Innym też nacjom różne dał Pan Jezus napitki, aby zaś każda miała swoją stateczną pociechę.
Rzędzian jęknął słabo.
– Aha, chcesz wiÄ™cej! Nie, panie bracie, pozwólże i mnie... ot, tak! A teraz, gdyÅ› już daÅ‚
znak życia, chyba cię przeniosę do stajni i położę gdzie w kącie, aby cię ten smok kozacki do
reszty nie rozdarÅ‚, gdy wróci. Niebezpieczny to jest przyjaciel – niechże go diabli porwÄ…, bo
widzę, że rękę chyższą ma od rozumu.
To rzekłszy pan Zagłoba podniósł Rzędziana z ziemi z łatwością, znamionującą niezwykłą
siłę, i wyszedł do sieni, a następnie na podwórzec, na którym kilkunastu semenów grało w
kości na rozesłanym na ziemi kilimku. Ujrzawszy go powstali, on zaś rzekł:
– ChÅ‚opcy, a wziąć no mi tego pachoÅ‚ka i poÅ‚ożyć na sianie. Niech też który skoczy po cy-
rulika.
Rozkaz spełniono natychmiast, bo pan Zagłoba, jako przyjaciel Bohuna, wielkie miał za-
chowanie u Kozaków.
– A gdzie to puÅ‚kownik? – spytal.
– KazaÅ‚ sobie dać konia i pojechaÅ‚ do kwatery puÅ‚kowej, a nam też kazaÅ‚ być w gotowoÅ›ci i
konie mieć posiodłane.
– To i mój gotowy?
– Gotowy.
– To dawaj. ZnajdÄ™ tedy puÅ‚kownika przy puÅ‚ku?
– A oto i on nadjeżdża.
130
Rzeczywiście, przez sklepioną ciemną bramę domostwa widać było Bohuna nadjeżdżają-
cego z rynku, za nim zaś ukazały się z dala spisy stu kilkudziesięciu mołojców widocznie go-
towych do pochodu.
– Na koÅ„! – woÅ‚aÅ‚ przez sieÅ„ Bohun na pozostaÅ‚ych na podwórcu semenów.
Wszyscy ruszyli się co żywo. Zagłoba wyszedł przed bramę i spojrzał uważnie na młodego
watażkę.
– W pochód ruszasz? – spytal go.
– Tak jest.
– A dokÄ…d czort prowadzi?
– Na wesele.
Zagłoba przysunął się bliżej.
– Bój siÄ™ Boga, synku! Hetman kazaÅ‚ ci miasta strzec, a ty i sam jedziesz, i semenów wy-
prowadzasz. Rozkaz złamiesz. Tu tłumy czerni czekają tylko chwili sposobnej, by się na
szlachtÄ™ rzucić – miasto zgubisz, na gniew hetmaÅ„ski siÄ™ narazisz.
– Na pohybel miastu i hetmanowi!
– O gÅ‚owÄ™ twojÄ… idzie.
– Na pohybel i mojej gÅ‚owie!
Zagłoba poznał, że próżno było gadać z Kozakiem. Zaciął się i choćby siebie i innych miał
pogrześć, swego musiał dokazać. Domyślał się też Zagłoba, dokąd wyprawa miała ruszyć, ale
sam nie wiedział, co z sobą począć: jechać z Bohunem czy zostać?
Jechać było niebezpiecznie, bo znaczyło toż samo, co wrazić się w wojennych surowych
czasach w awanturniczą, gardłową sprawę. A zostać? Czerń istotnie czekała tylko wieści z
Siczy, chwili hasła do rzezi. A może by i nie czekała nawet, gdyby nie tysiąc semenów Bohu-
na i jego wielka powaga na Ukrainie. Mógł się wprawdzie pan Zagłoba schronić i do obozu
hetmanów, ale miał swoje powody, dla których tego nie czynił. Była-li to kondemnatka za
jakie zabójstwo czy też mankamencik w księgach, on sam jeden tylko wiedział; dość, że nie
chciał w oczy leźć. Żal mu było Czehryna porzucać! Tak mu tu było dobrze, tak tu nikt o nic
nie pytał, tak już pan Zagłoba zżył się tu ze wszystkimi, i ze szlachtą, i z ekonomami staro-
ścińskimi, i ze starszyzną kozacką! Prawda, że starszyzna rozjechała się teraz, a szlachta sie-
dział cicho po kątach, bojąc się burzy, ale przecie był Bohun, kompan nad kompany, bibosz
nad bibosze. Poznawszy się przy szklenicy zbratali się z Zagłobą od razu. Odtąd nie widziano
jednego bez drugiego. Kozak sypał złotem za dwóch, szlachcic łgał, i obu, jako niespokojnym
duchom, dobrze było z sobą.
Gdy tedy teraz przyszło albo pozostać w Czehrynie i pod nóż czerni iść, albo jechać z Bo-
hunem, pan Zagłoba zdecydował się na to ostatnie.
– KiedyÅ› taki desperat – rzekÅ‚ – to pojadÄ™ i ja z tobÄ…. Możeć siÄ™ przydam albo pohamujÄ™,
gdy będzie trzeba. Już my tak dopasowali ze sobą jak hetka z pętelką, alem się tego wszyst-
kiego nie spodziewał.
Bohun nie odrzekł nic. W pół godziny później dwustu semenów stanęło w pochodowym
ordynku. Bohun wyjechał na czoło, a z nim i pan Zagłoba. Ruszyli. Chłopi, stojący tu i
owdzie kupami na rynku, spoglądali na nich spode łbów i szeptali zgadując, gdzie jadą, czy
wrócą prędko, czy nie wrócą.
Bohun jechał milczący, zamknięty w sobie, tajemniczy a posępny jak noc. Semenowie nie
pytali, gdzie ich wiedzie. Za nim gotowi byli iść choćby na kraj świata.
Po przeprawie przez Dniepr wjechali na gościniec łubniański. Konie szły rysią, wzbijając
tumany kurzawy, ale że dzień był skwarny, suchy, wkrótce pokryły się pianą. Zwolnili tedy
biegu i rozciągnęli się długim, przerywanym pasmem po gościńcu. Bohun wysunął się na-
przód, pan Zagłoba zrównał się z nim chcąc zacząć rozmowę.
131
Twarz młodego watażki była spokojniejsza, jeno smutek śmiertelny malował się na niej
widocznie. Rzekłbyś: dal, w której wzrok ginął po północnej stronie, za Kahamlikiem, bieg
konia i powietrze stepowe uciszyły w nim tę burzę wewnętrzną, która się zerwała po prze-
czytaniu listów wiezionych przez Rzędziana.