Wychowano go w wierze, że każda skała i głaz ma w swym wnętrzu żyjącą istotę, czyli inua. Jest to najczęściej jednooka stwora rodzaju żeńskiego, zwana tornaq. Otóż, ilekroć taka tornaą chciała przyjść z pomocą człowiekowi, toczyła się za nim w swej kamiennej postaci widzialnej, dopytując się, czy nie zechciałby jej obrać swoją opiekunką. W czasie letnich roztopów nieraz się zdarza, że wsparte dotąd na krach lodowych głazy i skały toczą się lub wą-
drujÄ… po powierzchni lÄ…du — stÄ…d to, jak Å‚atwo wnosić, urosÅ‚y podania o żywych kamieniach.
Kotukowi szumiaÅ‚a — przez dzieÅ„ caÅ‚y zresztÄ… — krew w uszach, on jednak wyobraziÅ‚ sobie, że to przemawia doÅ„ tornaÄ…, ukryta w kamieniu. Zanim dotarÅ‚ do domu, byÅ‚ Å›wiÄ™cie przekona-ny, że odbyÅ‚ z niÄ… dÅ‚ugÄ… rozmowÄ™; ponieważ wszyscy uważali to za rzecz caÅ‚kiem możliwÄ…, przeto nikt mu nie przeczyÅ‚.
— Ona mówiÅ‚a: „SkaczÄ™, skaczÄ™ w dół z mego siedliska na Å›niegu!" — krzyczaÅ‚ Kotuko, pochylajÄ…c siÄ™ naprzód i wodzÄ…c zapadÅ‚ymi gÅ‚Ä™boko oczyma po sÅ‚abo oÅ›wietlonej chatynce. — Ona powiedziaÅ‚a: „BÄ™dÄ™ twojÄ… przewodniczkÄ…". Tak jest! „ZaprowadzÄ™ ciÄ™ — powiada — do miejsc, gdzie roi siÄ™ od fok". Jutro wiÄ™c wyruszÄ™, a tornaÄ… bÄ™dzie mi przewodniczkÄ….
Naraz w drzwiach chaty ukazaÅ‚ siÄ™ angekok — szaman miejscowy. Kotuko opowiedziaÅ‚ mu po raz drugi caÅ‚Ä… powyższÄ… opowieść, nie opuszczajÄ…c z niej ani sÅ‚owa.
— Idź tam, gdzie ciÄ™ wiodÄ… tornait ("duchy skalne), a one obdarzÄ… nas pożywieniem — rzekÅ‚ angekok.
Dziewczyna z Dalekiej Północy leżała od kilku już dni tuż obok kaganka, mało co jedząc, a jeszcze mniej mówiąc. Gdy jednak nazajutrz Amoraą i Kadlu przyładzili dla. syna małe ręczne saneczki, kładąc w nie cały jego przybór myśliwski oraz cały zapas tranu i mrożonego mięsa, jaki zdołali zaoszczędzić, ona wstała z legowiska, ujęła sznur sanek i śmiałym krokiem poczęła iść przy
jego boku.
— Twój dom jest moim domem — odezwaÅ‚a siÄ™, gdy wyrobione z koÅ›ci saneczki zaczęły wÅ›ród zgrzytu i stuku sunąć poza nimi poprzez przerażajÄ…cÄ… gÅ‚uszÄ™ nocy podbiegunowej.
— Mój dom jest twoim domem — odpowiedziaÅ‚ Kotuko ~ ale mnie siÄ™ zdaje, że oboje razem zawÄ™drujemy do Sedny.
Sedna jest to imiÄ™ wÅ‚adczyni podziemia. W jej straszliwej krainie — jak wierzÄ… Inuici — każdy czÅ‚owiek musi po Å›mierci przebyć rok caÅ‚y, zanim podąży do Quadliparmiut, czyli miejsca wiecznej szczęśliwoÅ›ci, gdzie nie ma mrozów, a tÅ‚uste renifery przybiegajÄ… na każde zawoÅ‚anie.
