Siedzieliśmy we dwoje u otwartego okna. W pokoju nikogo więcej nie było. Patrzyliśmy
na siebie i nie mówiliśmy nic. Pod oknem, w krzaku bzowym świegotała drobna ptaszyna
śpiewając może do snu dziatkom swoim. Liście winogradu poruszały się cichym szeptem...
Nagle przestałam słuchać świergotu ptaszka i szmeru liści... on mówił do mnie. Zadrżałam...
wziął moją rękę. Patrzyłam na purpurowy pas, który legł na niebie nad złotymi gór czołami, i
słuchałam tego, co on mówi do mnie.
Czy mówił, że mnie kocha?
Nie.
Czy prosił o moją rękę?
Nie.
Po cóż miał o tym mówić, gdy czuł, że wiedziałam, iż jedno już się stało, a drugie wnet
przyjdzie?
Opowiadał mi historię serca, które całe oddane wielkim rzeczom i sprawom, całe rozgo-
rzałe miłością dla idei, stojącej przed nim jako cel najwyższy życia, zapomniało było długo o
tym, że jest sercem ludzkim i że drugiego potrzebuje serca na radość sobie i ulżenie w tru-
dach. Nagle, na widok pewnej młodej dzieweczki, w balowe przybranej szaty, serce to ude-
rzyło żywiej i zdawało mu się, że ujrzało w jej oczach, usłyszało w słowach coś, co mu spra-
wiało rozkosz nieznaną, o czym kiedyś śniło w marzeniach, tłumionych żelazną dłonią pracy i
obowiązku. Ale dzieweczka ta wydawała się płochą jak ptaszę, lecącą ku światu jak motyl ku
światłu. I wszystko zniknęło! Serce męskie, serce silne, wzruszone przez chwilę, utonęło
znów całkiem w miłości dla wielkich spraw i wielkich obowiązków. Ale dzieweczka płocha
wyrosła na kobietę, motyl, skąpany w mętnym płomieniu świata, otrząsnął skrzydła z błysz-
czących a niezdrowych jego pyłów, i zawisł odważnie na promieniu poświęcenia się i szla-
chetnych miłości. Wtedy...
– Wtedy? – spytałam ze drżeniem w głosie nie śmiejąc oderwać oczu od purpurowego pasa
na niebie i złocistych gór szczytów.
– Wtedy – kończył– serce moje patrzyło na ciebie ciągle zza mórz i lądów i przyglądało się
wzrostowi twemu, i wierzyło mocno, że lubo upłyną miesiące i lata, ono w twoim sercu wza-
jemny oddźwięk znajdzie.
„Znalazło” – odpowiedziały oczy moje, wpatrzone w złoto i purpurę niebios, bo usta nic
mówić nie mogły.
– Tak, znalazło – wyrzekł on rozumiejąc mowę oczu moich – usłyszało oddźwięk ten w
okrzyku, co wyrwał się z piersi twojej, i odtąd głos jego wewnętrzny mówi mu ciągle: ponie-
waż stanęła na jednej z tobą drodze, ponieważ zamieszkała ten sam świat, w którym ty miesz-
kanie sobie obrałeś, oto jest przyszła, przeznaczona, ukochana towarzyszka życia twego! Je-
śliś kiedy cokolwiek dobrego uczynił na ziemi, oto nagroda twoja! Jeśli ci jeszcze coś do
uczynienia zostaje, oto twoja pomocnica! Jeśli cierpieć będziesz, oto twoja pociecha! Jeśli się
zachwiejesz kiedy, oto twe wsparcie! Jeśli radości pragniesz nieskończonych, oto twe szczę-
ście! Oto kobieta, która na dolę i niedolę, na trudy i uciechy, na życie i na śmierć stanie u bo-
168
ku twego, abyście sobą sprawdzili doskonały ideał miłości i rodziny, aby z białych pomników
wielkich przodków twoich spływały na was promienne błogosławieństwa tych, co legli w
mogile, wam zostawiając spuściznę cnót swych i świętej swej ziemi!...
Ciche powiewy wietrzyków letnich igrając z liśćmi bzów i winogradu uniosły w przestrzeń
ostatnie słowa ukochanego mego, które się w cichym dokończyły szepcie!
Pas purpurowy zsunął się zza gór, mrok zstąpił na ziemię i poważną, w gwiazdy strojną
oponą objął dwoje zakochanych, zachwyconych...
XXV
Nagle w sąsiednim pokoju dały się słyszeć kroki pospieszne. Drgnęłam jak zbudzona ze
snu rozkosznego; przede mną z lampą w jednym ręku, a listem otwartym w drugim stała Ma-
dzia. Po zarumienionej jej twarzy i łzie, co drżała na rzęsie, zrozumiałam, że coś niezwyczaj-
nego stać się musiało. Wzięłam list, który mi podawała, rzuciłam nań okiem i poznałam pi-
smo Rozalii. Zawierało ono następne słowa:
Nie mogę powiedzieć, abym posiadała serce bardzo tkliwe albo była wzorem wszystkich
cnót chrześcijańskich; doprawdy nie mogę tego powiedzieć. Taką jednak, jaką jestem, nie
czuję w sobie wcale godnej zazdrości mocy opierania się woli umierających. Jest to moc, któ-
rą posiadać mogą bardzo silne i wytrwale charaktery, a ja byłam zawsze słabą i wytrwałą tyl-
ko w tym, co mi przynosiło nieszczęście. Starałam się nawet korzystać z przykładu tej mocy
charakteru jaki miałam ciągle przed oczami, alem nie mogła przezwyciężyć mojej słabości
Przykro mi to, ale cóż robić, skoro nie mogłam stać się aż tak silną, żeby teraz z mocą cha-
rakteru, godną zazdrości, opierać się woli osoby umierającej.
Babka Hortensja, od kilku dni chora, wszelkimi oznakami, jakie osoba umierająca dać jest
w stanie, objawia życzenie zobaczenia się z kuzynką Wacławą i jej matką. Są tu osoby, które
życzenie to uważają za ostatni kaprys kapryśnej kobiety i ostatni wybuch woli, która dopraw-
dy była kiedyś bardzo silną, ale od dawna już gasnąć zaczęła.
Osoby te powiadają, że nic ich nie zobowiązuje do tego, aby dla zadowolenia jakiegoś tam
ostatniego kaprysu i jakiejś tam ostatniej woli miały tak dalece się fatygować, żeby aż brać