Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Wiedziałem, że tu jest niebezpiecznie, a jednak pozwoliłem mu wejść w paszczę śmierci.
— Przestań zachowywać się jak osioł! — parsknęła zirytowana. — Byliście zmęczeni i w strasznym stanie. Allran rozdrażnił cię, a ty mu odpowiedziałeś. I co z tego? Dobrze wiemy, że nie jesteś nieomylny, i nic nie szkodzi, jak ci to ktoś czasem wypomni.
Uniosła podbródek.
— Możesz mnie skląć za niesubordynację, ale najpierw słuchaj, i to słuchaj uważnie! Jeśli będziesz się upierał przy tym nonsensie, to zniszczysz jakakolwiek nadzieję na pogodzenie się z Allranem, a to będzie dla niego zgubne. On na pewno w swojej głupocie odczytuje twoje zachowanie jako potępienie jego samego.
Ross zapłonął gniewem, ale szybko ochłonął.
— Nikt nie lubi wysłuchiwać czegoś takiego, a szczególnie, jeśli jest to prawda.
Odetchnął głęboko. Był już spokojniejszy i zmusił się, żeby pomyśleć o problemie, który teraz powinien rozwiązać.
— Masz wprawę w używaniu języka, poruczniku. Jak sądzisz, czy Allran zechce cię słuchać, kiedy będziesz mu wyjaśniać, że moim zdaniem jest to hańba dla mnie? Poprosisz go, żeby przyszedł do mnie jutro, kiedy już dotrzemy do obozu i trochę odpoczniemy? — Zmrużyła oczy. — Zrobiłabym tak, gdybym chciała cię poniżyć. Ale nie chcę.
Murdock uśmiechnął się.
— Spokojnie, gwardzistko. Jak sama powiedziałaś, on zauważył, że unikam was teraz. Może się przecież dowiedzieć dlaczego.
— Naturalnie — powiedziała Eveleen. — Ale nikt z nas, a w szczególności Allran, nie pozwoli, żebyś siebie obarczał winą za to, co się stało.
Jej ton złagodniał.
— Pójdziesz tam teraz ze mną?
— Tak — uśmiechnął się Murdock. — Myślałaś, że będę się tu dąsał przez całą noc i zostawię ciepło ogniska wam trojgu?
— Któż może zgłębić myśli Ognistej Ręki? — odparła, roześmiała się i poszła w kierunku towarzyszy.
 
Było już późne popołudnie, kiedy Allran A Aldar był zdolny podnieść się i pójść do chaty dowódcy.
Szybko zamknął za sobą drzwi przed zacinającym deszczem i powiesił płaszcz na kołku. Woda spływała z niego małymi strużkami.
Ross podniósł wzrok znad papierów pokrywających stół. Miał nadzieję, że nie było po nim widać zdenerwowania. To nie była praca dla niego, ale należała do obowiązków dowódcy podobnie jaki osobisty udział w wojnie, którą tutaj prowadził. Nie mógł tego powierzyć nikomu, nawet Gordonowi, i nie mógł się też od tego wymigać. Musiał to zrobić, i to dobrze, ze względu na dobro tego młode go człowieka i ze względu na sprawę, o którą walczyli.
— Już myślałem, że będę musiał pójść cię poszukać — powiedział. — Podejdź i pozwól, żeby ogień cię ogrzał.
Allran posłuchał, ale nie odprężył się mimo żartobliwego tonu szefa. Stanął przed nim na baczność.
— Kapitanie A Murdock, zdaję sobie w pełni sprawę, że moje zachowanie pod koniec misji jest godne pogardy. Gdybym zginął ostatniej nocy, cała wina spadłaby na mnie.
— Raczej nie — odparł ponuro Ross. — Taka strata na pewno obarczyłaby winą nas wszystkich. — Murdockowi stwardniały rysy. — Nie tylko mnie, choć moja rola była największa…
— Nie! Eveleen mówiła mi o tym. Gdyby niebezpieczeństwo było takie oczywiste, czy ona albo Gordon nie spostrzegliby tego i nie powstrzymaliby mnie?
Dowódca uśmiechnął się.
— Pewnie tak. I na tym zamykamy temat zarzutów. Nic nie zyskamy przez samobiczowanie.
Porucznik dopiero teraz usiadł,
— Nie wiem, co mnie podkusiło, co mnie nastawiło przeciwko tobie. Nie chcę, aby gniew rodził się we mnie tak szybko.
— Chcesz dowództwa nad garnizonem Krainy Szafiru i wiesz, że jesteś odpowiedni na to stanowisko, a teraz pomiędzy nim a tobą stanąłem ja. I tak będzie, dopóki pozostanę w służbie tona I Lorana.
— Nie mogę zastąpić Ognistej Ręki! Nawet gdyby moja próżność była wielka jak te góry, z pewnością zrozumiałbym to!
— Ale wojna, a wraz z nią zapotrzebowanie na moje szczególne umiejętności, wkrótce się skończy, prawda?
Ross pochylił się naprzód.