Po całej osadzie biegły okrzyki:
— Tornait przemówiÅ‚y do Kotuko! One mu wskażą przeziory w lodach, gdzie bÄ™dzie można zaopatrzyć siÄ… w focze miÄ™so.
GÅ‚osy te niebawem pochÅ‚onęła mroźna ciemność lodowych pustkowi. Kotuko i dziewczyna szli ramiÄ™ w ramiÄ™, ciÄ…gnÄ…c wspólnymi siÅ‚ami linÄ™ pociÄ…gowÄ… lub popychajÄ…c sanki przez najeżone lodozwaÅ‚y. Kierowali siÄ™ ku Morzu Podbiegunowemu. Kotuko twierdziÅ‚, że tornaÄ… kazaÅ‚a mu iść na północ — przeto szli wytrwale w tym kierunku, majÄ…c nad gÅ‚owÄ… konstelacjÄ™ Tuktug-djung, czyli Renifera, noszÄ…cÄ… u nas miano Wielkiej Niedźwiedzicy.
Szlakiem tym, skroś rumowiska lodowych okruchów i zębatych ostrokołów kry, żaden Europejczyk nie przeszedłby ani pięciu mil dziennie. Oni jednak radzili sobie wybornie. Umieli lekkim skrętem ręki w przegubie przeprowadzić sanki dokoła każdego wzgórka, jednym szarpnięciem wydobyć je z lodowej rozpadliny, a paroma spokojnymi ciosami utorować sobie bez nadmiernego wysiłku wygodną drogę tam, gdzie na pozór piętrzyły się nieprzebyte zawady.
Dziewczyna nie mówiÅ‚a nic, tylko zwieszaÅ‚a gÅ‚owÄ™, a miotane wiatrem dÅ‚ugie kosmyki na skunksowej obszewce jej gronostajowego kaptura smagaÅ‚y jÄ… po szerokiej, ciemnej twarzy. Niebo nad gÅ‚owami ich obojga miaÅ‚o gÄ™stÄ… barwÄ™ czarnego aksamitu, zaÅ› na horyzoncie, gdzie rzÄ™dy wielkich gwiazd pÅ‚onęły na ksztaÅ‚t latarni ulicznych, mieniÅ‚o siÄ™ wstÄ™gami ciemnej czerwieni. Od czasu do czasu przetaczaÅ‚a siÄ™ po wysokim stropie zenitu zielonawa fala Å›wiateÅ‚ północnych, zamigotaÅ‚a jak bandera na szczycie masztu — i znikaÅ‚a. Kiedy indziej rozbÅ‚yskaÅ‚a nagle na tle ciemnoÅ›ci gwiazda spadajÄ…ca i również prÄ™dko gasÅ‚a, wlokÄ…c za sobÄ… snop iskier. Wówczas ukazywaÅ‚a siÄ™ przed oczyma wÄ™drowców peÅ‚na bruzd i ostrych kantów powierzchnia lodów, dziergana i obrzeżona pasmami przedziwnych kolorów: czerwieni, brÄ…zu i sinego bÅ‚Ä™kitu. Przy zwykÅ‚ym Å›wietle gwiazd wszystko zmieniaÅ‚o siÄ™ w jednolitÄ… szronowÄ… szarzyznÄ™. Jak sobie przypominacie, lodowa skorupa powykrzywiaÅ‚a siÄ™ i pozapadaÅ‚a pod nawaÅ‚Ä… burz jesiennych — toteż ruinÄ… swojÄ… przypominaÅ‚a obraz trzÄ™sienia ziemi. ByÅ‚y tam przeróżne parowy i wÄ…wozy; byÅ‚y wyrwy w lodzie, podobne wydrążonym przez ludzi żwirowiskom; nie brak też byÅ‚o sopli i okruchów, przymarzniÄ™tych do pierwotnej pÅ‚yty lodowej; trafiaÅ‚y siÄ™ też tafle starego, czarnego już lodu, który, wepchniÄ™ty ongi nawaÅ‚nicÄ… pod krawÄ™dź zamarzÅ‚ego obszaru, wydobyÅ‚ siÄ™ z czasem