Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Jej niebieskie oczy błyszczały w blasku świec, co było skutkiem wypitego alkoholu i wrodzonej przewrotności.
Od roku sama była wdową, ale znosiła to dzielnie. Grey się temu niezbyt dziwił, jako że sądząc po portrecie wiszącym nad kominkiem, zmarły małżonek był od niej o jakieś trzydzieści lat starszy.
– Jakby mało było kłopotów z Francuzami! – westchnęła, próbując wyglądać na zatrwożoną. – Teraz jeszcze będą nas w snach prześladowały demony!
– Och, pani będzie całkiem bezpieczna, madam. Zapewniam – uspokoił ją sir Peter. – W tym domu jest wystarczająco wielu odważnych oficerów i nie tylko.
Księżna wdowa spojrzała na Greya i powiedziała coś po niemiecku z tak ciężkim akcentem, że ten nie zrozumiał ani słowa. Za to księżna zarumieniła się jak peonia, a von Namtzen zakrztusił winem.
Kapitan Billman walnął go otwartą dłonią w plecy.
– A są jakieś wieści o Francuzach? – spytał, zdecydowany sprowadzić rozmowę na bezpieczniejsze, czyli bardziej ziemskiej natury tematy.
– Wygląda na to, że trochę ich się tu zaczęło kręcić – odparł Billman, wskazując wzrokiem obecne niewiasty, co sugerowało, że owo „trochę” było zamierzonym eufemizmem. – Pewnie za dzień lub dwa ruszą na zachód.
Albo do Strausbergu, by dołączyć do regimentu, który tam stacjonował. Grey nie powiedział tego jednak, tylko odwzajemnił spojrzenie Billmana. Gundwitz bowiem leżało w dolinie rzeki stanowiącej najdłuższą, ale najwygodniejszą drogę do miasta.
– Tak więc sukub wam uciekł, co? – spytał Billman, zmieniając te mat.
Von Namtzen odchrząknął.
– Nie powiedziałbym tego – ocenił. – Herr Blomberg co prawda nie pozwolił otworzyć grobu, ale ustawiłem przy nim warty.
– Od ochotników musiało być gęsto – bąknął sir Peter, spoglądając na najbliższe okno.
Mimo paru warstw jedwabnych i wełnianych zasłon oraz zamkniętych drewnianych okiennic słychać było szum deszczu przetykany odległym grzmotem piorunów.
– Dobry pomysł – oświadczył jeden z niemieckich oficerów łamanym, ale zrozumiałym angielskim. – Plotki w wojsku zła rzecz. Zwłaszcza o demonach, a żołnierz blisko.
– Ale co tak właściwie robi taki sukub? – spytała księżna.
Wywołało to serię kaszlnięć, chrząknięć i nagłego zainteresowania winem wśród obecnych mężczyzn, zgodnie unikających jej pytającego spojrzenia. I pogardliwe prychnięcie księżnej wdowy najwyraźniej uważającej ich reakcję za tchórzliwą.
– Sukub to demon żeński – wyjaśniła synowej.– Przybywa do mężczyzn w snach i odbywa z nimi stosunek, by uzyskać ich nasienie.
Oczy księżnej stały się okrągłe – nie ulegało wątpliwości, że tego nie wiedziała.
– Dlaczego? – zdumiała się. – Przecież demony nie mogą rodzić dzieci, prawda? Więc po co mu to?
Grey poczuł, jak ogarnia go wesołość, więc czym prędzej zajął się winem.
– Nie mogą – zgodził się Stephan von Namtzen, nieco przy tym czerwieniejąc, ale z determinacją brnął dalej: – Sukub po uzyskaniu... eee... esencji parzy się z inkubem, czyli męskim demonem.
I skłonił się uprzejmie księżnej wdowie, która odruchowo dotknęła jakiegoś religijnego medalionu przypiętego do sukni.
Von Namtzen wziął głęboki oddech, świadom, że wszyscy go słuchają, i wbił wzrok w portret zmarłego księcia. Po czym dodał:
– Inkub nocą wyszukuje zwykłą kobietę, kopuluje z nią i zapładnia ukradzionym nasieniem, powołując w ten sposób do życia kogoś, kogo określamy mianem diabelskiego pomiotu.
Porucznik Dundas, młodzian i najpewniej prezbiterianin, wyglądał, jakby właśnie ktoś go dusił. Pozostali, choć zdecydowanie pokraśnieli na twarzach, próbowali sprawiać wrażenie, że cała sprawa jest im znana i niewiele ich w sumie obchodzi. Księżna wdowa przyjrzała się z namysłem synowej, a potem wbiła wzrok w portret zmarłego syna z taką miną, jakby pogrążyła się w niesłyszalnej dla reszty rozmowie.
– Ooch! – Pomimo późnej godziny i nieformalnego charakteru spotkania księżna miała ze sobą wachlarz.
Teraz rozłożyła go, kryjąc za nim twarz, tak że widać było tylko oczy. Spojrzała na Greya prosząco i spytała:
– Lordzie Johnie, czy naprawdę myśli pan, że taka kreatura kręci się gdzieś w pobliżu? – I zadrżała, wdzięcznie poruszając przy tym biustem.
Ani wyraz oczu, ani biust nie wywarły na zapytanym wrażenia. Tym bardziej że był pewien, iż księżna jest całą sprawą bardziej podniecona niż przestraszona. Niemniej uśmiechnął się i odparł uspokajająco, jak przystało na racjonalnego Anglika.
– Jestem pewien, że taki stwór nie istnieje.
Jakby na przekór jego słowom w tym momencie zawiało potężnie – wiatr załomotał okiennicami i zagwizdał w kominie, a o dach z wielką silą uderzyły krople. Deszcz tak lał, że przez moment nie sposób było rozmawiać.
Wszyscy znieruchomieli, słuchając odgłosów tej furii żywiołów. Grey spojrzał na Stephana – ten uniósł nieco podbródek i uśmiechnął się lekko. Grey odpowiedział podobnym uśmieszkiem i odwrócił głowę. Zrobił to akurat w momencie, gdy jakiś ciemny kształt wpadł przez komin i z przeraźliwym wrzaskiem wylądował w ogniu.
Zawtórowały mu natychmiast kobiety. I być może porucznik Dundas, ale tego Grey nie był w stanie stwierdzić.
Coś miotało się rozpaczliwie w ogniu, piszcząc przeraźliwie. Po sali rozszedł się smród palącej się skóry – ostry i kwaśny. Grey odruchowo złapał pogrzebacz i wygarnął owo coś z kominka na znajdującą się przed nim blachę, gdzie nadal podskakiwało dziko i wyło rozdzierająco.
Stephan podbiegł i rozgniótł je obcasem, uciszając na zawsze.
– Nietoperz! – oznajmił spokojnie. – Zabierz go!
Służący, do którego skierowane było polecenie, czym prędzej podszedł, przykrył serwetką rozdeptane i nadpalone truchło i zgrabnie umieścił je na tacy. Po czym wyniósł majestatycznie z salonu. Grey z trudem powstrzymał się od śmiechu, gdyż oczyma wyobraźni zobaczył powrót nietoperza w roli pieczystego przystrojonego zieleniną na śniadanie.