Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Nadal tam siedział. Nie żył od trzech dni i siedział samotnie wśród gruzu, pokryty warstwą pyłu i potłuczonego gipsu, nieruchomy, z parą butów stojących przy nogach, obok wzruszającej walizki z kartonu i kapelusza, miał zamknięte 53
oczy i spokojny wyraz twarzy, brodę opuszczoną na piersi, pasmo suchej krwi biegło mu od nosa do nieogolonej brody i brudnego kołnierzyka koszuli, i Barlés poprosił Marqueza, żeby sfilmował jego twarz, ten jednak wolał zrobić ujęcie pleców, kadrując tak, jak zobaczyli go z korytarza: siedząca na wprost okna wybite-go przez wybuch bomby szara, patetyczna sylwetka, nieruchoma w przerażającej samotności zniszczonego pokoju, pośród cegieł i połamanych mebli, pokrzywio-nych blach, obok strzępów — walizka, kapelusz, buty, ubrania, papiery między gruzami — jego ubogiego życia, zakończonego w ciemności, przy odgłosie szyb-kich kroków w korytarzu, kiedy po omacku szukał butów, żeby uciec.
Przerażenie. Márquez śmiał się jakby do siebie, z miną gorzką, zamyśloną.
Barlés też zaśmiał się przez zęby, patrząc w oczy zabitej krowie.
VI. Most Marqueza
Jadranka przyłączyła się do nich na drodze, naprzeciwko zagrody.
— Co ci powiedział? — spytał ją Barlés.
Tłumaczka wzruszyła ramionami. Wyglądała na zmęczoną.
— Ten człowiek ma zamęt w głowie. Nie wie, co robić, czy zostać, czy ucie-
kać.
— To dureń. Przecież wszystko się skończyło: i to miejsce, i jego gospodar-
stwo. Armija dotrze tutaj, czy most zostanie, czy nie.
Rozległy się dalekie wybuchy w zakolu rzeki i wszyscy troje spojrzeli w tamtym kierunku.
— My też powinniśmy jechać — powiedziała Jadranka.
Márquez ani Barlés nie odezwali się. Wiedzieli, że nie mówi tego ze strachu, tylko taka jest prawda. Jadranka też wiedziała, że oni o tym wiedzą. Wszyscy troje wiedzieli, że możliwość ucieczki maleje z każdą minutą.
— Co się dzieje w Cerno Polje? — zapytał Márquez, patrząc na most.
— W radiu mówią, że droga jest przejezdna, ale nie mówią, jak długo jeszcze.
Márquez nieznacznie pokiwał głową, jakby już o tym wiedział. Potem zmienił
baterię i ruszył ku skarpie, w kierunku mostu.
— Sukinsyn — syknął Barlés.
Powiedział Jadrance, żeby wracała do nissana i poszedł za Marquezem w kie-
runku mostu. Sekssymbol leżał na swoim miejscu, dym wiszący nad Bijelo Polje zgęstniał. Nie było już słychać strzałów we wsi. Przyglądając się krajobrazowi, poczuł, że czegoś mu brakuje, jak w zabawie z porównywaniem obrazków i szu-kaniem różnic, choć na początku nie mógł sobie uświadomić, co się stało. Zatrzymał się na chwilę i wreszcie zrozumiał. Brakowało dzwonnicy kościoła, która zniknęła.
Ciekawa rzecz, pomyślał, że wszyscy walczący, wszelkich ras i kolorów, sta-
rają się zniszczyć symbole religijne przeciwnika. Przypomniał sobie meczet Mu-rabitun w Bejrucie z minaretem tak podziurawionym kulami, że wyglądał jak ka-wałek sera gruyere. Albo cerkwie, kościoły katolickie i meczety w różnych czę-
ściach byłej Jugosławii. W dawnych czasach, przynajmniej, Turcy zamalowywali 55
wapnem ściany Hagii Sophii, a chrześcijanie budowali katedry w andaluzyjskich meczetach, jakby architektura dawała się jednak pogodzić z masakrą. Teraz sto-sowano szybkie rozwiązania: kilka pocisków, materiał wybuchowy w fundamen-
tach, i święty spokój. Żadne wieki historii nie potrafią się oprzeć materiałom wy-buchowym, głupocie i barbarzyństwu. Na przykład biblioteka w Sarajewie. Czy zbombardowana synagoga. Albo meczet Begova, którego ołowiane dachówki pokryły jak dywan ulicę Saraci. Albo most w Mostarze, który po czterystu dwudziestu siedmiu latach opierania się wszelkim wojnom i najazdom nie wytrzymał go-dzinnego ostrzału chorwackiej artylerii. Właśnie filmowali ruiny mostu od strony wschodniego brzegu, kiedy jakiś snajper strzelił w głowę przechodzącej kobiecie, a potem w plecy Marii, ładnej czarnowłosej dziewczyny pracującej w UNICEF-
-ie, i trzech hiszpańskich żołnierzy w niebieskich hełmach musiało pod ostrzałem biec ją ratować, a jakiś wolny strzelec okopany wśród ruin robił im zdjęcia apa-ratem z teleobiektywem. Dzięki tym zdjęciom Maria stała się znana, żołnierze dostali medale od UNICEF-u, a fotograf dostał pięć stron w „Paris Matchu”. Co do zabitej kobiety, która na zdjęciach leżała na brzuchu, obok spiętych twarzy żołnierzy, za którymi kule odbijały się od muru, to jej twarz została zmasakrowa-na pociskiem, i nie można było zidentyfikować zwłok, pochowano ją więc obok nieistniejącego już mostu, od którego pochodzi nazwa miasta wcale już nie przypominającego miasta. To jednak przewrotność i złośliwość losu.
Idąc ciągle środkiem drogi, Barlés spojrzał w prawo na las i nie zobaczył
żadnego żołnierza. Chorwaci albo nadal się ukrywali, albo wzięli nogi za pas.
Márquez ciągle leżał pod skarpą w pozycji wyczekującej, z obiektywem kamery wycelowanym w most, a obok niego plecak i hełm Barlésa, który znajdował się o jakieś dziesięć metrów od kamerzysty i który znów spojrzał w miejsce, gdzie powinna była stać dzwonnica. Potem skierował wzrok niżej, na zakręt drogi po drugiej stronie mostu i rzeki. Wtedy zobaczył pierwszy czołg.

Tematy