Podwoje dolne zamkn¹æ i ryglem zawaliæ... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.


W zamku ca³ym by³ tylko pan Stolnik, ja, Pani,
Kuchmistrz i dwóch kuchcików, wszyscy trzej pijani,
Proboszcz, lokaj, hajducy czterej, ludzie œmiali;
Wiêc za strzelby, do okien; a¿ tu t³um Moskali
Krzycz¹c: ura! od bramy wali po tarasie;
My im ze strzelb dziesiêciu palnêli: "a zasie!"
Nic tam nie by³o widaæ; s³udzy bez ustanku
Strzelali z dolnych piêter, a ja i Pan z ganku.
Wszystko sz³o piêknym ³adem, choæ w tak wielkiej trwodze:
Dwadzieœcie strzelb le¿a³o tu, na tej pod³odze,
Wystrzeliliœmy jedn¹, podawano drug¹,
Ksi¹dz proboszcz zatrudnia³ siê czynnie t¹ us³ug¹
I Pani, i Panienka, i nadworne panny;
Trzech by³o strzelców, a szed³ ogieñ nieustanny;
Grad kul sypa³y z do³u moskiewskie piechury,
My z rzadka, ale celniej dogrzewali z góry.
Trzy razy a¿ pode drzwi to ch³opstwo siê wpar³o,
Ale za ka¿dym razem trzech nogi zadar³o,
Wiêc uciekli pod lamus; a ju¿ by³ poranek.
Pan Stolnik weso³ wyszed³ ze strzelb¹ na ganek
I skoro spod lamusa Moskal ³eb wychyli³,
On dawa³ zaraz ognia, a nigdy nie myli³;
Za ka¿dym razem czarny kaszkiet w trawê pada³
I ju¿ siê rzadko który zza œciany wykrada³.
Stolnik, widz¹c strwo¿one swe nieprzyjaciele,
Myœli³ zrobiæ wycieczkê, porwa³ karabelê
I z ganku krzycz¹c s³ugom wydawa³ rozkazy;
Obróciwszy siê do mnie rzek³: "Za mn¹, Gerwazy!"
Wtem strzelono spod bramy, Stolnik siê zaj¹kn¹³,
Zaczerwieni³ siê, zbladn¹³, chcia³ mówiæ, krwi¹ chrz¹kn¹³;
Postrzeg³em wtenczas kulê, wpad³a w piersi same,
Pan s³aniaj¹c siê palcem ukaza³ na bramê.
Pozna³em tego ³otra Soplicê! pozna³em!
Po wzroœcie i po w¹sach! jego to postrza³em
Zgin¹³ Stolnik, widzia³em! ³otr jeszcze do góry
Wzniesion¹ trzyma³ strzelbê, jeszcze dym szed³ z rury!
Wzi¹³em go na cel, zbójca sta³ jak skamienia³y!
Dwa razy da³em ognia, i oba wystrza³y
Chybi³y; czym ze z³oœci, czy z ¿alu Ÿle mierzy³.
Us³ysza³em wrzask kobiet, spójrza³em, - Pan nie ¿y³".
Tu Gerwazy umilkn¹³ i ³zami siê zala³,
Potem rzek³ koñcz¹c: "Moskal ju¿ wrota wywala³;
Bo po œmierci Stolnika sta³em bezprzytomnie
I nie wiedzia³em, co siê dzia³o woko³o mnie;
Szczêœciem, na odsiecz przyszed³ nam Parafianowicz,
Przywiod³szy Mickiewiczów dwiestu z Horbatowicz,
Którzy s¹ szlachta liczna i dzielna, cz³ek w cz³eka,
A nienawidz¹ rodu Sopliców od wieka.
"Tak zgin¹³ pan potê¿ny, pobo¿ny i prawy,
Który mia³ w domu krzes³a, wstêgi i bu³awy,
Ojciec w³oœcian, brat szlachty; i nie mia³ po sobie
Syna, który by zemstê poprzysi¹g³ na grobie!
Ale mia³ s³ugi wierne; ja w krew jego rany
Obmoczy³em mój rapier, Scyzorykiem zwany,
(Zapewne Pan o moim s³ysza³ Scyzoryku,
S³awnym na ka¿dym sejmie, targu i sejmiku).
Przysi¹g³em wyszczerbiæ go na Sopliców karkach,
Œciga³em ich na sejmach, zajazdach, jarmarkach;
Dwóch zar¹ba³em w k³ótni, dwóch na pojedynku;
Jednego podpali³em w drewnianym budynku,
Kiedyœmy zaje¿d¿ali z Rymsz¹ Korelicze:
Upiek³ siê tam jak piskorz; a tych nie policzê,
Którym uszy obci¹³em. Jeden tylko zosta³,
Który dot¹d ode mnie pami¹tki nie dosta³!
Rodzoniutki braciszek owego w¹sala,
¯yje dot¹d, i z swoich bogactw siê przechwala,
Zamku Horeszków tyka swych kopców krawêdzi¹,
Szanowany w powiecie, ma urz¹d, jest sêdzi¹!
