- Kocham cię, Irjo - powiedział spokojnie. - Kocham cię dużo bardziej i szczerzej, i dużo goręcej, niż kiedykolwiek kochałem Sunnivę. Ty dajesz mi niewiarygodnie więcej, i w dzień i w nocy.
Gorące uczucie szczęścia ogarnęło Irję, zerwała się i pobiegła do domu, zasłaniając twarz rękami, by ukryć płacz.
- Co, na Boga...? - zapytała Liv, zajęta w pobliżu jakąś pracą. Co ty jej powiedziałeś, Taraldzie?
Młody mężczyzna potrząsnął głową.
- Powiedziałem tylko, że ją kocham. Nic nie rozumiem.
- Nie? Ale za to ja rozumiem - oświadczyła Liv, podchodząc bliżej. - I zaraz usłyszysz parę słów prawdy! Irja kochała cię gorąco i szczerze od dawna, zanim jeszcze wdałeś się w tę szaloną aferę z Sunnivą. Cierpiała przez ciebie wiele lat. Potem się zjawiłeś w domu z inną dziewczyną, która cię, na szczęście, nie chciała. Zraniłeś Irję strasznie swoimi cynicznymi konkurami, a tamtego dnia, kiedy oświadczyłeś, że odwiedzisz ją wieczorem, siedziała w pokoju kąpielowym i płakała rozpaczliwie ze strachu, że nie będą ci się podobały jej nogi i że mógłbyś się domyśleć, jak bardzo ona cię kocha. Dziękuję ci, mój synu, dziękuję, że byłeś dla niej dobry po tamtej nocy i że powiedziałeś jej o swoim uczuciu właśnie teraz!
Tarald długo patrzył na matkę.
- Ale dlaczego ona nic nie powiedziała?
- Nie, no wiesz co - westchnęła Liv zgnębiona. - Czasami zaczynam się zastanawiać, czy nie odziedziczyłeś kurzego móżdżku po swoim dziadka Jeppe Marsvinie. Kobiety zostały wyposażone i w nieśmiałość, i w dumę, nawet te niewykształcone, jak Irja. Ona... Och, ratunku! Chłopiec!
Rzucili się oboje ku ścianie domu, gdzie Kolgrim robił co mógł, żeby się zabić - wdrapał się na wysoki kamienny fundament.
Tarald zdjął go stamtąd, mimo wściekłych protestów, oddał pod opiekę babki, a sam pobiegł za Irją.
Znalazł ją w sypialni, gdzie próbowała usunąć ślady łez.
- Irja, kochana moja, dlaczego nic mi nie mówiłaś? - zapytał ją i objął mocno. - Matka opowiedziała mi o twojej miłości. Straciliśmy tyle czasu!
Irja promieniała szczęściem.
- Nie, niczego nie straciliśmy. Najpóźniejsze zimowe jabłka potrzebują bardzo dużo czasu, żeby dojrzeć.
- Porównujesz mnie do zimowego jabłka? - roześmiał się Tarald. No tak, jestem chyba trochę cierpki, to muszę przyznać. Wybacz najdroższa wszystek ból, jaki ci sprawiłem przez to, że tak nic nie rozumiałem!
- Taka byłam szczęśliwa w ostatnim czasie, przecież wiesz. A teraz mogę ci nareszcie pawiedzieć, jak bardzo cię kocham. Nie, Taraldzie, puść mnie! - wołała z uśmiechem. - Przyniosłeś tu ze sobą ziemię z połowy pola!
Na dole, w ogrodzie, Liv walczyła z Kolgrimem, który stawał się coraz większy i silniejszy.
- Będziesz siedział na ziemi, ty mały...
Uznała, że lepiej nie wymawiać tego słowa, które przyszło jej do głowy.
Dag wrócił konno z zarządu gminy i wobec możliwości posiedzenia na koniu chłopiec zapomniał o walce z babką.
Pozwolono mu, rzecz jasna, wspiąć się na siodło,
- No? - zapytał Dag małżonkę. - Co tu słychać?
