je na spokojnie, zrobił kilka głębokich wdechów i zaczął się przygotowywać do pełnej koncentracji... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.


Niestety, w tym momencie na jego ramię spadła czyjaś ciężka ręka.
— Nasz maÅ‚y marynarzyk znowu siÄ™ zgubiÅ‚ — oÅ›wiadczyÅ‚ mÅ‚odszy z miej-
skich strażników. Kiedy chłopiec usiłował obrócić głowę w stronę mężczyzny, do-
stał szturchańca, po którym wylądował na brukowej nawierzchni. Starszy strażnik
spojrzał na niego i potrząsnął głową, nieomal z żalem.
— Zdaje mi siÄ™, że tym razem bÄ™dziemy musieli go odprowadzić tam, gdzie
jego miejsce — zauważyÅ‚, kiedy mÅ‚odszy podszedÅ‚ do Wintrowa. Stary mówiÅ‚
spokojnym tonem, który zmroził chłopcu serce. Obok nich zatrzymało się trzech
gapiów, patrząc na całą scenkę lodowatym wzrokiem. Żaden z nich nie odezwał
się ani nie próbował się wtrącać. Kiedy Wintrow spojrzał na nich błagalnie, szu-
kając pomocy, w ich oczach dostrzegł jedynie niewinne zaciekawienie dalszym
przebiegiem wypadków.
Zdołał się szybko podnieść i natychmiast zaczął się wycofywać.
— Nie wyrzÄ…dziÅ‚em nikomu krzywdy — zaprotestowaÅ‚. — Po prostu chciaÅ‚em
obejrzeć Dwór Idishi. Mój dziadek go widział i. . .
— Nie zapraszaliÅ›my do siebie szczurów nabrzeża. Nie życzymy sobie, by
chodzili naszymi ulicami i gapili się na naszych mieszkańców. Tutaj, w Rzeżu-
sze, nie ma dla was miejsca. — Starszy mężczyzna mówiÅ‚ tak cicho, że chÅ‚opiec
ledwie go słyszał. Starał się uciec, lecz młodszy strażnik jednym ruchem chwycił
go za kołnierz i trzymał mocno, na wpół dławiąc swoją ofiarę, a potem nią po-
trząsając. Oszołomiony Wintrow poczuł, że muskularny mężczyzna podnosi go
37
z ziemi i rzuca przed siebie. Ponownie upadł i potoczył się kilka metrów. Któ-
ryś z nierównych kamieni brukowych ukłuł go w żebra. Obmacał się i stwierdził,
że wszystkie kości ma całe. Wstał prawie natychmiast, nie dość jednak szybko,
by uprzedzić ruch młodszego strażnika, który ponownie chwycił go i potrząsnął,
a później rzucił nim w stronę nabrzeża.
Tym razem uderzył się o narożnik budynku. Pozdzierał sobie skórę na ramie-
niu, ale utrzymał się na nogach. Zataczając się przebiegł kilka kroków, uciekając
przed nieubłaganym, uśmiechniętym strażnikiem. Starszy szedł za nimi niemal
bez pośpiechu, nadal cicho strofując niemile widzianego przybysza. Wintrow od-
niósÅ‚ wrażenie, że mężczyzna nie mówi do niego, lecz do swojej widowni —
współmieszkańców, którzy stali i obserwowali, jak ich strażnicy wykonują swe
obowiÄ…zki.
— Nie mamy nic przeciwko marynarzom, póki trzymajÄ… siÄ™ nabrzeża. Pró-
bowaliśmy być dla ciebie mili, chłopcze, ponieważ jesteś jeszcze dzieciakiem.
Gdybyś od razu się udał na Promenadę Marynarzy, byłbyś zadowolony, jestem te-
go pewien. Oszczędziłbyś nam wszystkim wiele wysiłku, a sobie sińców. Zresztą
i tak w końcu tam wrócisz.
Spokojne uzasadnienie wypowiedziane cichym głosem przeraziło Wintrowa
równie mocno jak sprawnie zadawane szturchańce młodszego strażnika. Mężczy-
zna ten był szybki jak wąż. Ciągle chwytał chłopca za kołnierz. Tym razem pchnął
go mocniej. Wintrow wpadł na kamienny mur. Poczuł uderzenie w głowę i na
chwilę otoczyła go ciemność. Na wargę spłynęła mu strużka krwi.
— Nie jestem marynarzem — zdradziÅ‚ siÄ™ — ale duchownym. KapÅ‚anem Sa.
Młody strażnik roześmiał się. Starszy potrząsnął głową, udając, że żal mu mło-
dzieńca.
— Oho! JesteÅ› zatem nie tylko nabrzeżnym mÄ™tem, lecz także heretykiem.
Nie słyszałeś, że wyznawcy Odavy nienawidzą tych, którzy uważają ich boga
za kogoś pomniejszego w stosunku do własnego bóstwa? Już miałem powiedzieć
Flavowi, żeby przestał tobą pomiatać, ale widzę, że dodatkowe kilka ciosów może
przyspieszyć twoje oświecenie.
Młodszy strażnik znowu go złapał za kołnierz i pociągnięciem postawił na
równe nogi. Wintrow poczuł prawdziwy lęk. W panice przesunął głowę przez
zbyt szeroki kołnierz i pomagając sobie ramionami, zaczął się uwalniać z mary-
narskiej koszuli. Dosłownie wypadł z niej, gdy strażnik jeszcze mocniej pociągnął
za kołnierz. Strach przyspieszył ruchy chłopca, kiedy rzucił się do ucieczki. Usły-
szał jeszcze, że gapie wybuchają śmiechem i przez moment zobaczył zaskoczoną
twarz młodszego strażnika oraz uśmiech starszego. Ich głośny rechot i krzyki ści-
gały Wintrowa jeszcze przez długi czas, ale nadal uciekał, biegnąc na oślep. Po
drodze omiótł obojętnym spojrzeniem uroczy przykład pracy architektów i ka-

Tematy