Oboje zapomnieliśmy o swojej pozycji oraz o przeszłości i staliśmy się
dwójką zwykłych ludzi, z radością dzielących smakowite mięso. Najpierw odcię-
liśmy długie pasy, które nabite na szpikulce miały się szybko upiec nad piecykiem, byśmy się wszyscy najedli do syta. Ślepun zawładnął wnętrznościami, wyprawił
sobie prawdziwą biesiadę, a potem zabrał się do przedniej łapy, głośno miażdżąc kości. Z tym smakowitym kąskiem schował się w namiocie i ucztował z rozkoszą.
Nikt go nie wyrzucał, nikomu nie przeszkadzało, że zaśnieżony i umazany krwią
wilk rozciągnął się pod ścianą — przeciwnie, wszyscy go chwalili i zasypywali
pieszczotami. Uważałem, że zrobił się nieznośnie nadęty i nie omieszkałem się
z nim podzielić tą opinią, a w zamian usłyszałem tylko, że ja nigdy nie upolo-
wałem podobnie trudnej zwierzyny sam, a co dopiero mówić o tym, żebym całą
przyciągnął do podziału. Przez ten czas błazen drapał Ślepuna za uszami.
Wkrótce rozszedł się zapach pieczonego mięsiwa. Od kilku już dni nie jedli-
śmy świeżej dziczyzny, a w dodatku marzliśmy nieustannie, więc rozkoszna woń
nęciła niezwykle. Podniosła nas na duchu tak bardzo, że prawie udało nam się
zapomnieć o wichurze wyjącej za cienką ścianą i lodowatym zimnie, które bez-
litośnie wdzierało się do naszego schronienia. Gdy w końcu wszyscy usiedliśmy
wokół piecyka, każdy ze swoją porcją ciepłego jadła, Pustka zaparzyła wszystkim herbaty. Nie znam nic bardziej rozgrzewającego niż pieczone mięso popite gorącą herbatą w przyjaznym towarzystwie.
„To stado” — zauważył szczęśliwy Ślepun ze swojego kąta.
439
Mogłem się z nim tylko zgodzić.
Wilga wytarła palce z tłuszczu i wzięła harfę od błazna, który ją oglądał. Ku
memu zdumieniu, pochylili się nad instrumentem oboje.
— Gdybym miał odpowiednie narzędzia, zdjąłbym trochę drewna tutaj i tutaj
i wygładziłbym kąt, o tak, wzdłuż tego boku — mówił trefniś, przesuwając po
ramie bladym paznokciem. — Wtedy wygodniej byłoby ją trzymać.
Wilga patrzyła na niego bez słowa, węsząc jakiś podstęp. Szukała w jego
oczach błysku kpiny, lecz nie znalazła.
— Mój mistrz — odezwała się, jakby do nas wszystkich, a nie do samego tref-
nisia — robił piękne harfy. Próbował mnie nauczyć tej sztuki, pojęłam podstawy, ale nie mógł znieść, że kaleczę dobre drewno i partaczę robotę, więc nigdy się nie wyuczyłam bardziej wyszukanych kształtów ramy. A teraz jeszcze z tą ręką. . .
— Jak wrócimy do Stromego, pozwolę ci kaleczyć i partaczyć do woli. Tylko
ćwiczenie czyni mistrza. Wiesz. . . myślę, że nawet teraz, zwykłym nożem, mógł-
bym spróbować nadać temu drewnu bardziej wdzięczny kształt — zaproponował
błazen.
— Spróbuj — przystała Wilga spokojnie.
Kiedyż to tych dwoje zapomniało o wzajemnej wrogości? Od kilku dni nie
zwracałem wielkiej uwagi na towarzyszy podróży. Co prawda, Wilga — moim
zdaniem — pragnęła jedynie być w pobliżu, gdy uda mi się dokonać wiekopom-
nego czynu, więc nie zamierzałem się z nią zaprzyjaźnić. Jeśli chodzi o królową Ketriken, to zarówno jej pozycja, jak i głęboki smutek wzniosły pomiędzy nami
mur, którego nie próbowałem obalać. Natomiast Pustka tak się wystrzegała mó-
wienia o sobie, że trudno było z nią w ogóle rozmawiać. Nie potrafiłem tylko
wytłumaczyć się przed sobą z zaniedbywania trefnisia oraz wilka.
„Jak wznosisz mury przed tymi, którzy by mogli przeciwko tobie używać Mo-
cy, to sam się robisz niedostępny bardziej niż twoja magia” — zauważył Ślepun.
Zastanowiłem się nad jego słowami. Odnosiłem wrażenie, że moje zdolności
do Rozumienia oraz więzi z innymi ludźmi jakoś ostatnio przyblakły. Może moi
towarzysze mieli rację.
— Nie zamyślaj się! — Pustka szturchnęła mnie mocno.
— Zastanawiałem się tylko — próbowałem się bronić.
— Zastanawiaj się na głos.
— Nie przychodzi mi do głowy nic wartego mówienia.
Pustka obrzuciła mnie groźnym spojrzeniem, niezadowolona, że nie wykazuję
ochoty do współpracy.
— Wobec tego coś wyrecytuj — rzucił trefniś. — Albo zaśpiewaj. Cokolwiek.
Byłeś nie błądził myślami.
— Dobry pomysł — przyklasnęła Pustka.
Tym razem ja rzuciłem groźne spojrzenie — błaznowi. Nic to nie dało, oczy
wszystkich były skierowane na mnie. Nabrałem tchu, próbowałem sobie przypo-
440
mnieć coś, co mógłbym wyrecytować. Prawie każdy zna na pamięć jakąś ulubioną historię lub fragment poezji, ale większość tego, co utkwiło w mojej głowie, mia-
ło zbyt wiele wspólnego z trującymi ziołami albo z różnymi dziedzinami sztuki
skrytobójczej.
— Znam taką jedną pieśń — zdecydowałem w końcu. — Ma tytuł „Poświę-
cenie kręgu Mocy baronowej Ognistej”.
Teraz znowu Pustka zrobiła nachmurzoną minę, lecz Wilga już uderzyła
w struny, wyraźnie rozbawiona.
Wystartowałem dość fałszywie, ale gdy już zacząłem śpiewać, poszło mi nie-
zgorzej, chociaż kilka razy widziałem, jak Wilga skrzywiła się, słysząc niewła-
ściwy ton. Nie wiedzieć czemu, mój wybór nie przypadł do gustu Pustce, któ-
ra przez całą pieśń siedziała ponura i patrzyła na mnie wyzywająco. Gdy skoń-
czyłem, przyszła kolej na królową Ketriken, która zaśpiewała górską balladę ło-
wiecką. Potem trefniś rozweselił nas pieprzną śpiewką ludową o zalecankach do
mleczarki. Wydawało mi się, że na twarzy Wilgi ujrzałem niechętne uznanie dla
tego występu. Została już tylko Pustka. Przypuszczałem, że będzie się chciała
wyłamać, ale ona bez proszenia zaśpiewała starą dziecinną wyliczankę „Sześciu
czarowników zjechało do Stromego”, przez cały czas spoglądając na mnie, jakby