- List od Cecylii - odparła Liv, próbując uporządkować włosy po szarpaninie z wnukiem. Będzie mogła nas odwiedzić. Przyjedzie na Boże Narodzenie i zostanie przez dwa miesiące.
- Nareszcie dobre nowiny! A z IrjÄ…, wszystko w porzÄ…dku?
- Bardzo dobrze. Dzisiaj jest wyjątkowo szczęśliwa, bo Tarald ostatecznie zrozumiał, że to ona jest kobietą jego życia.
- O tak, ten chłopak zawsze wolno myślał.
Liv spoglądała na Kolgrima, który z rozjarzonymi, żółtymi oczami próbował nakłonić konia, by znowu ruszył galopem na drogę. Na szczęście dziadek i babka zdołali go powstrzymać.
- Dag, tak siÄ™ martwiÄ™...
- Ale czym, wszystko przecież układa się teraz dobrze.
- Nie byłabym tego taka pewna - mruknęła pod nosem. - Bo jak ten nasz tyran przyjmie małą siostrę albo brata, jak myślisz?
Dag zaczął się zastanawiać.
- To naprawdę trudne pytanie, masz rację! Na dodatek taki jest przywiązany do matki tego nowego dziecka. Cóż, możemy mieć tylko nadzieję, że będzie dobrze.
- Boję się, że to na nowo zachwieje i tak niepewną równowagę. Zastanawiam się często, czy nie popełniliśmy wtedy błędu, kiedy ojciec nas pytał.
- Masz na myśli wtedy, gdy nas prosił, żeby przerwać to wszystko? - zapytał Dag. - Zanim nowe życie się narodziło? Tak, muszę przyznać, że i ja stawiałem sobie to pytanie. Myślę jednak, że postąpiliśmy słusznie. Z chrześcijańskiego punktu widzenia...
- Chrześcijański punkt widzenia często zmusza człowieka do wybierania z dwojga złego. Ochroni się jedno życie, a potem trzeba resztę swego strawić na walce, by to uratowane nie niszczyło życia innych.
- Chyba trochę przejaskrawiasz - rzekł Dag, dużo bardziej oddany sprawom wiary niż jego żona. - Kochamy go przecież, czyż nie?
- Wyrażasz się trochę zbyt otwarcie - ostrzegła Liv. - Małe saganki też mają uszy. Ale, oczywiście, że go kochamy. Tylko, że ta smutna miłość, pomieszana z żalem. Nie, Kolgrim, nie wolno wbijać koniowi palców w oczy. Schodź na dół, zaraz będzie obiad.
To było słowo, które Kolgrim rozumiał. Natychmiast zeskoczył na ziemię.
W ogóle rozumiał dużo. Mówił niewiele, ale wykazywał jakąś osobliwą inteligencję, która nieustannie ich zaskakiwała. Co jednak sobie myślał w głębi duszy, nie wiedział nikt.
Tego lata dzieci w okolicy chorowały na świnkę. Kolgrim także, a od niego zaraził się Tarald. Cierpiał bardzo, bo świnka zaatakowała wszystkie węzły chłonne. Pielęgnował go Tarjei, który przyjechał właśnie do domu z Tybingi.
- Masz szczęście, że Irja właśnie teraz oczekuje dziecka.
- Co moja świnka ma z tym wspólnego.
- To będzie twoje ostatnie dziecko.
Tarald zbladł.
- A skÄ…d ty o tym wiesz?
- Na świnkę powinno się chorować w dzieciństwie. Dorośli mężezyźni na ogół ponoszą poważne szkody.
Po wyjściu kuzyna Tarald długo leżał, pogrążony w myślach. Jego ostatnie dziecko... Żeby tylko wszystko dobrze poszło...!
Dręczył go okropny niepokój. Irja nie czuła się ostatnio najlepiej - miewała bóle w plecach i nogach, a przecież musiała zajmować się tym dzikusem, Kolgrimem...