Poradzono więc sobie po staropolsku: wiarą, że jakoś to będzie.
„Nie chcemy wielkich słów - chcemy wielkiej poezji”. A jednak się na wielkich sło-
wach skończyło. Bo i tak być musiało. Słowo wstępne jest właśnie miejscem na słowa, a
nie na czyny; te należą do warsztatu poetyckiego, tam jest miejsce na tajemnicze zetknię-
7
cie się znanego z nieznanym, na zaczynanie za każdym razem na nowo. Programy literac-
kie zwykle nie przesądzały też wcale z góry owych rozwojów i zdrad w swym łonie, sza-
nowały miłosny akt twórczy, ich treścią była nie dokładna reglamentacja twórczości, lecz
błyskawicowa wizja pewnej jakości, pewnych stosunków w zakresie techniki artystycz-
nej, w zakresie doboru treści, szczególne ujęcie tzw. rzeczywistości; mógł to być nawet
jakiś tylko aforyzm albo zagadka słowno-kulturalna (dotychczas nie wiadomo dobrze,
czym był romantyzm, modernizm itd.). Przez te rzuty myśli miewały programy wartość
orientującą dla wszystkich, nie tylko dla wyznawców programu, miewały ją nawet, gdy
były zagadkowe, bo człowiek orientuje się fikcją wśród fikcyj. Ale oprócz wartości prak-
tycznej tkwi w programach nieraz i wartość artystyczna tak wielka, tak już wrośnięta w
kulturę, że trzeba dopiero pewnego nastawienia wzroku, by ten walor dojrzeć. Nie dam się
przekonać, żeby sam „izm”, jako końcówka etymologiczna, nie był wielkim poematem,
żeby pojęcia: romantyzm, naturalizm, symbolizm, jako wizje dzieł potencjalnych, nie
miały w sobie owej zapierającej dech perspektywiczności, owego pars pro toto, które są
cechami wszelkiej sztuki [3]. - Z tych samych powodów nie mogę się zgodzić na takie np.
powiedzenie: „Wielkość sztuki ujawnia się nie w tematach, lecz w kształtach, jakimi się
wyraża”. Przecież już i tematy mogą być kształtem [4]. Zwracam uwagę na cały tom te-
matów Hebbla - kopalnia dla plagiatorów - który daje więcej artystycznych emocyj niż
kilkanaście tomów niejednych „ziszczeń” artystycznych. Albowiem stopnie tzw. ziszcze-
nia są rozmaite. Sam temat, pomysł jest już kształtem, a dzieło tzw. wykonane jest czę-
sto dowolnie urwanym ogniwem w rozwijającym się wciąż łańcuchu pomysłów. W ogóle
w atmosferze międzyduchowej krąży bardzo wiele elementów sztuki, nie zgęszczo-
nych w książkach, obrazach, rzeźbach, lecz stanowiących właśnie ludzkie życie sztuką,
życie, które gdzieniegdzie krystalizuje się w dzieło gotowe [5]. Dzieła gotowe mają zna-
czenie ze względów społecznych, ponieważ ułatwiają, że tak powiem, artystyczne spoży-
cie, kontakt między wytwórcą a konsumentem na wygodnej stałej platformie. Ale nisz-
czenie owej nieskrystalizowanej atmosfery przez wyklęcie np. programów byłoby wanda-
lizmem. Do dumy przynajmniej nie ma tu żadnego powodu. Polska nie miała własnych
szkół literackich - ale czyż kto zaprzeczy, że je za to importowała z zagranicy, że dopiero
stamtąd otrzymywała rozstrzygające impulsy? A więc programów jednak uniknąć się
nie da, tylko że zamiast własnych ma się cudze, już wchłonięte albo cichaczem wchła-
niane.
Słowo wstępne „Skamandra” usiłuje zastąpić program wyliczaniem cech poezji w
ogóle. Nie o to jednak chodzi. Jak już zaznaczyłem, dawne programy nie tykały psycho-
logii samego aktu poetyckiego, uważały ją za wspólną wszelkim „izmom”, obiecywały
tylko pewną nową jakość. Program bowiem czy prospekt powinien wyszczególniać
momenty odróżniające, a nie wspólne. - Na czym polega Wasza nowa treść, nowa sztu-
ka, która ma być „krzykiem tego pokolenia”, jak zapowiada redakcja? Oto jest pytanie, na
które odpowiedź mogło dać Słowo wstępne, gdyby nie zaprzeczyło własnej naturze.
Gdy kto poprzewracał i pogmatwał wszystkie pojęcia, kosztuje to nieco trudu i miej-
sca, by je na nowo ustawić na swoim miejscu. Potem niejeden skłonny jest dziwić się, po