Tak też zrobiłem, i rzeczywiście było tam – L’Arbre du Tenere, jakieś dwieście pięćdziesiąt kilometrów na północny wschód od Agadez w Erg du Tenere,... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.


– Dlaczego miano by zaznaczać drzewo?
– Bo nie ma tam innego drzewa w promieniu pięćdziesięciu kilometrów – odparł Byrne. – Jest najbardziej odosobnionym drzewem na świecie. A jednak jakiś głupi francuski kierowca ciężarówki wpakował się na nie w 1960. Jest stare, stoi tam od setek lat. Znajduje się tam również studnia, ale woda jest niezbyt dobra.
Tak też wskazywała mapa – eau tres mauvaise a 40 m.
Do Agadez było nieco ponad sto pięćdziesiąt kilometrów po nierównym terenie. Mimo iż mogliśmy nabrać prędkości na ostatnich czterdziestu kilometrach przyzwoitszej drogi, przebycie ich zajęło nam w sumie pięć godzin, dając średnią trzydzieści kilometrów na godzinę w czasie całej podróży.
Agadez wyglądało na dobrze prosperujące, małe miasteczko – według norm saharyjskich. Miało nawet meczet, czego nie widziałem w Tam. Zaparkowaliśmy wóz przed hotelem de l’Air i weszliśmy do środka napić się piwa. Następnie Byrne skierował się do banku, aby wydrukować ulotki. Na odchodnym powiedział:
– Może chciałbyś zrobić jakieś zakupy, tu jest lepiej niż w Tam. Masz jakieś pieniądze?
Przyszło mi na myśl, że w trakcie naszych podróży Byrne wykładał znaczne sumy i trzeba mu je będzie zrekompensować. Wyciągnąłem portfel i sprawdziłem jego zawartość. Miałem równowartość około stu funtów w algierskiej walucie, następne czterysta w czekach podróżnych i małe etui wypchane kartami kredytowymi.
Byrne spojrzał na moje środki płatnicze i powiedział:
– Żadna z tych rzeczy nie jest tu zbyt użyteczna. Jeśli dasz komuś jakiś dziwny kawałek papieru, lub plastyku, wyśmieje cię – wyjął mały plik miejscowych banknotów. – Masz. Nie martw się, wystawię ci rachunek na odjezdnym. Możesz go uregulować z Hesther w Algierze.
I tym musiałem się zadowolić.
Ruszyłem zakurzoną ulicą i stwierdziłem, że wpływy amerykańskie dosięgły nawet Agadez – znajdował się tam supermarket! Nie znaczy to, że Amerykanin uznałby go za coś takiego. Mógł jednak ujść od biedy, chociaż zaopatrzenie w odzież w europejskim stylu było ograniczone. Kupiłem parę Levisów i kilka koszul. Zaopatrzyłem się także w dwa kartony angielskich papierosów. Zamrugałem oczami na widok szeregu butelek szkockiej whisky, nie tyle z powodu faktu, że ją w ogóle tam mieli, lecz ceny, która wynosiła dwie trzecie londyńskiej. Kupiłem dwie butelki.
Zabrałem swoją zdobycz i umieściłem w Toyocie. Później wypiłem kolejne piwo w hotelu, czekając na Byrne’a. Kiedy wrócił, pojechaliśmy Toyota na stację benzynową, aby uzupełnić paliwo, a tam obok dystrybutorów stała żyrafa.
Wpatrywałem się w nią z niedowierzaniem.
– Na miłość boską! Co u diabła...
Żyrafa pochyliła szyję i spojrzała na nas w dół łagodnymi oczami.
– Co się stało? – zapytał Byrne. – Nigdy przedtem nie widziałeś żyrafy?
– Nie na stacji benzynowej.
Byrne wcale nie wydawał się zaskoczony.
– Pobędę tu trochę. Stąd zaczynamy rozprowadzanie naszej wiadomości.
Skinąłem głową bez słowa i spoglądałem na żyrafę oddalającą się spokojnym krokiem główną ulicą Agadez. Kiedy Byrne otworzył drzwi powiedziałem:
– Poczekaj. Zaspokój moją ciekawość.
– Odnośnie?
Wskazałem ręką.
– Tej cholernej żyrafy.
– Ach, o to chodzi. Jest z zoo. Wypuszczają ją co rano, a wraca wieczorem po paszę.
– Aha! – to było jakieś wytłumaczenie.
Do posiadłości Byrne’a w Air przybyliśmy następnego dnia, obozując po drodze. Zaczynały mi się podobać te nocne obozowiska. Ten spokój był niesamowity i po sprawdzeniu kierunku wiatru nie należało mozolnie myśleć o niczym innym niż o wybraniu najlepszego miejsca na rozpalenie ogniska i najlepszego miejsca do spania. Bardzo się to różniło od pracowitej – a teraz pozbawionej znaczenia – działalności Stafford Security Consultants Ltd.
Na tym właśnie obozowisku zaproponowałem Byrne’owi szkocką, ale pokręcił przecząco głową.
– Nie chwytam się niczego mocniejszego, tylko czasami napiję się piwa.
– Nie mogę się nadziwić, że jest tańsza niż w Anglii – powiedziałem.
– Nie ma podatku – odparł. – W Anglii potrzebujecie dużo pieniędzy, aby budować tak nieodzowne rzeczy jak samoloty Concorde, więc macie wysokie podatki. – W jego głosie brzmiała ironia. -

Tematy