Jak na komendę rozbłysły uliczne światła, zrobiło się jasno, jaśniej niż za dnia, wszystko wydawało się mniejsze i ciekawsze. Dotyczyło to nawet dwu Jarzyniaków, w których po kolei, sekcjami pięter, rozbłyskiwały okna. Popatrywaliśmy na siebie mrużąc oczy. Ludzie stali chwilę nieruchomo jak oślepieni. Znowu rozległy się śmiechy i oklaski, nikt już nie gwizdał.
Zobaczyłem tuż obok, w mrowiu tłoczących się ludzi pobitą dziewczynę, która częściowo zdołała doprowadzić się do porządku. Po niej odszukałem tę drugą, która pozasuwała już wszystkie zamki. Po nich siwego pijusa, prawie całkowicie trzeźwego, ale teraz z kolei mamroczącego do siebie z niezadowoleniem, że to ostatnie to było jednak niesmaczne. Nieoczekiwanie zobaczyłem też mojego tajniaka w skórze; chłopak wrócił z dołu i nagle, ni stad ni zowąd, odezwał się do pijusa, że zgadza się z nim, że faktycznie ten chwyt z pierdzeniem mogli sobie darować. Wyglądało na to, że tajniak wybaczył już facetowi to, co miał mu do wybaczenia.
Taki był koniec SonLumiere. Ludzie rozchodzili się powoli i niechętnie. Ruszyły także, na pół gazu, ruchome chodniki. Wszyscy mieli znów o czym mówić i na co czekać do chwili, w której przyjdzie następny pierwszy poniedziałek nastopnego miesiąca.
W metrze człowiek stał przy człowieku; dawno nie widziałem takiego tłoku, nawet w godzinach rannego szczytu. Przeciążone wagony sunęły niemal bez drgnienia, zupełnie jakby koła i szyny powleczono grubą warstwą kleju. Ludzie mówili o Kingu i tylko o nim. Dopiero później, po paru przystankach, na krzyżówce pod Bliźniakami, wcisnęła się jeszcze kupa osób - ci uzupełnili naszą wiedzę o wyczynach Mulatki. Tak jak myślałem, King zawitał do nich tylko na chwilę, by zastawić dziewczynę, a ona nie pokazała niczego ciekawego. Podrosła tylko trochę, a potem na niebie ruszyła nieco biodrami i tyłeczkiem, zrobiła kilka przysiadów oraz parę innych figur bardzo Sexy, dała się widzom obejrzeć ze wszystkich stron, lecz nie próbowała nawet zdjąć przepaski. To było do przewidzenia, plac przy MIEŚCIE i Jarzyniakach okazał się szczęśliwie najmocniejszym punkiem widowiska. Nie miałem czego żałować, a tym spod Bliźniaków, kiedy usłyszeli z kolei naszą relację, trochę posmutniały miny.
Mój tajniak cały czas trzymał się blisko, dzieliły nas nie więcej niż dwie, trzy osoby. Jeszcze przy Jarzyniakach widziałem, jak czule żegnał się z dziewczyną, zdaje się, wymienili nawet adresy. Służba nie drużba, gniótł się teraz w wagonie razem ze mną, a jego chłopięca twarz nie pokazywała niczego po sobie.
A jednak pamiętali o nim, nie dane mu było męczyć się drugi raz w ciasnym metrze. Przy moim bloku, niemal tuż pod klatką stała suka. Wewnątrz z Samochodowego radia leciała ostra muzyczka, kierowca palił papierosa i gadał z drugim facetem w skórze; przez chwilę miałem nawet wrażenie, że obaj pociągają z małej metalowej piersiówki. Poczułem, jak serce podjeżdża mi do gardła i stygną skronie. Zabawa w kotka i myszkę, pomyślałem, i obejrzałem się na tajniaka. Zasalutował szarmancko w moją stronę do skórzanego kapelusika i bez słowa podszedł do suki. Co za ulga! Wóz ruszył, kierowco wjechał w jedną z asfaltowych alejek, wziął zakręt z piskiem, suka zawróciła, by popędzić w stronę Centrum. Kiedy znikła już między domami, rozległ się jękliwy dźwięk syreny.
U Deca paliło się jeszcze światło. Pod jego klatką schodową stała grupa rozgestykulowanych mężczyzn i kobiet. Byli to mieszkańcy mojego i sąsiednich bloków, ale nie widziałem wśród nich nikogo, kogo znałbym bliżej. Poczułem raptem, jak bardzo jestem zmęczony i jak niewiele łączy mnie z tymi ludźmi i z Decem także... Zwłaszcza z Decem, który podkochiwał się w mojej żonie i który wizytę w MIEŚCIE dobrowolnie zamienił na bezsensowny BarwoMobil.
- Panie, panie, chodź no tu pan na chwilę - krzyknął do mnie jeden z gromadki, ale zbyłem go machnięciem ręki.
Nie mogli mi mieć do powiedzenia nic ciekawszego od tego, co mógłbym im opowiedzieć ja, gdyby nie wyraźne zakazy.