Niestety, dotarli oni zaledwie do Indii i tam pozostali, ponieważ brak zdecydowanego działania Rządu Tybetańskiego oraz intrygi wielkich mocarstw przeszkodziły delegatom w kontynuowaniu misji.
Młody Dalajlama, choć wolny od nienawiści i uprzedzeń, zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Nadal jednak wierzył w pokojowy rozwój wydarzeń. Podczas naszych spotkań zauważyłem, jak bardzo przyszły władca zaczął interesować się polityką. Spotykaliśmy się zawsze sami na widowni małego kina i często – z drobiazgów tylko – mogłem wnioskować, jak bardzo cieszył się z mojego przybycia. Niekiedy rozpromieniony wybiegał mi naprzeciw przez ogród, z wyciągniętą do przywitania ręką. Pomimo okazywanej mi przezeń serdeczności i nazywania mnie swoim przyjacielem, zawsze okazywałem należny mu respekt i traktowałem go jak przyszłego króla Tybetu – i mojego zwierzchnika. Zlecił mi udzielanie mu lekcji angielskiego, geografii i matematyki, musiałem też obsługiwać jego kino i dostarczać mu informacji o aktualnych wydarzeniach na świecie. Sam pomyślał o tym, aby zaproponować podwyższenie mojej gaży, i chociaż nie mógł wydać takiego rozkazu, wystarczyło przecież tylko jego życzenie.
Dalajlama zadziwiał mnie nieustannie swoją zdolnością rozumienia, wytrwałością i pilnością. Gdy zadałem mu do przetłumaczenia dziesięć zdań, tłumaczył z własnej woli dwa razy tyle. Zauważyłem, że nauka języków szła mu bardzo łatwo, podobnie jak wielu Tybetańczykom. Nie jest rzadkością, że arystokraci i kupcy poza językiem ojczystym władają mongolskim, chińskim, nepalskim i hindi. Nawiasem mówiąc, nie jest prawdą, że te języki są do siebie podobne. Dla przykładu: w alfabecie tybetańskim nie ma „F”, za to wiele „R”, a w języku chińskim jest na odwrót. Zatem wymowa „F” sprawiała mojemu czcigodnemu uczniowi najwięcej trudności. Słuchanie jego wymowy dawało mi dużo radości. Ponieważ mój angielski też nie był doskonały, pomagaliśmy sobie jego przenośnym radiem, słuchając codziennie wiadomości i zapisując je sobie dla utrwalenia.
W jednym z urzędów w opieczętowanej skrzyni odkryłem angielskie podręczniki. Wystarczyło jedno skinienie i jeszcze tego samego dnia dostaliśmy je i urządziliśmy w sali kinowej małą bibliotekę. Dalajlama nie mógł się nacieszyć tym znaleziskiem, ponieważ dla Lhasy był to prawdziwy skarb. Patrząc na jego gorliwość i żądzę wiedzy, często ze wstydem wspominałem własną młodość.
W spuściźnie po Dalajlamie XIII znajdowało się wiele angielskich książek i map, ale ich stan wskazywał, że właściciel prawie z nich nie korzystał. Swoją wiedzę zdobył on podczas długoletnich podróży po Chinach i Indiach, a znajomość zachodniego świata zawdzięczał przyjaźni z Sir Charlesem Bellem. Nazwisko tego Anglika było mi znane, ponieważ będąc w niewoli czytałem jego książki. Był on wielkim obrońcą niezawisłości Tybetu. Pracował w charakterze politycznego oficera łącznikowego pomiędzy Sikkimem, Tybetem i Bhutanem i dalajlamę poznał w Indiach, po jego ucieczce z Tybetu. Pomiędzy tymi dwoma dojrzałymi mężczyznami zawiązała się wówczas bliska przyjaźń, trwająca przez wiele lat. Sir Charles Bell był pierwszym białym, któremu udało się w ogóle wejść w osobisty kontakt z jednym z dalajlamów.
Mój młody uczeń, chociaż nie mógł jeszcze podróżować, interesował się szerokim światem niewiele mniej. Geografia, której byłem dyplomowanym nauczycielem, stała się także ulubionym przedmiotem Boskiego Króla. Rysowałem mu olbrzymie ścienne mapy całego świata i szczegółowe mapy Azji i Tybetu. Posługując się globusem, mogłem mu na przykład wyjaśnić, dlaczego radio Nowy York „spóźnia się” o jedenaście godzin. Wkrótce orientował się we wszystkim. Pojęcie „Kaukaz” było mu tak samo bliskie jak „Himalaje”. Był szczególnie dumny z tego, że najwyższy szczyt świata leży w jego kraju, i podobnie jak wielu Tybetańczyków dziwił się, że tylko nieliczne kraje na świecie są większe od jego państwa.
Trzęsienie ziemi i inne złe znaki
Nasze przyjemne lekcje tego lata przerwały różne budzące lęk zdarzenia. Coraz częściej pojawiały się złe znaki: rodziły się zniekształcone zwierzęta, pewnego ranka znaleziono na ziemi rozbity kapitel kolumny, leżący u stóp Potali. Rząd na próżno wysyłał w takie miejsca mnichów, którzy modłami mieli powstrzymać złe duchy. A gdy pewnego pięknego, słonecznego dnia z rzygacza w kształcie głowy smoka, znajdującego się na dachu Katedry, zaczęła kapać woda, w całej Lhasie zapanowała trwoga.
15 sierpnia Święte Miasto nawiedziło silne trzęsienie ziemi. Następny zły omen! Wszystkich ogarniał jeszcze strach na myśl o zeszłorocznej komecie, której błyszczący ogon widniał na niebie przez całe dnie i noce. Starzy ludzie przypominali sobie, że po pojawieniu się poprzedniej wybuchła wojna z Chinami. O ostatniej słyszałem już wcześniej przez radio, ponieważ lotnicy zauważyli ją już nad Australią. A gdy pojawiła się nad Lhasą, poszedłem z moim przyjacielem Łangdülą na nocną przechadzkę, aby podziwiać to fantastyczne zjawisko.
Trzęsienie ziemi przyszło zupełnie niespodziewanie. Wszystkie domy w Lhasie zaczęły drżeć i w oddali rozległo się około czterdzieści głuchych detonacji, wywołanych prawdopodobnie przesuwaniem się warstw ziemskich. Od wschodu pojawiła się na bezchmurnym niebie ognista łuna, a drobne drgania utrzymywały się przez następne dni. Stacje indyjskie donosiły o wielkich zmianach skorupy ziemskiej w graniczącej z Tybetem prowincji Assam. Nastąpiło tam przemieszczanie się dolin i całych gór, a wskutek obrywów górskich wpadających do Brahmaputry powstały potworne spustoszenia.