Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Kwasili kapustę na medal, chociaż często gięsto zdarzali się przy tem
60
nieporozumienia z klientami. Kapusta, żeby była winkowata, musi być deptana
bosemi nogami. Takie jej rzemskie prawo, ale nie każden to rozumie i niejedna
paniusia, jak zobaczyła w swojej beczce kapusty szatkowników zaiwaniających
na bosaka błękitnego walczyka, zemglona padała na ziemię. Ale ogólnie klienci
byli zadowoleni.
A teraz parę słów o Koperniku. W swojem czasie był on, jak wiadomo, de-
rektorem Pimu, czyli ministerstwa od przepowiadania wiatru, deszczu i inszego
gradobicia. W tem właśnie charakterze jest odrobiony na słupie. Każden jeden
gość z prowincji ma prawo się zapytać, co ten dany Kopernik trzyma w ręcach,
arbuz, dynie czyli też piłkie futbolówkie. Na to możem mu udzielić odpowiedzi
tak zwanej wyczerpującej. Nie jest to arbuz ani dynia, ani piłka, tylko globus, któ-
ren został uskuteczniony z żelaznych giętych flachajz, bo naturalny, czyli dech-
turowy, długo na deszczu by nie wytrzymał, pomarszczyłby się i wyglądałby jak
torba jabłek czy inszych pomidorów. Otóż więc ten Kopernik wynalazek zrobił,
że ziemia się kręci. Dlaczego Kopernik odrobiony tu jest w damskiej konfekcji
z włosamy w plereze, detalicznie nie wiadomo i stanowi to tak zwaną tajemnicę
historyczną.
Teraz, kiedy żeśmy już z Kopernikiem skończyli, możem langsam pomalutku
posuwać dalej. I cóż my widziem? Alegancko wyszykowana ulica — jak z pude-
łeczka. Wszystkie historyczne zabytki, jak to mówią, prosto z igły! Mucha nie sia-
da! Teraz dopiero się widzi, jakie to niewąskie pałace są na tem Nowem Świecie.
Dawniej wszystko było przykryte lekramą różnych szewców, krawców, kuśnierzy
i kiniaków.
Pod dziewiętnastką też było kino, a przedtem sztuczna ślizgawka. W lipcu
można było po lodzie jeździć na łyżwach, ale się to nie utrzymało z powodu, że
z restauracją było połączone i najwięcej zagazowane oliwy łyżwy kazali sobie
przypinać i dawaj holendry po lodzie zasuwać. Przez stoliki chcieli skakać i piru-
ety uskuteczniać. Jeden taki sportowiec „na gazomierzu” w piruecie do czterdzie-
stu trzeźwych sportowców na lód wygrużał. Niemożebne zabradziażenie spokoju
publicznego z tego się wywiązało. Trzeźwe przestali w ogóle przychodzić. De-
rekcja nie mogąc dla samych pijaków ślizgawki trzymać zmuszona była koniec
końców ogłosić bankrot. W tem miejscu kino „Colosseum” później powstało.
Straż Mirowska
— Dzisiaj z powodu Tygodnia Straży Ogniowej zmuszone jesteśmy zwiedzić
budenki strażackie.
Zaczniem od historycznej pamiątki na ulicy Chłodnej, czyli od tak zwanych
koszar mirowskich. W tych wozowniach, które tu widziem, teraz obecnie straż już
nie egzystuje. Budowla ważny zabytek stanowi. Za moich szkolnych czasów po
jednej stronie ulicy stajnie się znajdowali, a po drugiej remizy dla beczek, drabin
i temuż podobnież.
Straż inszy fason miała, inaczej wyjazdy do ognia się odbywali. Na wieży był
balkon, po którem stale i wciąż dyżurny strażak chodził i w tak zwaną siną dal
kapował. Jak zobaczył z daleka ogień, kubeł sygnałowy wywieszał i dawał znać
strażakowi, któren na dole przy dzwonie stojał.
Jak ten zaczął w dzwon zaiwaniać, strażaki zeskakiwali z łóżek, ale spokojnie,
bez nerw i bez szumu, wciągali na siebie galanterie, wkładali mosiężne czapki
i dawaj konie zaprzęgać. Nikt się na hura nie śpieszył, bo i tak nie wiadomo było
jeszcze, gdzie się pali.
Tak zwany „konny”, czyli pojedynczy topornik, na koniu zasuwał w tem kie-
ronku, gdzu jego koleżka z wieży dym przyuważył. Dopiero jak konny na miejsce
zajechał, obejrzał, co i gdzie się pali, i wrócił, cała straż z niemożebnem trąbie-
niem, a wieczorem z zapalonemy pochodniamy, jak to mówią, co koń wyskoczy,
gazowała do pożaru. Z tyłu wolantem zapryczał brandmajster.