Zmusił się do spokoju.
– Nie jestem niczyim bękartem, Thornie.
Wargi Camrona rozciągnęły się w uśmiechu.
– Nie, tylko twój brat cię za takiego uważał.
– Panowie, panowie! – Marcel wkroczył pomiędzy zdenerwowanych przeciwników, poruszając się tak szybko, jak każdy bankier, kiedy jego aktywa są w niebezpieczeństwie. – Błagam, bądźmy rozsądni! Zebraliśmy się, żeby porozmawiać o interesach, a nie o pochodzeniu.
Ravis nie słuchał paplaniny Marcela. Krew pulsowała mu w skroniach, uszach i policzkach. Wyobraził sobie sto krwawych sposobów zabicia człowieka, który przed nim stał. W gruncie rzeczy chciał zgładzić obu: Camrona i Marcela. Wiedział, że zdrada bankiera nie powinna go dziwić – przez całe życie następowała mu na pięty – lecz nawet teraz, po czternastu latach polegania wyłącznie na sobie, fałszywy przyjaciel wciąż napawał go wstrętem.
Przyjaciel. Ravis uśmiechnął się, myśląc o swojej naiwności. Marcel nigdy nie należał do jego przyjaciół. Marcel posiadał tylko jednego przyjaciela, a miał on na imię Złoto. Dlatego właśnie ukartował to spotkanie.
Kiedy Izgard szukał bankiera, który mógłby przeprowadzić kilka transakcji w Bay’Zell, a zwłaszcza odebrać przekaz funduszy na pokrycie wszelkich kosztów, łącznie z opłaceniem najemników, zwrócił się do najbardziej dyskretnego i elastycznego źródła pieniędzy na zachodzie: Marcela z Vailing. Marcel nie odważyłby się odrzucić propozycji króla Garizonu. A jeśli kampania Izgarda zakończy się powodzeniem? Co się stanie, jeżeli Bay’Zell zajmie garizońska straż i pojawią się kupcy, by przejąć interesy i zagarnąć wszystkie zyski? Jako pierwszy swoje udziały straciłby Marcel. Sądził, że funkcja osobistego bankiera Izgarda w Bay’Zell uchroni go przed skutkami nadciągającej zawieruchy i jak długo nie będzie nadawał rozgłosu swoim poczynaniom, tak długo nikt się w Raize niczego nie domyśli.
Marcel zabezpieczał sobie tyły. Zawsze mógł w końcu stwierdzić, że najważniejszą powinnością każdego bankiera jest zapewnienie bezpieczeństwa bankowym aktywom.
Ravis wzruszył ramionami. Czego można się spodziewać po bankierze, oprócz jego chciwości?
Marcel odkaszlnÄ…Å‚ z wystudiowanÄ… gracjÄ…, skupiajÄ…c na sobie uwagÄ™, przywracajÄ…c Å‚ad i porzÄ…dek.
– Panowie... Może przejdziemy do interesów? – Spojrzał najpierw na Camrona, później na Ravisa. Nie zrażony posępnymi minami i zaciśniętymi pięściami, dodał: – Zacznijmy od faktów, zgoda? Ravisie, potrzebujesz gotówki. Nie masz na oku żadnego zajęcia, nie posiadasz też zobowiązań na przyszłość. Możesz podpisać każdy kontrakt, który ci się spodoba...
– W Bay’Zell nie spodoba mi się żaden kontrakt. – Ravis nie raczył spojrzeć na mówcę. Wpatrywał się w Thorna.
– Zdrajcy nie mają wielkiego wyboru – stwierdził Camron i wyprężył się dumnie, podkreślając swoje szlachetne urodzenie. – Jeśli nie przyjmują pierwszej lepszej oferty, kładą głowę pod topór.
Blizna Ravisa piekła niemiłosiernie.
– Co to właściwie za oferta?
– Potrzebuję twoich informacji i pomocy w unieszkodliwieniu Izgarda z Garizonu.
Pierwszą reakcją Ravisa był napad śmiechu. Camron z Thornu musiał być obłąkanym furiatem albo zaślepionym głupcem. Unieszkodliwić Izgarda! Nikt nigdy nie zbliży się wystarczająco blisko, nikomu też nie wystarczy sprytu, by oddać strzał w kierunku króla Garizonu. Szybko jednak spoważniał na widok blasku, ukazującego całą gamę odcieni szarości, jakim jaśniały oczy Camrona.
– Z czego wnosisz, że mogę ci pomóc? Jestem przecież tylko najemnikiem. – Ravis starał się wypowiedzieć ostatnie słowo lekkim tonem, lecz utknęło mu ono w gardle i zamiast zamierzonego efektu, w jego głosie dała się wyczuć kropla goryczy.
– Człowieka który dwa lata spędził w Garizonie, musztrując armię Izgarda i szkoląc jego generałów, nie nazwałbym zwykłym najemnikiem.
Aby otrząsnąć się z dokuczliwego, przygnębiającego wrażenia, jakie wywołały słowa Camrona, Ravis wbił wzrok w Marcela. Długo się w niego wpatrywał, aż bankier nie wytrzymał i odwzajemnił spojrzenie. Jeśli szukał choć cienia satysfakcji, znalazł ją w nadmiarze w oczach Marcela; był w nich też strach, a nawet odrobina wstydu, lecz Ravis potrzebował tylko czegoś, co podsyciłoby jego gniew.