Ravis zamknął okiennicę... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.


– Czy Marcel pokazywał ci iluminacje, które przechowuje dla asystenta Deverica?
– Tak – odparł Camron. – Rzuciłem na nie okiem tuż przed twoim przybyciem. – Drugi kielich beriaku zaróżowił nieco jego twarz, ale nie rozjaśnił spojrzenia. Wyglądał na wy czerpanego, a dłoń, w której trzymał wino, dygotała. Przypuszczalnie nie spał od kilku dni.
– Spodobały ci się? – Ravis zauważył, że wbrew woli użył łagodnego tonu.
Camron spojrzał nań uważnie i Ravis natychmiast pożałował swojej nieuwagi.
– Wydały mi się piękne – odparł chłodno. – Oglądałem iluminacje z Wyspy Namaszczonych, ale żadna nie zawierała aż tylu szczegółów.
– Gdzie je oglądałeś?
– Mój ojciec ma jedną... – Camron zawahał się. – Miał jedną powieszoną na ścianie w gabinecie. – Kilka stuleci temu na zamku Bess zatrzymał się pewien stary skryba i w dowód wdzięczności namalował iluminację. To o wiele prostsza robota od ornamentów, które widziałem u Marcela; pigment miejscami jest taki gruby, że zbiera się na nim kurz jak na płaskorzeźbie. Mimo to mój ojciec kochał tę ilustrację.
Ravis zaczerpnął powietrza i zauważył:
– Podejrzewam, że iluminacje Deverica mają coś wspólnego z wydarzeniami ostatnich dni. Wygląda na to, że Izgard wynalazł nową sztuczkę i możemy nazwać się szczęśliwcami, jeśli zobaczyliśmy już wszystko, na co go teraz stać.
– A jeśli chowa coś jeszcze w zanadrzu?
– Niech Bóg ma nas wtedy w swojej opiece! – Ravis zbliżył się do drzwi. Nagle zapragnął wrócić do Tessy. – Słuchaj – dodał, kładąc dłoń na gładkich bukowych belkach, spiętych jęzorami pozłacanego żelaza – muszę teraz udać się w jedno miejsce...
– Do kobiety z czerwono-złotą czupryną? – wtrącił Camron. – Tej o dziwnym, melodyjnym głosie?
Ravis ukrył zaskoczenie.
– Mogę ją chyba odwiedzać. Co ci do tego?
– Ona też maczała w tym palce, prawda? – Chytre światełko rozbłysło w oczach Camrona. Ravis domyślił się, że jego twarz musiała coś zdradzić (pomimo usilnych prób zachowania nonszalanckiej pozy), bowiem Camron dodał: – Daj spokój, Ravisie, to oczywiste, że ona nie urodziła się w Bay’Zell.
Zirytowany, choć sam nie wiedział dlaczego, Ravis odparł:
– Na razie sam próbuję się rozeznać w całej sytuacji. Skoro mamy się sprzymierzyć, żeby obalić rządy Izgarda, musimy zebrać jak najwięcej informacji, a nie liczyć na ślepy traf. Marcel mógłby udławić się, słysząc o czarodziejach i gusłach, ale ty i ja widzieliśmy już w życiu rzeczy, o których on nie ma pojęcia. Siedzi sobie wygodnie przy biurku, podlicza rachunki i gryzmoli coś w tej swojej księdze, lecz to my wyruszymy przeciwko Izgardowi z Garizonu. Nie Marcel i jego czterdzieści procent.
Przez cały czas Camron bębnił palcami po poręczy krzesła z drzewa pomarańczowego, cennego antyku Marcela. Przestał bębnić dokładnie w tym momencie, kiedy Ravis skończył mówić.
– Ja chcę zabić Izgarda, a nie obalać jego rządy. Uzgodniliśmy to wczoraj w piwnicy.
– Żeby go zamordować, musisz mu najpierw odebrać koronę. Sam szkoliłem jego gwardzistów...
– Zatem znasz ich słabe strony.
– Oni nie mają słabych stron. – Ravis tracił cierpliwość. Palił się, by opuścić ten dom. Kiedy tak stał, omawiając z Camronem strategię, czuł, jak wokół zbierają się cienie. Będąc na miejscu Izgarda, w pierwszej kolejności rozkazałby harrarom nie spuszczać oka z kamienicy Marcela. – W tej chwili Izgard przebywa w twierdzy Sern, a jeżeli nie, właśnie tam jedzie. Spośród wszystkich zamków zbudowanych przez Garizończyków, jakie odwiedziłem, tylko jeden może się równać z bastionami Sern. Ta forteca jest wprost nie do zdobycia. Można się do niej dostać wyłącznie z jednej, jedynej strony, a kiedy król Garizonu zjedzie tam ze świtą, poprzez kordon straży nie przeciśnie się nawet duch jego zmarłej matki.
– Jeśli ma przy sobie wojsko, uda nam się chyba przeszmuglować do obozu jakichś służących, kobiety?
Ravis z uśmiechem przejechał językiem po wardze.
– Żadnej czeladzi obozowej, żadnych dziwek. Tę armię ja budowałem. To nie jakaś banda wykwintnych rycerzyków z barwnymi orszakami. Nie spotkasz wśród nich pachołków od polerowania zbroi ani kuchcików od gotowania strawy – tym zajmują się sami żołnierze. Szpiedzy są bez szans – po moim przeszkoleniu na milę wyczuwają obcych. Wokół obozowiska wystawiają tyle straży, ile zwykle liczy załoga fortu.
Camron nie wyglądał na zadowolonego.
– A co ze służącymi na zaniku? – rzekł na koniec, wstając. – Znajdzie się chyba ktoś chętny wsypać truciznę do kielicha Izgarda?