Każdy jest innym i nikt sobą samym.

— Chciałem zastać panią samą, pani Blythe. Jest jedna rzecz, którą muszę komuś wyznać — inaczej doprowadzi mnie ona do szaleństwa. Tydzień cały starałem się spojrzeć jej prosto w oczy i nie mogłem się na to zdobyć. Wiem, że pani można zaufać, a poza tym pani to zrozumie. Kobieta z pani oczyma zawsze to pojmie. Pani należy do tych ludzi, którym instynktownie wszystko się mówi i ze wszystkiego się spowiada. Pani Blythe, ja kocham Ewę! Nie… Kocham to za słabe słowo…
Głos jego załamał się pod wpływem przytłumionego wzruszenia. Odwrócił głowę i skrył twarz w dłoniach. Drżał cały. Ania siedziała obok, blada i przerażona. Nigdy o tym nie pomyślała. A jednak… Jak to się stało, że nie poświęciła temu zagadnieniu żadnej myśli? W tej chwili wydawało się to jej izeczą zupełnie naturalną i nieuniknioną. Dziwiła się, że mogła
być tak ślepa. Ale… ale… tego rodzaju rzeczy nie zdarzały się w Czterech Wiatrach! Gdzieś indziej może ludzkie namiętności mogły przejść do porządku nad ludzkimi konwenansami i prawami, ale nigdy tu; Ewa wynajmowała u siebie pokoje od dziesięciu lat i nigdy nie zdarzyło się nic podobnego. Tylko że może inni letnicy nie byli podobni do Owena Forda, a świeża, żywa Ewa nie była także zatroskaną, smutną kobietą ubiegłych lat. Ach, ktoś powinien był o tym pomyśleć! Czemu o tym nie pomyślała panna Kornelia? Przecież ona zawsze gotowa była bić na alarm, jeśli w grę wchodził mężczyzna. Ania odczuła zupełnie bezpodstawną urazę do panny Kornelii, potem głęboko westchnęła. Nic nie pomoże szukanie winnych. Nieszczęście już się stało. A Ewa? Co się z nią dzieje? O nią to Ania najwięcej się zatroskała.
— Czy Ewa wie o tym? — zapytała na pozór spokojnie.
— Nie. Chyba że się domyśliła. Przecież nie sądzi pani, abym mógł być takim łotrem, żeby jej o tym mówić. Musiałem ją pokochać, i to wszystko. A teraz moja niedola jest nie do zniesienia.
— A czy ona dba o to? — zapytała Ania. W chwili jednak, kiedy wypowiedziała te słowa, uprzytomniła sobie, że nie powinna była w ten sposób o to pytać.
Owen Ford zaprotestował żywo:
— Nie, ależ na pewno nie! Czuję jednak, że mógłbym zdobyć jej serce, gdyby była wolna. Wiem, że mógłbym.
„Ona go kocha i on wie o tym” — pomyślała Ania. Głośno zaś powiedziała serdecznie, ale stanowczo:
— Ale ona nie jest wolna. I jedyna rzecz, jaką może pan zrobić, to odejść cicho i pozostawić ją swemu losowi.
— Wiem, wiem! — z bólem zawołał Owen. Usiadł na trawie na brzegu strumyka i bezmyślnie wpatrywał się w bursztynową wodę, przepływającą u jego stóp.
— Wiem, że nie mogę tu nic poradzić, nic innego zrobić, jak powiedzieć uprzejmie: „Do widzenia, pani Moore, dziękuję pani bardzo za grzeczność, jaką mi pani okazywała przez całe lato” — tak właśnie, jak bym powiedział do skrzętnej, na wszystko baczącej gosposi, jaką przed moim przyjazdem spodziewałem się tu zastać. Potem wyrównam rachunek za mój pobyt, jak każdy uczciwy lokator, i odejdę. Ach tak, to takie proste. Bez żadnych wątpliwości, bez zamieszania, najprostsza droga od początku świata. Pójdę nią. Niech się pani nie obawia, że z niej zboczę, ale doprawdy łatwiej by mi było stąpać po rozpalonym do białości żelazie.
Ania wzdrygnęła się przed skargą w jego głosie. A tak mało mogła poradzić mu w tej trudnej sytuacji! O gniewie nie było mowy, rady nie potrzebował, słowa współczucia były nie na miejscu wobec jego strasznego bólu, mogła tylko po cichu litować się nad nim. Serce ją bolało z powodu Ewy. Czy to biedactwo nie dość nacierpiało się i bez tego?!