I Pan mu zamek oddasz? niecne jego nogi
Maj¹ krew Pana mego zetrzeæ z tej pod³ogi?
O nie! póki Gerwazy ma choæ za grosz duszy,
I tyle si³, ¿e jednym ma³ym palcem ruszy
Scyzoryk swój, wisz¹cy dotychczas na œcianie,
Póty Soplica tego zamku nie dostanie!"
"O! krzykn¹³ Hrabia, rêce podnosz¹c do góry,
Dobre mia³em przeczucie, ¿em lubi³ te mury!
Choæ nie wiedzia³em, ¿e w nich taki skarb siê mieœci,
Tyle scen dramatycznych i tyle powieœci!
Skoro zamek mych przodków Soplicom zagrabiê,
Ciebie osadzê w murach jak mego burgrabiê:
Twoja powieœæ, Gerwazy, zajê³a miê mocno.
Szkoda, ¿eœ miê nie przywiód³ tu w godzinê nocn¹;
Udrapowany p³aszczem siad³bym na ruinach,
A ty byœ mi o krwawych rozpowiada³ czynach;
Szkoda, ¿e masz niewielki dar opowiadania!
Nieraz takie s³ysza³em i czytam podania;
W Angliji i w Szkocyi ka¿dy zamek lordów,
W Niemczech ka¿dy dwór grafów by³ teatrem mordów!
W ka¿dej dawnej, szlachetnej, potê¿nej rodzinie
Jest wieœæ o jakimœ krwawym lub zdradzieckim czynie,
Po którym zemsta sp³ywa na dziedziców w spadku:
W Polszcze pierwszy raz s³yszê o takim wypadku.
Czujê, ¿e we mnie mê¿nych krew Horeszków p³ynie!
Wiem, co winienem s³awie i mojej rodzinie.
Tak! muszê zerwaæ wszelkie z Soplic¹ uk³ady,
Choæby do pistoletów przysz³o lub do szpady!
Honor ka¿e". Rzek³, ruszy³ uroczystym krokiem,
A Gerwazy szed³ z ty³u w milczeniu g³êbokiem.
Przed bram¹ stan¹³ Hrabia, sam do siebie gada³,
Pogl¹daj¹c na zamek prêdko na koñ wsiada³,
Tak samotn¹ rozmowê koñcz¹c roztargniony:
"Szkoda, ¿e ten Soplica stary nie ma ¿ony,
Lub córki piêknej, której ubóstwia³bym wdziêki,
Kochaj¹c i nie mog¹c otrzymaæ jej rêki;
Nowa by siê w powieœci zrobi³a zawi³oœæ:
Tu serce, tam powinnoœæ! tu zemsta, tam mi³oœæ!"
Tak szepc¹c spi¹³ ostrogi; koñ lecia³ do dworu,
Gdy z drugiej strony strzelcy wyje¿d¿ali z boru;
Hrabia lubi³ myœlistwo, ledwie strzelców zoczy³,
Zapomniawszy o wszystkim prosto ku nim skoczy³,
Mijaj¹c bramê, ogród, p³oty; gdy w zawrocie
Obejrza³ siê i konia zatrzyma³ przy p³ocie.
By³ sad. -
Drzewa owocne, zasadzone w rzêdy,
Ocienia³y szerokie pole; spodem grzêdy.
Tu kapusta, sêdziwe schylaj¹c ³ysiny,
Siedzi i zda siê dumaæ o losach jarzyny;
Tam, pl¹cz¹c str¹ki w marchwi zielonej warkoczu,
Wysmuk³y bób obraca na ni¹ tysi¹c oczu;
Owdzie podnosi z³ot¹ kitê kukuruza;
Gdzieniegdzie oty³ego widaæ brzuch harbuza,
Który od swej ³odygi a¿ w dalek¹ stronê
Wtoczy³ siê jak goœæ miêdzy buraki czerwone.
Grzêdy rozjête miedz¹; na ka¿dym przykopie
Stoj¹ jakby na stra¿y w szeregach konopie,
Cyprysy jarzyn; ciche, proste i zielone.
Ich liœcie i woñ s³u¿¹ grzêdom za obronê,
Bo przez ich liœcie nie œmie przecisn¹æ siê Ÿmija,
A ich woñ g¹sienice i owad zabija.
Dalej maków bia³awe góruj¹ badyle;
Na nich, myœlisz, i¿ rojem usiad³y motyle
Trzepioc¹c skrzyde³kami, na których siê mieni
Z rozmaitoœci¹ têczy blask drogich kamieni;
Tyl¹ farb ¿ywych, ró¿nych, mak Ÿrenicê mami.
W œrodku kwiatów, jak pe³nia pomiêdzy gwiazdami,
Kr¹g³y s³onecznik licem wielkiem, gorej¹cem
Od wschodu do zachodu krêci siê za s³oñcem.
Pod p³otem w¹skie, d³ugie, wypuk³e pagórki