Każdy jest innym i nikt sobą samym.


Usłyszała niski, basowy dźwięk syreny i powtarzany przez megafon komunikat: „Wszyscy żegnający proszeni są o opuszczenie pokładu”. Opanowało ją podniecenie. Za chwilę odpłynie w zupełnie nieznaną przyszłość. Poczuła, jak wielki kadłub okręgu drgnął nagle, gdy holowniki rozpoczęły wyprowadzanie go z portu. Stała na pełnym pasażerów pokładzie, patrząc na znikającą Statuę Wolności. Potem poszła na spacer.
„Queen Elizabeth II” była prawdziwym oceanicznym miastem długości około trzystu metrów i wysokim na trzynaście pięter. Na statku były cztery restauracje, sześć barów, dwie sale balowe, dwa nocne kluby, uzdrowisko oceaniczne „Złote Drzwi”, mnóstwo sklepów, cztery baseny pływackie, sala gimnastyczna, pole golfowe i ścieżka do uprawiania joggingu... „Na takim okręcie można spędzić całe życie” - pomyślała Tracy.
Zarezerwowała sobie stolik w grill-barze „Księżniczka”, znacznie przytulniejszym i bardziej elegancko urządzonym niż główna jadalnia. Ledwo zdążyła usiąść, gdy usłyszała znajomy głos:
- Cóż za spotkanie!
Zadarła głowę: stał tam Tom Bowers, rzekomy agent FBI. „Och, nie! Tylko nie on!” - pomyślała z przerażeniem.
- Wspaniała niespodzianka! Czy mogę się przysiąść?
- W żadnym wypadku! - Usadowił się na krześle naprzeciw niej i uśmiechnął się promiennie.
- Przecież możemy zostać przyjaciółmi. Mimo wszystko, przybyliśmy tutaj, w tym samym celu, czyż nie? - Tracy nie miała pojęcia, czego dotyczyła ta uwaga.
- Panie Bowers...
- Stevens - sprostował. - Jeff Stevens.
- Wszystko jedno. - Tracy zbierała się do odejścia.
- Poczekaj. Chciałbym ci coś wyjaśnić w związku z naszym ostatnim spotkaniem.
- Nie ma tu nic do wyjaśniania. Nawet upośledzone dziecko mogłoby cię rozszyfrować.
- Miałem dług wobec Conrada Morgana. - Przybrał żałosną minę. - Obawiam się, że nie był ze mnie zbyt zadowolony.
Miał w sobie ten sam chłopięcy urok, który oczarował ją poprzednio. „Na miłość boską, Dennis, nie musimy zakładać jej kajdanek. Nigdzie nie ucieknie...”
- Twoja obecność nie budzi we mnie zachwytu - odparła gniewnie. - Skąd wziąłeś się na tym okręcie? Czy nie powinieneś raczej podróżować łódką po rzece?
- Jeśli tym okrętem podróżuje Maksymilian Pierpont - roze­śmiał się - możemy go nazywać łódką.
- Kto?
- Nie udawaj. Naprawdę to nazwisko nic ci nie mówi? - spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- A co ma mi mówić?
- Maks Pierpont to najbogatszy człowiek na świecie. Jego ulubionym zajęciem jest wykończanie konkurencyjnych spółek. Lubi spokojne konie i energiczne kobiety, a jednych i drugich ma pod dostatkiem. To ostatni wielki leniuch tego świata.
- A ty masz zamiar uwolnić go od nadmiaru bogactwa?
- Właściwie to nawet od sporej jego części - mówiąc to przyglądał się Tracy z zainteresowaniem. - Czy wiesz, co powin­niśmy zrobić razem?
- Pewnie że wiem, panie Stevens. Powinniśmy powiedzieć sobie do widzenia.
Odprowadzał ją wzrokiem, gdy wstawała i wychodziła z jadalni.
Zamówiła obiad w kabinie. Jedząc zastanawiała się, jakie to fatalne zrządzenie losu sprowadziło na jej drogę Jeffa Stevensa. Nigdy chyba nie zapomni tych strasznych chwil w pociągu, kiedy sądziła, że została aresztowana. „Nie, Jeff Stevens nie jest w stanie zepsuć tej wspaniałej podróży. Po prostu zignoruję go”.
Po obiedzie Tracy długo spacerowała po pokładzie. Noc była cudowna, z miliardami gwiazd, rozsianych po aksamitnym niebie. Stała przy burcie w świetle księżyca, zapatrzona w łagodną fosforescencję fal, wsłuchana w szum nocnego wiatru. Pojawił się zupełnie nieoczekiwanie.
- Nie masz pojęcia jak wspaniale pasujesz do otoczenia. Czy wierzysz w morskie romanse?
- Oczywiście. Ale bez twojego udziału. - Odeszła parę kroków.
- Poczekaj. Coś ci powiem. Właśnie dowiedziałem się, że Maksa Pierponta nie ma jednak na statku. Zrezygnował w ostatniej chwili.
- Bardzo żałuję. Zmarnowałeś swój bilet.
- Niekoniecznie. - Przyglądał jej się uważnie. - Co myślisz o zbiciu na tym okręcie małej fortunki?
„Ten człowiek jest nieprawdopodobny”.
- Jeśli nie masz pod ręką łodzi podwodnej albo helikoptera, nie wydaje mi się, byś mógł ujść stąd cało po ograbieniu ko­gokolwiek.
- Kto mówi o ograbianiu? Słyszałaś kiedyś o Borysie Mielnikowie i Piotrze Negulesco?
- Powiedzmy.
- Mierników i Negulesco jadą do Rosji na turniej szachowy.
Mają grać ze sobą o mistrzostwo świata. Jeśli zorganizuję ci grę z każdym z nich... - mówił Jeff z pasją - możemy wygrać masę pieniędzy. To doskonały interes. - Tracy patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Jeśli ty zorganizujesz mi grę... z nimi? I to ma być ten twój wspaniały interes?
- Mhm. Jak ci się to podoba?
- Ogromnie. Ale jest drobna przeszkoda.
- Jaka?
- Nie umiem grać w szachy.
- Drobiazg. - Uśmiechnął się pobłażliwie. - Nauczę cię.
- Chyba zwariowałeś - powiedziała Tracy. - Jeśli chcesz posłuchać dobrej rady, to poszukaj jakiegoś psychiatry. Dobranoc.
Nazajutrz Tracy dosłownie zderzyła się z Borysem Mielnikowem. Uprawiał jogging przy szalupach ratunkowych i gdy skręcała za róg, wpadł na nią, zwalając dziewczynę z nóg.
- Uważaj, gdzie łazisz! - krzyknął i pobiegł dalej.
Tracy usiadła na pokładzie i popatrzyła za nim. „Straszliwy cham!” - Wstała i otrzepała się. Podszedł steward.
- Czy coś się pani stało? Widziałem go.
- Nie, wszystko w porządku, dziękuję. Nikt nie był w stanie zepsuć jej tej podróży.