Usłyszała, ale nie spojrzała w kierunku, z którego dochodził głos.
— Więc... myliłam się co do pana — powiedziała, unosząc ramiona tak, że
przejrzysta tkanina opadła. Jej pośladki i piersi wyglądały jak biały marmur.
— Oto — obróciła się ku niemu — oto jestem.
Stała niczym mleczny posąg, patrzyła bez cienia zmieszania. Jego ciemna syl-
wetka przysunęła się do niej. W świetle dnia myślała, że jego oczy są śmiesznie sła-
be, wodniste, niebieskie i miękkie jak u kobiety, ale teraz... W świetle księżyca były
dzikie jak u wilka! Gdy powalił ją na łóżko, poczuła jego ogromną siłę.
— Myliłam się co do pana — zdołała jeszcze wyszeptać.
Następnego poranka Dragosani zamówił śniadanie do swojego pokoju. Hzak
Kinkovsi nie widział jeszcze go tak ożywionego — wiejskie powietrze musiało mu
służyć, natomiast samopoczucie Ilzy nie było najlepsze...
— Moja Ilza to jest dziewczyna silna. Ale od operacji... — mruczał gospodarz,
podając śniadanie na tacy.
— Jakiej operacji? — Borys udał, że jest zainteresowany.
— Sześć lat temu lekarze wykryli raka macicy. Wszystko jej wycięli, dobrze że
żyje. Ale tu jest wieś. Mężczyzna chce żony, która rodzi dzieci. Będzie chyba starą
panną, może znajdzie pracę w mieście.
— Rozumiem — przytaknął Dragosani.
98
99
— Ale dziś jak się czuje?
— Czuje się rzeczywiście źle. Zostanie w łóżku dzień, może dwa. Zasłoniła okna
i leży w ciemnym pokoju. Mówi, że nie potrzeba lekarza, ale martwię się o nią.
— Nie trzeba — to znaczy, nie martw się o nią.
— Nie? — Kinkovsi zdziwił się.
— To dojrzała kobieta. Wie co dla niej najlepsze. Odpoczynek, cisza, spokój
w ciemnym pokoju. To jej pomoże — robię to samo, gdy czuję się źle.
— Może. Ale martwię się — to zawsze moje dziecko. Poza tym tyle pracy — dzi-
siaj przyjeżdżają Anglicy.
— Może ich spotkam wieczorem. — Dragosani ucieszył się ze zmiany tematu.
Kinkovsi pokiwał ponuro głową, zabrał pustą tacę.
— Nie znam angielskiego. Tyle, co od turystów.
— Ja trochę znam — odparł Borys — poradzimy sobie.
— Przynajmniej będą mogli z kimś porozmawiać. Przywiozą pieniądze, a to
najlepszy tłumacz — próbował się uśmiechnąć. — Życzę smacznego, Herr Drago-
sani.
W południe Borys pojechał do Pitesti, bez specjalnego powodu. Pamiętał, że
była w tym mieście mała biblioteka. Po drodze zatrzymała go miejscowa milicja.
Wszystkiego mógł się tylko domyślać. Obawiał się, że odkryto jego kontakty
ze Starym Diabłem. Uspokoił się, gdy dowiedział się w czym tkwi problem: Boro-
wic próbował go odszukać. W końcu udało mu się. Agenci bezpieczeństwa wytro-
pili Dragosaniego w Ionestasi, stamtąd ślad wiódł do rodziny Kinkovsi, dostali go
w Pitesti. Szli tropem jego wołgi, nie było ich wiele w Rumunii, tym bardziej z ra-
dzieckimi numerami.
Dowódca patrolu przeprosił za utrudnianie i przekazał „wiadomość”, która za-
wierała ściśle zastrzeżony numer telefonu Borowica. Dragosani pojechał z mili-
cjantami na posterunek. Zadzwonił stamtąd.
Borowic po drugiej stronie linii był bardzo konkretny.
— Borys, wracaj jak najprędzej.
— Co się stało?
— Pracownik ambasady USA miał wypadek na wycieczce. Rozbił samochód.
Masakra. Nie zidentyfikowaliśmy go jeszcze oficjalnie, ale musimy to wkrótce zro-
bić. Amerykanie będą chcieli dostać ciało. Chcę, byś pierwszy go obejrzał...
— Czy jest on taki ważny?
— Podejrzewaliśmy od pewnego czasu, że on i dwóch innych szpiegują na
rzecz CIA. Jeśli to prawda, powinniśmy się jak najwięcej dowiedzieć. Wracaj na-