przygotowując się do wystąpienia nago w trzecim akcie... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Książę usiadł na kanapie razem z mar-
kizem de Chouard. Tylko hrabia Muffat stał. Dwa kieliszki szampana w tym upale jeszcze bar-
dziej ich podochociły. Satin widząc, że panowie zamykają się z jej przyjaciółką, uważała, że
trzeba dyskretnie zniknąć za zasłoną. I znudzona czekała siedząc tam na walizce, a tymczasem
pani Juliuszowa spokojnie chodziła po garderobie, nie mówiąc słowa ani na nic nie patrząc.
67
─ Cudownie pani śpiewała swoją piosenkę ─ rzekł książę. Nawiązała się jakoś rozmowa,
ale rzucano tylko krótkie zdania przerywane raz po raz milczeniem. Nana nie zawsze mogła
odpowiadać. Roztarłszy ręką krem na ramionach i twarzy, nakładała blansz rogiem ręcznika.
Przez chwilę przestała patrzeć na siebie w lustrze, uśmiechnęła się rzucając powłóczyste spoj-
rzenie w stronę księcia i nie odkładając blanszu szepnęła:
─ Wasza wysokość mnie psuje.
Markiz de Chouard śledził całe to skomplikowane zajęcie z miną rozanieloną. Wreszcie po-
wiedział:
─ Czy orkiestra nie mogłaby pani ciszej akompaniować? Zagłusza głos, a to jest zbrodnia
nie do darowania. Tym razem Nana wcale się nie odwróciła. Wzięła do ręki zajęczą łapkę;
wiodła ją lekko i uważnie, zgięta nad gotowalnią, tak że jej białe, wydęte majtki wraz z ko-
niuszkiem koszuli napinały się jak balon. Chciała jednak okazać, że komplement starca spra-
wił jej przyjemność, więc poruszyła się kołysząc biodrami. Zapanowało milczenie. Pani Ju-
liuszowa zauważyła pęknięty szew na prawej nogawce majtek. Odpięła z sukni szpilkę, uklę-
kła przed Naną, która tymczasem, zdając się tego nie widzieć, starannie obsypywała się ry-
żowym pudrem i uważała, by nim nie posypać policzków. Ale kiedy książę powiedział, że
gdyby przyjechała na występy do Londynu, cała Anglia by ją oklaskiwała, roześmiała się
uprzejmie i odwróciła na moment, ukazując bielutki lewy policzek osłonięty obłokiem pudru.
Potem nagle spoważniała, chodziło bowiem o nałożenie różu. Znowu zbliżając twarz do lustra
maczała palec w słoiku, a potem kładła róż pod oczami i powoli rozciągała go aż do skroni.
Panowie, pełni szacunku, siedzieli w milczeniu. Hrabia Muffat nie otworzył jeszcze ust. Nie
mógł się oprzeć myśli o swej młodości. W dzieciństwie nie zaznał serdecznych uczuć. Póź-
niej, jako szesnastoletni już chłopak, gdy codziennie wieczorem całował matkę, zasypiał pod
wrażeniem lodowatości tego pocałunku. Pewnego dnia zobaczył przelotnie przez uchylone
drzwi, jak się myła służąca. I to było jedyne wspomnienie, które go niepokoiło od wieku doj-
rzewania aż do małżeństwa. Potem dostał żonę spełniającą sumiennie obowiązki małżeńskie.
On sam miał dla tych rzeczy coś w rodzaju nabożnego wstrętu. Dorastał i starzał się nie zna-
jąc swego ciała, poddany surowym praktykom religijnym, ułożywszy sobie życie według
przepisów i praw. I nagle oto znalazł się w garderobie aktorki, przy tej nagiej dziewce. On,
który nigdy nie widział, jak hrabina Muffat zakłada podwiązki asystował przy intymnych
szczegółach kobiecej toalety, w garderobie pełnej słoików i miednic, wśród mocnych i
mdłych zapachów. Buntowała się cała jego istota, przerażało go to, że Nana od jakiegoś czasu
brała go powoli w posiadanie. Przypomniał sobie nabożne lektury, wypadki opętania, o któ-
rych opowiadano mu w dzieciństwie. Wierzył w diabła. Nana rysowała się niewyraźnie jako
diabeł ─ ze swym śmiechem, grzesznymi piersiami i grzesznym tyłkiem. Lecz obiecywał
sobie, że będzie silny i potrafi się bronić.
─ A zatem sprawa załatwiona ─ mówił książę rozparłszy się wygodnie na kanapie. ─ W
przyszłym roku przyjeżdża pani do Londynu i przyjmiemy tam panią tak, że już nigdy nie
wróci pani do Francji... Ach! Drogi hrabio, wy tu nie umiecie należycie cenić swych ładnych
kobiet. Zabierzemy wam wszystkie.
─ On się tym zbytnio nie przejmie ─ szepnął złośliwie markiz de Chouard wpadając w ton
zażyłości. ─ Hrabia to chodząca cnota.
Słysząc, jak mówią o jego cnocie, Nana spojrzała na hrabiego tak zabawnie, że Muffat od-
czuł dużą przykrość. To go zaskoczyło i był zły na siebie. Dlaczego wobec tej dziewki krę-
powała go myśl, że jest cnotliwy? Chętnie by ją zbił. Lecz Nana, chcąc wziąć do ręki pędze-
lek, upuściła go na podłogę. Gdy się schyliła, on rzucił się, by go podnieść. Spotkały się ich
oddechy, rozpuszczone włosy Wenus musnęły mu ręce. Poczuł rozkosz zmysłową, a zarazem
wyrzuty sumienia; rozkosz, jakiej nieraz doznaje katolik, dla którego strach przed piekłem
stanowi właśnie podnietę do grzechu.
W tej chwili odezwał się za drzwiami głos ojca Barillot:
68
─ Proszę pani, czy mogę już dać sygnał? Sala się niecierpliwi.
─ Zaraz ─ odparła spokojnie Nana. Zanurzyła pędzelek w słoiku z czernidłem. Potem, z no-
sem przylepionym do lustra, zamykając lewe oko, poprowadziła go delikatnie pomiędzy rzę-
sami. Muffat przyglądał się stojąc za nią. Widział ją w lustrze, z okrągłymi ramionami i pier-

Tematy