Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Za kogo ich uważał? Za dzieci, czy co?
Azirafal przypomniał sobie wskazówkę Maskelyne'a, jak reago­wać na bezczelnych antyklakierów. Obróć to w żart ptasi móżdżku - mawiał mistrz. - Do ciebie mówię, panie Wyrwiśmiech (był to artystyczny pseudonim Azirafala). Rozśmiesz ich, a wszystko ujdzie ci na sucho.
— Oho, ho! To ty znasz sztuczkę z cylindrem, chłopcze? - wy­krztusił. Dzieci patrzyły beznamiętnie.
— Jesteś do bani - stwierdził Warlock. -Ja chciałem kreskówki.
— On ma rację. Jesteś do niczego — powtórzyła jak echo dziew­czynka uczesana w koński ogon. -1 pewnie zboczeniec.
Zrozpaczony Azirafal spojrzał na Crowleya. Jego zdaniem Warlock zdradzał wystarczające oznaki zepsucia wpływami pie­kielnymi. Zatem im prędzej pojawi się piekielny czarny pies, tym lepiej, bo wtedy będą mogli spokojnie zabrać się jak najdalej stąd.
— A teraz uwaga, uwaga! Czy ktoś z was, najmilsi, ma może przy sobie coś takiego, jak srebrna trzypensówka? Nie, paniczu? Cóż to wobec tego wystaje panu zza ucha?
— Na moich urodzinach były kreskówki - ogłosiła bezceremo­nialnie dziewczynka z końskim ogonem. - I dostałam transfor-mersa i konia na biegunach, i taki pojazd, co sam skręca, i czołg na radio, i...
Crowley jęknął. Przyjęcia dziecięce to imprezy, na które ża­den anioł mający choć kroplę oleju w głowie nie poszedłby za żad­ne skarby. Piskliwe dziecinne głosiki rozbrzmiały z cyniczną wyra­chowaną radością, gdy Azirafalowi wypadły z kieszeni trzy metalo­we kółka, które dopiero miał połączyć.
Crowley odwrócił głowę i zatrzymał wzrok na stosie prezen­tów. Spomiędzy paczek spojrzało na niego dwoje paciorkowatych oczu.
Nie doszukał się w nich czerwonego blasku. Człowiek nigdy nie był pewien swego, kiedy miał coś do załatwienia z piekielnymi urzędnikami. (Pies kanapowy, pies obronny czy piesek preriowy to dla nich tylko pies. Całkiem możliwe, że przysłali skoczka pustyn­nego - też zwierzę, a ich rozliczają od sztuki).
Ten wyglądał normalnie. Mieszkał sobie spokojnie, w klatce pełnej kulek, dźwigni, kładek, drabinek i innych pomysłowych urządzeń, z których oprawcy czasów wielkiej inkwizycji byliby dumni. Na szczęście nie mieli wtryskarki i polistyrenu.
Crowley spojrzał na zegarek. Nie przyszło mu do głowy zmie­nić baterię, która wylała się trzy lata temu, a mimo to zegarek wskazywał dokładny czas. Była za dwie trzecia.
Azirafal zaczynał tracić głowę.
— Czy ktoś z was, szanowna publiczności, ma może chusteczkę do nosa? Nie?
Za czasów królowej Wiktorii rzeczą nie do pomyślenia było nie mieć chusteczki do nosa, sztuczka zaś miała polegać na wy­czarowaniu z takowej gołębia, który — notabene — od pewnego cza­su dziobał nerwowo nadgarstek Azirafala. Bez chusteczki ani rusz. Anioł próbował bezskutecznie ściągnąć na siebie uwagę Crowleya. Wreszcie w odruchu desperacji wskazał jednego z ochroniarzy, któ­ry drgnął zaniepokojony.
— Ty. Tak, ty, w garniturze. Podejdź tu. A teraz, jeśli dobrze poszukasz w wewnętrznej kieszeni marynarki, to z pewnością znaj­dziesz piękną, jedwabną chusteczkę.
— Nie, psze pana. Obawiam się, że nie, psze pana - odparł strażnik, patrząc przed siebie.
Azirafal rozpaczliwie puszczał oczka.
— Ależ mój drogi, sprawdź. Proszę.
Ochroniarz sięgnął do kieszeni. Powód nagłego zdziwienia na twarzy objawił się niebawem zebranym w postaci żółtej jedwabnej chusteczki z koronkowym obszyciem. W tej samej chwili Azirafal zorientował się, że pomysł z koronką był chybiony, gdyż przy wyj­mowaniu zaczepiła o rewolwer, a ten wyskoczył z kabury, zawirował w powietrzu i wylądował ciężko w środku misy z galaretką.
Zerwały się frenetyczne oklaski.
— No, to już coś! - stwierdził koński ogon. Warlock przebiegł przez pokój i chwycił rewolwer.
— Ręce do góry, psie syny — zawołał radośnie.
Ochroniarze znaleźli się w kłopotliwym położeniu.
Kilku niepewnie sięgało po broń, pozostali starali się niezau­ważalnie zbliżyć lub odsunąć od uzbrojonego chłopca. Dzieci, jak jeden mąż, zaczęły domagać się rewolwerów. Odważniejsze próbo­wały nawet zabrać je ochroniarzom.
i y Ktoś rzucił galaretką w Warlocka.
Chłopiec pisnął i pociągnął za spust.
Magnum .32 w wersji dla CIA to model ciężki i potwornie sku­teczny. Bez trudu przerzuca słonie przez ulicę, a pechowiec, który znalazł się na trasie pocisku, natychmiast zmienia się w czerwoną mgiełkę, kilka strzępów i trochę papierkowej roboty dla biura ewi­dencyjnego.
Azirafal mrugnął.
Z lufy rewolweru wystrzelił cienki strumień wody. Trafił w Crowleya, który spoglądał przez okno na ogród i szukał wielkie­go czarnego psa. <. Azirafal zmieszał się.
W tej chwili duża kremówka wylądowała mu na twarzy.
Dochodziło pięć po trzeciej.
Nieznacznym ruchem dłoni zmienił pozostałe rewolwery w si­kawki i wyszedł.
Crowley odnalazł go na chodniku przed rezydencją, gdy z za­kamarków fraka usiłował wydostać wymiętego gołębia.
— Za chwilę będzie za późno - stwierdził anioł.
— To widzę. Za głęboko chowasz rekwizyty - odparł Crowley.
Wyjął śniętego gołębia z fałdów i chuchnięciem przywrócił go do życia. Ptak zagruchał i odfrunąl. Teraz będzie po trzykroć ostrożniej szy.
— Nie chodzi o gołębia, ale o psa. Spóźnia się. Crowley pokręcił głową w zamyśleniu.
— Zobaczymy.
Otworzył drzwi samochodu i włączył radio.
I should be so lucky — lucky — lucky - lucky, I should be so lucky in WITAJ CROWLEY!
— Cześć, kto mówi?
— DAGON, MISTRZ KARTOTEKI, PAN OBŁĘDU I WICE-KSIĄŻĘ SIÓDMEJ TORTURY. CZYM MOGĘ SŁUŻYĆ?
— Psem piekielnym. Chciałem tylko, hm, upewnić się, że wyru­szył bez kłopotów.
— DZIESIĘĆ MINUT TEMU. DLACZEGO PYTASZ? JESZCZE NIE DOTARŁ? COŚ SIĘ STAŁO?