Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Zdusił go mocny głos Gorbasha.
- Jamesie! - zaryczał. - Może lepiej powiedz nam dokładnie, po co chcesz jechać do Francji!
- Właściwie... - Jim miał w tym momencie ochotę odchrząknąć, ale najwidoczniej smoki tego nigdy nie potrzebowały. Dokończył więc niezbyt przekonująco - żeby uwolnić pewnego księcia. Angielskiego księcia - księcia Jerzych.
- To nie ma nic wspólnego z nami! - ryknął natych­miast któryś ze smoków, ale Gorbash w porę zdusił kolejny wybuch wrzawy, by rzucić następne pytanie.
- Jamesie - zapytał - czy rzeczywiście chcesz nam powiedzieć, że pragniesz, abyśmy dali ci po najlepszym z klejnotów, jakie każdy z nas posiada, po to tylko, żebyś mógł jechać uwolnić jakiegoś księcia Jerzych?
- Zgadza się! - wykrzyknął Secoh. - Dlaczego wy się nie nauczycie? Nigdy niczego się nie nauczycie? Co dotyczy Jerzych, dotyczy także nas, smoków! Smrgol wiedział o tym. Tuż przed ostatnią walką rozmawiał z jednym z Jerzych, który mieszka tu, niedaleko, z Jerzym zwanym sir Brianem, który w swoim czasie upolował wielu z nas, błotnych smoków. Smrgol uważał, że smoki i ludzie powinni współ­pracować.
- Ale żeby zaraz oddawać Jimowi mój najpiękniejszy klejnot - mamrotał Gorbash, skonsternowany.
- Przecież nie oddałbyś mu go! - powiedział Secoh. - Wy wszyscy pożyczylibyście mu tylko te klejnoty. Jedynie po to, żeby mógł zdeponować je u francuskich smoków, jako dowód, że nie zrobi niczego, co przyniosłoby im szkodę.
Szerokim gestem wydobył spomiędzy łusek perłę wielko­ści jajka rudzika i wręczył ją zdumionemu Jimowi.
- Proszę, Jamesie! - oznajmił uroczyście. - Żeby dać innym przykład. Oto mój najlepszy klejnot!
Jim patrzył z niedowierzaniem na perłę. Dotychczas miał wrażenie, że Secoh jest tak biedny, iż nie wiadomo, skąd weźmie następny posiłek.
W tłumie rozległ się pomruk westchnień i utyskiwań. Gest Secoha przejął wszystkich, lecz, jak zauważył Jim, raczej przerażeniem niż podziwem.
- Szalony błotny smok! - usłyszał jedną z sarkastycz­nych uwag.
Słowa te stały się sygnałem do następnej wszechogar­niającej i bardzo głośnej dyskusji między smokami w Wiel­kiej Jaskini. Słuchając ich, Jim poczuł, jak serce w nim zamiera. Najwyraźniej prawie wszystkie, o ile nie wszystkie, były przeciwne oddaniu swoich najlepszych klejnotów, nawet na jakiś czas. Do pewnego stopnia, zwłaszcza teraz, będąc w smoczej skórze, Jim sam był w stanie zrozumieć i czuć, jak ten pomysł mógł na nie podziałać. Smoczy skarb, rosnąc po drodze, przekazywany był z pokolenia na pokolenie. Najcenniejsze z klejnotów, znajdujące się dzisiaj w posiadaniu smoków, mogły być zdobyte nawet przed setkami lat. Poza swą wartością materialną stanowiły smocze dziedzictwo.
Wystawianie tego dziedzictwa na jakiekolwiek ryzyko było zarówno dla wszystkich smoków razem, jak i dla każdego z osobna, niemal nie do pomyślenia. Całkiem szczerze mogłyby uwierzyć, że Jim jest godny ich zaufania, a ponadto, że jest zdolny strzec ich klejnotów tak dobrze jak one same. Jednakże świat, który dzieliły z Jerzymi, z Ciemnymi Mocami i z innymi żywiołami - ten średniowieczny świat czternastego stulecia - był światem, w któ­rym niespodziewane mogło się zdarzyć aż nazbyt łatwo.
I właśnie to niespodziewane przerażało je teraz. Przy całej wiarygodności Jima, przy wszystkich jego zdolnoś­ciach, musiały brać jeszcze pod uwagę fakt, że gdzieś jakoś mogło się coś nie powieść i wówczas żaden z nich nie ujrzałby już swego cennego klejnotu. W pewnym sensie, o czym Jim wiedział, wymagał od nich zbyt wiele.
Z drugiej jednak strony w tym niepewnym świecie trzeba było czasem podjąć rozpaczliwe ryzyko, i one wiedziały o tym tak samo jak on. Gdyby tylko udało mu się w jakiś sposób wytłumaczyć im, że posiadanie przez niego pasz­portu podczas pobytu we Francji wiązało się z takim właśnie potrzebnym, choć nieuniknionym ryzykiem...

Tematy