwileczkę.
– Sierżancie! – warknęła Wykałaczka. – Wydaje ci się, że Tattersail się do ciebie uśmiechnie, kiedy cię znowu zobaczy? Jeśli zrobisz to, co masz zamiar zrobić?
– Cisza, kapralu – rozkazał Paran, spoglądając na Nerwusika. – Skończmy z tym. Proszę, nawet ci to ułatwię.
Kapitan odwrócił się plecami do sierżanta i czekał spokojnie. Jest tak bardzo chory, że pragnie końca. Cholera. Co gorsza... wszystko to dzieje się przy świadkach.
– Nawet o tym nie myśl, Nerwusik – ostrzegł go Młotek. – Wcale nie jest tak, jak się zdaje...
Wykałaczka spojrzała na uzdrowiciela.
– No proszę, nareszcie do czegoś dochodzimy. Nim ruszyliśmy w drogę, cały czas gadałeś z Sójeczką, Młotek. Ty i Szybki Ben. Słucham! Kapitan cierpi tak bardzo, że chce, żebyśmy go zabili, i nikt nam nic za cholerę nie mówi. Co tu jest grane, w imię Kaptura?
Uzdrowiciel skrzywił się wściekle.