X


Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Jak na komendę rozbłysły uliczne światła, zrobiło się jasno, jaśniej niż za dnia, wszystko wydawało się mniejsze i ciekawsze. Dotyczyło to nawet dwu Jarzyniaków, w których po kolei, sekcjami pięter, rozbłyskiwały okna. Popatrywaliśmy na siebie mru­żąc oczy. Ludzie stali chwilę nieruchomo jak oślepie­ni. Znowu rozległy się śmiechy i oklaski, nikt już nie gwizdał.
Zobaczyłem tuż obok, w mrowiu tłoczących się ludzi pobitą dziewczynę, która częściowo zdołała doprowadzić się do porządku. Po niej odszukałem tę drugą, która pozasu­wała już wszystkie zamki. Po nich siwego pijusa, prawie całkowicie trzeźwego, ale teraz z kolei mamroczącego do siebie z niezadowoleniem, że to ostatnie to było jednak niesmaczne. Nieoczekiwanie zobaczyłem też mojego tajnia­ka w skórze; chłopak wrócił z dołu i nagle, ni stad ni zo­wąd, odezwał się do pijusa, że zgadza się z nim, że faktycz­nie ten chwyt z pierdzeniem mogli sobie darować. Wyglądało na to, że tajniak wybaczył już facetowi to, co miał mu do wybaczenia.
Taki był koniec SonLumiere. Ludzie rozchodzili się powo­li i niechętnie. Ruszyły także, na pół gazu, ruchome chod­niki. Wszyscy mieli znów o czym mówić i na co czekać do chwili, w której przyjdzie następny pierwszy poniedziałek nastopnego miesiąca.
 
 
W metrze człowiek stał przy człowieku; dawno nie wi­działem takiego tłoku, nawet w godzinach rannego szczytu. Przeciążone wagony sunęły niemal bez drgnienia, zupełnie jakby koła i szyny powleczono grubą warstwą kleju. Ludzie mówili o Kingu i tylko o nim. Dopiero później, po paru przys­tankach, na krzyżówce pod Bliźniakami, wcisnęła się jeszcze kupa osób - ci uzupełnili naszą wiedzę o wyczynach Mulatki. Tak jak myślałem, King zawitał do nich tylko na chwilę, by zastawić dziewczynę, a ona nie pokazała niczego ciekawego. Podrosła tylko trochę, a potem na niebie ruszyła nieco biodrami i tyłeczkiem, zrobiła kilka przysiadów oraz parę innych figur bardzo Sexy, dała się widzom obejrzeć ze wszystkich stron, lecz nie próbowała nawet zdjąć prze­paski. To było do przewidzenia, plac przy MIEŚCIE i Jarzyniakach okazał się szczęśliwie najmocniejszym punkiem widowiska. Nie miałem czego żałować, a tym spod Bliźniaków, kiedy usłyszeli z kolei naszą relację, trochę posmutniały miny.
Mój tajniak cały czas trzymał się blisko, dzieliły nas nie więcej niż dwie, trzy osoby. Jeszcze przy Jarzyniakach widziałem, jak czule żegnał się z dziewczyną, zdaje się, wymienili nawet adresy. Służba nie drużba, gniótł się teraz w wagonie razem ze mną, a jego chłopięca twarz nie pokazywała niczego po sobie.
A jednak pamiętali o nim, nie dane mu było męczyć się drugi raz w ciasnym metrze. Przy moim bloku, niemal tuż pod klatką stała suka. Wewnątrz z Samochodowego radia leciała ostra muzyczka, kierowca palił papierosa i gadał z drugim facetem w skórze; przez chwilę miałem nawet wrażenie, że obaj pociągają z małej metalowej piersiówki. Poczułem, jak serce podjeżdża mi do gardła i stygną skronie. Zabawa w kotka i myszkę, pomyślałem, i obejrzałem się na tajniaka. Zasalutował szarmancko w moją stronę do skórzanego kapelusika i bez słowa podszedł do suki. Co za ulga! Wóz ruszył, kierowco wjechał w jedną z asfaltowych alejek, wziął zakręt z piskiem, suka zawróciła, by popędzić w stronę Centrum. Kiedy znikła już między domami, rozległ się jękliwy dźwięk syreny.
U Deca paliło się jeszcze światło. Pod jego klatką scho­dową stała grupa rozgestykulowanych mężczyzn i kobiet. Byli to mieszkańcy mojego i sąsiednich bloków, ale nie wi­działem wśród nich nikogo, kogo znałbym bliżej. Poczułem raptem, jak bardzo jestem zmęczony i jak niewiele łączy mnie z tymi ludźmi i z Decem także... Zwłaszcza z Decem, który podkochiwał się w mojej żonie i który wizytę w MIEŚ­CIE dobrowolnie zamienił na bezsensowny BarwoMobil.
- Panie, panie, chodź no tu pan na chwilę - krzyknął do mnie jeden z gromadki, ale zbyłem go machnięciem ręki.
Nie mogli mi mieć do powiedzenia nic ciekawszego od tego, co mógłbym im opowiedzieć ja, gdyby nie wyraźne za­kazy.

Tematy