- Jeżżli odmówszsz, ta osoba nabierze o tobie zły
mniemniemanie. Ładunek barrzo wartościowościowy, bezwąpienia.
Do rozmowy przyłączyła się trzecia uczestniczka gry, doświadczona przez życie tleniona
blondynka. Nosiła na szyi łańcuszek, a na nim zawieszony owalny życiokryształ wielkości
kciuka. Gwizdnęła na znak, że przyznaję rację obcej istocie.
- Jasne, Phyll - odparł Lando, ignorując gwizd blondynki. -Czy właśnie w taki sposób
zdobyłaś ten fantastyczny syntetyzator? Przyjęłaś go zamiast kredytów, które ktoś był ci
winien w grze w sabaka?
Przypominająca roślinę istota zatrzęsła się ze zdumienia.
- Jak sze teego domyśliwszyłeś?
- Z największym trudem.
Zawahał się jednak, a potem zaczął się zastanawiać. W zawodzie hazardzisty - zwłaszcza
starającego się, w rozsądnych granicach, postępować uczciwie - odnoszącego niemal
stale sukcesy, dobra wola była czasem czymś wręcz nieodzownym.
- Och, dobrze, niech mnie porwie Chaos - powiedział. - Ale tylko ten jeden raz,
rozumiesz?
Nijako wyglądający jegomość entuzjastycznie pokiwał głową, ale okazało się, że wytrwał
jeszcze tylko dwa rozdania. Kierując się ku drzwiom, sięgnął do kieszeni kombinezonu
i wręczył Calrissianowi manifest okrętowy i kilka innych oficjalnie wyglądających
dokumentów.
- Znajdzie pan ładunek w kosmoporcie - powiedział. -Dzięki za grę. Jest pan naprawdę
równym gościem, kapitanie Calrissian. Jeżeli zajdzie potrzeba, przysięgnę na entropię,
że to prawda.
Lando, który wygrał jakieś siedemnaście tysięcy kredytów i mógł teraz odejść od stolika
tak nie budząc niczyich podejrzeń, jak potrafił - i tak stanowczo, jak musiał - prawie
nie słuchał tego, co trajkotał niepozorny mężczyzna. Dzięki wielkiemu szczęściu wygrał
niemal tyle, ile niedawno wypłacił innemu niefortunnemu graczowi pod zastaw „Sokoła
Milenium”. Cała ta suma leżała teraz przed nim na blacie stołu. Niech zaraza porwie
międzyplanetarny transport towarów! Niech ktoś inny martwi się manifestami okrętowymi
i zezwoleniami na lądowanie. On był przecież hazardzistą!
Z drugiej strony - pomyślał - transportowanie towarów to coś lepszego niż zeskrobywanie
szczątków mynocków z kadłuba statku!
Krótko po północy Lando przechodził obok rzędu domów, przed którymi nie zapomniano
ułożyć chodnika. Kierując się w stronę „najlepszego hotelu” w Teguta Lusac - poleconego
przez mechanicznego barmana z „Odpoczynku Astronauty” - trzymał jedną dłoń na
kredytach, bezpiecznie spoczywających w kieszeni spodni, a drugą na rękojeści małego
pistoletu. Miasto wprawdzie nie wyglądało na takie, ale dokądkolwiek się ruszył, widział
takich ludzi.
Obok niego, powłócząc nogami, szedł najdziwniejszy przedstawiciel mechanicznych
tworów inteligentnych, jakiego kiedykolwiek widział - albo nawet chciałby zobaczyć.
- Jestem Vuffi Raa, mistrzu, wieloczynnościowy robot drugiej klasy, do pańskich usług.
Zawierająca dziesiątki skrytek portowa przechowalnia bagażu znajdowała się po drodze
do hotelu. Ponieważ już od samego rana następnego dnia Lando chciał zajmować się
interesami, postanowił jak najszybciej odebrać androida, którego wygrał na Oseonie.
Teraz jednak miał wątpliwości, czy był to dobry pomysł.
Niektóre rzeczy najlepiej oglądać w świetle dziennym.
Automat miał może metr wysokości, gdyż sięgał prawie do pasa Calrissiana. Trudno
20
@
Lando Calrissian i Myśloharfa Sharów
byłoby określić jego właściwą wysokość, ponieważ wyciągając pięć kończyn pod różnymi
kątami, mógł wydawać się raz wyższy, a raz niższy. W przybliżeniu miał kształt rozgwiazdy,
zaopatrzonej w giętkie, czasami wijące jak węże manipulatory - które mogły mu służyć
jako ręce i nogi -przymocowane do pięciokątnego torsu rozmiarów sporego talerza,
ozdobionego pojedynczym, łagodnie świecącym, wielofasetkowym ciemnoczerwonym
okiem. Całość wykonano z połączonego za pomocą nitów, błyszczącego i wypolerowanego
na wysoki połysk chromu.
Lando pomyślał, że nie było w tym ani krzty dobrego smaku.
- Większość ludzi - zauważył obserwując, jak automat wygrzebuje się ze schowka w
przechowalni bagażu i rozprostowuje kończyny - zapomina, że słowo „android” oznacza
automat, zbudowany na podobieństwo człowieka. - Tymczasem dziwna maszyna
wyciągnęła długie, prążkowane metalowe kończyny i zupełnie jak uczyniłaby to żywa
istota, zajęła się badaniem czubków łagodnie zaokrąglonych macek. - A poza tym, co to
za imię dla automatu: „Vuffi Raa”? Czy nie powinieneś mieć jakiegoś numeru?
Android popatrzył na niego z ukosa, po czym przecisnął się obok starca, pełniącego
obowiązki stróża, i przeszedłszy przez automatycznie otwierane przeszklone drzwi
przechowalni, poczłapał za nim.
- To jest mój numer, mistrzu - powiedział, kiedy obaj weszli na chodnik. - W języku,
jakim posługują się istoty, żyjące w systemie, w którym mnie stworzono - dokładnie na
podobieństwo jego mieszkańców.
Żałuję bardzo, ale nie potrafię przypomnieć sobie, gdzie znajduje się ów system. Widzi
pan, kiedy jeszcze przebywałem w pudle, w którym transportowano mnie głęboko w
ładowni frachtowca, zostałem przedwcześnie aktywowany, kiedy statek zaatakowała
gromada gwiezdnych piratów. Wydaje mi się, że to miało niekorzystny wpływ na niektóre
zaprogramowane funkcje pamięciowe.
Wspaniale - pomyślał Lando, otwierając kluczem drzwi do hotelowego apartamentu.
- Najpierw statek, którym nie da się latać, a teraz robot, dotknięty atakiem amnezji. Co
uczynił, by zasłużyć na takie... nieważne, nawet nie chciał tego się dowiedzieć!
Hotel Sharów nie zaliczał się do najbardziej luksusowych, ale miejscowi obywatele