Każdy jest innym i nikt sobą samym.


 
* * *
 
OKŁAMAŁAM Andrzeja. I to dwukrotnie. On o tym nie wiedział, a ja zorientowałam się za późno. Pierwsze kłamstwo zaplanowałam, bo ani mi w głowie postało przestać interesować się przemytem. Drugie kłamstewko było całkowicie nieświadome i niewinne, ale jak się później okazało, Andrzej gotów był nie darować mi go do końca życia. Przez cały tydzień biedaczek chodził struty w związku z zaplanowaną wizytą i cierpliwie czekał na obiecane przygotowanie. Natomiast ja przez cały tydzień użerałam się z nową maszynistką. Też mi Władek nagrodę zafundował! Zosia była śliczną dziewczyną, ale powinna raczej zostać modelką, bo z tego jej pisania nic dobrego nie wychodziło. Początkowo traktowałam ją ulgowo, ale z czasem zaczęłam się jej bacznie przyglądać i pierwsze co zauważyłam, to to, że Paweł, nasz redaktor, zupełnie głupiał na jej widok. Ciekawe, że niczego podobnego nie zaobserwowałam u Władka i Adama. Bardzo mnie to zaintrygowało, bo Władzio był kawalerem, a Adam u progu rozwodu, którym zagroziła mu żona w związku z romansem z naszą sekretarką. A przecież Zosia była sto razy ładniejsza i atrakcyjniejsza od niej i taki pies na kobiety jak Adam powinien przynajmniej starać się poderwać młodą dziewczynę. Tymczasem obaj panowie traktowali ją z wyraźnym dystansem, co nie przeszkadzało Zosi zachowywać się jak królowa. Stos papierów na jej biurku rósł z każdym dniem, a ona większość czasu spędzała u Ewy na plotkach. Zwróciłam jej delikatnie uwagę, że skoro została przydzielona mi do pomocy, to najwyższy czas, aby zabrała się do pracy. Poskutkowało, ale na krótko. Po dwóch dniach powróciła do biegania po biurze i trzepotania rzęsami do Pawła i za wszelką cenę chciała zaprzyjaźnić się z Joanną, która z kolei niemalże pluła na jej widok, uważając Zosię za bezdenną idiotkę. Podobne zdanie o niej miały również Beata i Ela. No cóż, przypuszczalnie gdzieś w głębi serca wszystkie zazdrościłyśmy jej tej olśniewającej urody. I właśnie dlatego cały czas miałam dziwne wrażenie, że coś tu jest nie tak. Zosia wyraźnie lekceważyła swoje obowiązki, tak jakby wystawiała na próbę moją cierpliwość. A ta powoli się kończyła. Zanim zdecydowałam się na rozmowę z Władkiem, wezwałam Zosię do siebie. Miałam zresztą ku temu wyraźny powód, bo w ostatnim oddanym maszynopisie aż roiło się od błędów.
- Siadaj Zosiu - wskazałam jej krzesło po drugiej stronie biurka - już najwyższa pora, żebyśmy poważnie porozmawiały. Tym bardziej, że pierwszą moją uwagę sprzed kilku dni zlekceważyłaś.
Skinęła tylko głową i milczała.
- Nie będę ci robiła wykładu na temat twojego zachowania, bo jesteś już dorosła i sama powinnaś to wiedzieć. Mnie interesuje tylko twoja praca, a ona pozostawia wiele do życzenia. Ostatecznie zostałaś przyjęta po to, aby służyć mi pomocą w każdej chwili. A tymczasem materiały do przepisania leżą, a ty marnujesz czas na plotkowaniu przez telefon albo malowaniu paznokci. Nie uważasz, że to lekka przesada?
- Przepraszam - bąknęła. - Nie jestem ostatnio w najlepszej kondycji.
- To znaczy, że od kiedy u nas pracujesz, nie jesteś w najlepszej kondycji - poprawiłam ją.
- Mam kłopoty - powiedziała.
- Jakoś tego nie widać po tobie - uśmiechnęłam się kpiąco. -Zresztą nieważne. Chcę, żebyś wiedziała, że jeżeli nie zmienisz swojego postępowania, będę zmuszona powiadomić o tym szefa. A to - położyłam przed nią plik papierów - trzeba wszystko poprawić. Poprzekręcałaś wyrazy i całe zdania straciły sens. Jeśli nie potrafisz czegoś odczytać, to przyjdź do mnie, a nie odstawiaj wielkiej improwizacji. I jeszcze jedno - muszę to mieć na jutro rano. I tak już jesteśmy spóźnieni.
- Ale za trzy godziny kończymy pracę - powiedziała z pretensją.
- My tak, ale nie ty. Zostaniesz po godzinach.
Zosia zerwała się z krzesła i chciała coś powiedzieć, ale ubiegłam ją.
- Albo zrobisz to, o co proszę, albo piszesz wypowiedzenie w trybie natychmiastowym. Zapewniam cię, że podpiszę je od ręki.
Energicznym ruchem zgarnęła z biurka maszynopis i podeszła do drzwi.
- Nie mam zamiaru z panią walczyć, jeszcze nie teraz - powiedziała. Spojrzała na mnie nienawistnym wzrokiem i wyszła.
Ta rozmowa wytrąciła mnie z równowagi. Zrobiłam sobie kawę i zapaliłam papierosa. Już od jakiegoś czasu nosiłam się z zamiarem rzucenia tego nałogu, ale w takich warunkach było to niemożliwe. Patrzyłam na drzwi, za którymi zniknęła Zośka, i byłam coraz bardziej przekonana, że w tej dziewczynie jest coś dziwnego, a nawet niebezpiecznego. Co ona miała na myśli, mówiąc o walce ze mną? Potrząsnęłam energicznie głową, żeby uwolnić się od natrętnych myśli, zgasiłam papierosa i spróbowałam zająć się czymkolwiek. Wzięłam do ręki pierwszą z brzegu książkę i przez następną godzinę usiłowałam ją tłumaczyć, co było o tyle trudne, że historia dotyczyła jakiejś kretyńskiej miłości. Tak się wkurzyłam, że zabrałam tekst i poleciałam do Władka. Chciałam też przy okazji poinformować go o Zosieńce.
- Dobrze, że jesteś, właśnie miałem po ciebie dzwonić - ucieszył się. - Siadaj, robimy małą naradę wojenną.
- A to się świetnie składa, bo trzymam w ręku największy niewypał - pomachałam mu przed nosem plikiem kartek.
- Za chwilę przedstawisz nam swoją sprawę.
- Nie za chwilę, tylko natychmiast - poprawiłam go.
- Anka, czy ty musisz się zawsze awanturować? - spytał Marcin.
- Widocznie muszę.
- No to mów, o co chodzi - powiedział Władek zrezygnowanym głosem.
- Tłumaczę właśnie książkę o miłości. I pytam się, komu to potrzebne i kto za to zapłaci? Kto będzie w Polsce czytał taką potworną szmirę?
- Na pewno ktoś się znajdzie - pocieszył mnie Władek.
Rozsiadłam się wygodnie w fotelu.
- Tak myślisz? W takim razie zacznijmy od zbadania rynku, zanim wystukam pierwsze słowo na maszynie.
- Anka, nie szalej, rozmawialiśmy już na ten temat - przypomniał mi Władek.
- Ale nie na temat karmienia narodu polskiego takimi ochłapami - podniosłam głos. - Zresztą służę dowodem. Sami spróbujcie to przeczytać, już po kilku kartkach robi się niedobrze.
Wstałam i rzuciłam na stolik maszynopis.
- Zabieraj to stąd - warknął Adam. - To nie moja sprawa.