Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Miłość jest piękna. Śmierć
nie.
807
W istocie mogło być prawdą, czego jeden z praskich mentorów Reynevana usiłował
dowodzić odnośnie lotów czarodziejskich, a to mianowicie, że są one poddane kontroli
mentalnej wysmarowanej maścią lotną czarownicy lub czarownika. Przedmioty zaś, na
których się leci, miotła, ozóg, łopata czy cokolwiek innego, to jedynie martwe przed-
mioty, nieożywiona materia poddana woli magika i całkowicie od tej woli zależna.
Coś w tym być faktycznie musiało, albowiem wioząca Reynevana i Nikolettę ławka,
wzbiwszy się w nocne niebo na wysokość blanków wieży zamku Bodak, zataczała wo-
kół kręgi dopóty, dopóki Reynevan nie zobaczył, jak zamek opuszcza dwóch jeźdźców,
z czego jeden nieomylnie wielkiej postury. Ławka lekko poszybowała w ślad, jakby
chcąc uspokoić go, że żaden z pędzących drogą na Kłodzko konnych nie jest poważnie
ranny i że nie idzie za nimi pogoń. I jakby rzeczywiście wyczuwając jego ulgę, zatoczy-
ła wokół Bodaku jeszcze jeden krąg, po czym wzleciała w górę, w przestworza, ponad
zalane blaskiem księżycowym chmury.
Rację jednak, jak się okazało, miał też Huon von Sagar, gdy twierdził, że wszelka
teoria jest szara, albowiem wywody praskiego doktora o kontroli mentalnej sprawdzały
się w zakresie ograniczonym. I to mocno ograniczonym. Upewniwszy Reynevana, że
808
Szarlej i Samson są bezpieczni, ławkolotnia zupełnie przestała być zależną od jego woli.
W szczególności, absolutnie nie było wolą Reynevana fruwać tak wysoko, że księżyc
zdawał się być na wyciągnięcie ręki, a zimno panowało takie, że zęby jego i Nikoletty
jęły szczękać jak hiszpańskie kastaniety. Dalekie od woli Reynevana było też latanie po
kręgu wzorem polującego myszołowa. Jego wolą było lecieć za Samsonem i Szarlejem
— ale tę akurat wolę ławkolotnia ewidentnie miała gdzieś.
Wcale też nie miał Reynevan chęci na studiowanie geografii Śląska z lotu ptaka,
nie wiadomo było tedy, jakim cudem i pod wpływem czyjej kontroli mentalnej mebel
obniżył lot i poszybował w kierunku północno-wschodnim, nad stokiem Reichensteinu.
Minąwszy po prawej masywy Jawornika i Borówkowej, ławka niebawem przefrunę-
ła nad grodem otoczonym podwójnym i najeżonym basztami murem, grodem, którym
mógł być wyłącznie Paczków. Potem poniosła ich nad doliną rzeki, którą mogła być wy-
łącznie Nysa. Wkrótce przesunęły się pod nimi dachy wież biskupiego Otmuchowa. Tu
ławka zmieniła jednak kierunek, zatoczyła wielki łuk, wróciła nad Nysę i tym razem po-
leciała w górę rzeki, szlakiem wijącej się, srebrnej w księżycowym blasku wstęgi. Serce
Reynevana przez moment biło rytmem przyspieszonym, wyglądało bowiem tak, jakby
809
ławka chciała wracać na Bodak. Ale nie, zawróciła nagle i poleciała na północ, szybu-jąc nad niziną. Niebawem mignął pod nimi klasztorny kompleks Kamieńca, a Reynevan
znów się zaniepokoił. W końcu Nikoletta też wysmarowała się lotną miszkulancją i też
mogła wpływać na ławkolotnię siłą woli. Mogli — kierunek zdawał się na to wskazy-
wać — lecieć wprost do Stolza, siedziby Bibersteinów. Reynevan wątpił, by dobrze go
tam przyjęto.
Ławka jednak skierowała się nieco ku zachodowi, przeleciała nad jakimś miastem,
Reynevan tracił jednak pomału orientację, przestawał rozpoznawać krajobraz przewija-
jący się pod łzawiącymi od wiatru oczami.
Pułap, na którym lecieli, nie był już zbyt wysoki, toteż lotnicy nie trzęśli się już
i nie szczękali zębami. Ławka leciała płynnie i stabilnie, bez powietrznych akrobacji,
paznokcie Nikoletty przestały wbijać się w dłonie Reynevana, dziewczyna, poczuł to
wyraźnie, odprężyła się nieco. On sam, co tu dużo gadać, też oddychał swobodniej, nie
dusił już ani pęd powietrza, ani adrenalina.
Lecieli pod podświetlonymi księżycem obłokami. W dole przesuwała się szachow-
nica lasów i pól.
810
— Alkasynie. . . — przemogła wiatr. — Czy wiesz. . . dokąd. . .
Przycisnął ją silniej do piersi, wiedząc, że tak trzeba, że tego oczekuje.
— Nie, Nikoletto. Nie wiem.
Nie wiedział. Ale podejrzewał. I dobrze podejrzewał. I nawet nie był specjalnie