Każdy jest innym i nikt sobą samym.

– Świetna robota.
Rozdział 6
Ford Prefect dotknął podłogi w pełnym pędzie. Była mniej więcej dziesięć centymetrów niżej szybu wentylacyjnego, niż pamiętał, przeliczył się więc co do momentu, w którym wyląduje, ruszył zbyt wcześnie, potknął się i skręcił sobie kostkę. Cholera! Mimo to, lekko utykając, pobiegł dalej.
Jak zwykle, w całym budynku dziko wyły podekscytowane alarmy. Ford skoczył szczupakiem za zwykle stojącą tu szafę, rozejrzał się na wszystkie strony, by upewnić się, że nikt go nie może zobaczyć, i zaczął gwałtownie szukać w plecaku, by wyjąć zazwyczaj potrzebne w takiej sytuacji przedmioty.
Niezwykłe było jedno; piekielnie bolała go kostka.
Podłoga znajdowała się nie tylko dziesięć centymetrów niżej, niż pamiętał, znajdowała się na zupełnie innej planecie, zaskoczyło go jednak tylko tych dziesięć centymetrów. Redakcję Autostopem przez Galaktykę nieraz przenoszono na inne planety z powodu warunków klimatycznych, lokalnych nieporozumień, rachunków za prąd czy ponagleń do zapłacenia podatku, za każdym jednak razem odtwarzano ją z dokładnością niemal co do molekuły. Dla większości pracowników firmy wygląd ich gabinetów był w końcu jedyną stałą w ich mocno poszatkowanych indywidualnych światach.
Mimo wszystko w otoczeniu było coś dziwnego.
Ford uznał, że właściwie to nic zaskakującego, i wyciągnął lekki ręcznik służący do rzucania. W jego życiu wszystko było mniej lub bardziej dziwne, tyle tylko że tutaj było dziwnie nieco inaczej, niż był do tego przyzwyczajony, tu było... no cóż – kuriozalnie. Jeszcze nie umiał dokładnie określić, na czym to polegało.
Wyjął klucz wzorcowy numer 3.
Alarmy wyły w doskonale znany mu sposób. Brzmiały jak melodia, którą mógłby nucić z pamięci. Wszystko w środku było doskonale znane. Świat na zewnątrz był czymś zupełnie nowym, nigdy jeszcze nie był na Sakro–Filia Hensza, ale planeta spodobała mu się. Panowała tu karnawałowa atmosfera.
Wyciągnął z torby dziecięcy łuk i strzałę, kupione od ulicznego handlarza. Szybko odkrył, że panujący tu karnawałowy nastrój bierze się stąd, iż mieszkańcy świętują rocznicę Przypuszczenia Świętego Antwelma. Za życia święty Antwelm był potężnym i lubianym królem, który wysunął bardzo ważne i lubiane przypuszczenie. Król Antwelm przypuścił, że świat tak naprawdę życzy sobie z całego serca jedynie tego, by być szczęśliwym, dobrze się bawić i jak najprzyjemniej spędzać czas, w zamian za to byłby gotów zrezygnować ze wszystkiego innego. W testamencie kazał cały swój majątek przeznaczyć na organizowanie co roku w rocznicę Przypuszczenia wielkiej fety, w trakcie której można było dobrze zjeść, potańczyć i pobawić się w niemądre gry typu „łap wocketa”. Przypuszczenie było tak znakomite, że król został za nie kanonizowany. Mało tego – wszyscy dotychczasowi święci, którzy zostali kanonizowani albo za to, że dali się w nędzny sposób ukamienować, albo za to, że wegetowali przez lata głową w dół w beczce z gnojem, zostali zdegradowani i uznani za kłopotliwe indywidua.
Kiedy Ford przyleciał na planetę, podobna do litery H budowla redakcji Autostopem, złożona z dwóch wieżowców, dominowała nad przedmieściami w zwykły dla siebie sposób; Ford wszedł do środka również w zwykły dla siebie sposób. Od wchodzenia przez hol preferował wchodzenie systemem wentylacyjnym, hol bowiem patrolowały roboty, których zadanie polegało na wyciąganiu od przybywających pracowników informacji na temat ich kont służbowych. Konta Forda miały sławę bardzo skomplikowanych i wyjątkowo trudnych do rozeznania; w końcu doszedł do wniosku, że grasujące po holu roboty, niestety, nie dysponują wystarczającymi potencjałami umysłowymi, aby pojąć argumenty, jakie zamierzał wysunąć dla uzasadnienia sytuacji na swoich kontach. Z tego powodu wolał wkraczać do redakcji inną drogą.
Powodowało to, że niemal w całym budynku, z wyjątkiem księgowości, włączały się alarmy, ale Fordowi bardzo to odpowiadało.
Kucnął za szafą, polizał znajdującą się na czubku strzały przyssawkę i pieczołowicie przyłożył ją do cięciwy.
Nie minęło pół minuty, jak pojawił się nie większy od melona robot nadzorczy, lecący mniej więcej półtora metra nad ziemią. Leciał korytarzem, rozglądając się na lewo i prawo, szukał czegoś niecodziennego.
Ford wypuścił strzałę w idealnie obliczonym momencie. Śmignęła przez korytarz i przykleiła się do przeciwległej ściany. Kiedy przelatywała obok robota, jego czujniki natychmiast ją wychwyciły i robot obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni, by obejrzeć obiekt i stwierdzić, co to, do diabła, jest oraz dokąd leci.
Właśnie to dało Fordowi sekundę za czujnikowymi plecami cybermatu. Zarzucił na robota ręcznik i złapał go w potrzask.
Ponieważ robot był przyozdobiony wypustkami licznych czujników, był w stanie szarpać się jedynie w tył i w przód, nie mógł pod ręcznikiem manewrować, ani tym bardziej odwrócić się i spojrzeć swemu oprawcy w oczy.