Każdy jest innym i nikt sobą samym.

- Widzę, że zostałem obdarzony wyjątkowo prymitywną magią, która czyni ze mnie więźnia. - Z roztargnieniem potarł głowę.
- Bez obrazy, Mroczny Wietrze k'Sheyna - dociekanie pocho­dzenia tego zaklęcia nie jest w tej chwili najważniejsze i może poczekać do szczęśliwego dnia, kiedy wszystko się ułoży, a wte­dy będziesz mógł do woli rozprawiać z Janasem o historii.
Mroczny Wiatr nie zmieszał się wcale; wręcz przeciwnie, obdarzył Tremane'a spojrzeniem, jakim nauczyciel patrzy na ucznia, który nie pojął sensu lekcji. Jednak na głos powiedział jedynie:
- Książę Tremane, jeśli chcesz wiedzieć, jak i dlaczego magia działa tak, jak działa, musisz dowiedzieć się lub domyślić jej początku i celu. W snuciu skomplikowanych zaklęć przyczy­ny, sposób działania, ścieżki i skutki magii nie zawsze widać na pierwszy rzut oka, a często są bardzo subtelne. W bardziej pierwotnych zaklęciach może występować mniej elementów, ale nie oznacza to, iż są oczywiste. Nie zdołasz odwrócić zaklęcia - jeżeli chciałbyś tego dokonać - nie wiedząc, jak ono powstało.
- Jeśli chciałbym tego dokonać... - Tremane przerwał, wstał i wyjrzał przez okno. - Z natury nie jestem zbyt religijny - powiedział, odwrócony do nich plecami.
- Zauważyliśmy, panie - odparła Elspeth tak ironicznie, iż Tremane odwrócił się i spojrzał na nią badawczo.
- W Imperium niewiele skłania do wierzenia w bogów, a jeszcze mniej w to, że oni interesują się losem śmiertelników
- powiedział patrząc jej prosto w oczy. - Skuteczność w wy­konywaniu codziennych zadań uznawanajest za dużo ważniejszą od rozważań na temat bóstw czy świata ducha. Najbliższa pań­stwowej religii jest chyba forma kultu przodków, w swej wyższej postaci nakazująca oddawanie czci poprzednim cesarzom i ich współmałżonkom. Ogólnie określa się ich mianem stu małych bogów. Nie dlatego, by było ich akurat stu, ale to ładna, okrągła liczba, na którą można się zaklinać.
- Zastanawiałem się nad tym - mruknął Mroczny Wiatr.
- W przeszłości również nie wierzyłem w przeznaczenie ani w znaki. Mimo to - ciągnął książę - od przybycia tutaj wciąż spotykam się z przypadkami, które dosłownie zmusiły mnie do zmiany poglądów. Zaczynam wątpić w słuszność moich przekonań na temat przeznaczenia.
Elspeth nie mogła oprzeć się pokusie.
- Jeśli chciałbyś kolejnych dowodów obalających twoje wcześniejsze poglądy na temat religii, jestem pewna, że Najwyż­szy Kapłan Solaris z radością poprosi o objawienie się Pana Słońca Vkandisa - zaproponowała.
Nie było to ładne z jej strony, lecz po wszystkim, co spowo­dował Tremane, nie mogła odmówić sobie tej satysfakcji i z przy­jemnością popatrzyła na jego blednącą twarz, kiedy usłyszał imię Solaris.
- To na pewno nie będzie konieczne - odparł z poś­piechem.
- Jak wolisz - mruknęła, spoglądając z rozbawieniem na Mroczny Wiatr.
Cóż, znalazł się między miotem a kowadłem - nie tylko ciąży na nim klątwa prawdomówności Solaris, ale także zaklęcie wią­żące go z ziemią Hardornu - odezwała się Gwena wyjątkowo zadowolonym tonem; tym razem Elspeth w pełni się z nią zgo­dziła. - Chyba naprawdę wielki książę Tremane będzie odtąd gorliwie wspólpracowal z sojuszem - nie ma już możliwości ucieczki i wie o tym.
A ja właśnie pomyślałem o kolejnej przyczynie, dla jakiej warto było związać króla z ziemią - przesłał im Mroczny Wiatr, kiedy Tremane znów odwrócił się do okna. - Kiedy związujesz go z ziemią, z której nie może uciec, musi rządzić dobrze. Przecież od tego zależy i jego położenie.
- Miejmy nadzieję, iż teraz myśli właśnie o tym - odparła Elspeth. - Jest zdolnym przywódcą, inteligentnym i na pewno bardzo praktycznym człowiekiem. Powinien już się domyślić, jak daleko zabrnąl, potem zaakceptować to i zająć się tym, co naj­pilniejsze. Dla dobra sojuszu i Hardornu chciałabym, żeby wie­dział, iż nie ma innego wyjścia, jak rządzić mądrze i uczciwie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY 
Papier szeleścił cicho; był to jedyny dźwięk rozlegający się w zimnej, podobnej do jaskini komnacie. Baron Melles z uśmie­chem satysfakcji przeczytał ostatnią stronę raportu komendanta Sterma. Stolica państwa, Jacona, była bezpieczna. Nie ogłoszono w niej stanu wyjątkowego, a wojskowi patrolowali ulice wspól­nie z miejskimi konstablami, ku zadowoleniu obu stron. Melles wypróbował swój plan w tym mieście, gdzie mógł wszystkiego osobiście dopilnować - i udało się. Może nie do końca, ale baron nie oczekiwał doskonałości; wszystko działało na tyle dobrze, by i on, i Thayer mogli być zadowoleni.
Jak przewidywał, w miarę ubywania zapasów ceny żywności rosły - w końcu zostało jej tak mało i była taka droga, że przeciętny mieszkaniec mógł pozwolić sobie tylko na dwa posił­ki dziennie. To wystarczyło, by pojawiły się bunty, pierwsze zabójstwa na zlecenie - wtedy nadszedł czas na kolejny etap planu Mellesa. Jacona została już wcześniej podzielona na okręgi powierzone kapitanom, odpowiedzialnym za sprawy lokalne, takie jak naprawa ulic. To bardzo ułatwiło następne posunięcia. Wprowadzono ścisłe racjonowanie żywności; na każdy artykuł przyznano kartki - ich rozdzielaniem i wydawaniem zajmowali się kapitanowie okręgów. Równocześnie zaczęto kontrolować ceny. Nikt nie głodował, ceny, choć nadal zawyżone, nie były już tak niewiarygodnie wysokie, jak przedtem. Zapewniono dostawy żywności z okolicy; dzięki kartkom każdy miał szansę na co­dzienne posiłki. Kartki nie obejmowały artykułów luksusowych, jedynie podstawowe, pozwalając bogatym kupić to, na co mieli ochotę.

Tematy