— Nie spałem z nią od długiego czasu, więc to niemożliwe. W takim razie dziecko na
pewno jest Jacka. Czy pani Ibbitson wie?
— Ależ nie, proszę pana.
— Ani kapitan?
— Nie sądzę, proszę pana, bo moja pani dopiero to zauważyła.
— Dobrze. Teraz posłuchaj, Agnieszko. Chcę, żebyś wysłuchała tego, co ci mam do
powiedzenia, i żebyś potem odeszła i nigdy więcej na ten temat nie wspominała wobec
mnie, na osobności ani przed kimkolwiek innym. Czy rozumiesz?
— Och, tak, proszę pana. — I zadrżałam pod ciężarem odpowiedzialności, którą na
mnie złożył.
— Nigdy nikomu nie powiem, że to nie moje dziecko. Doktor Kenneth o tym nie
wie i nie musi wiedzieć. Wychowam je jak własne i zrównam ze swoimi dziećmi, kiedy
po mojej śmierci majątek zostanie podzielony. Będę je kochał jak własne, bo kocham
Katarzynę i to, co jej, należy również do mnie. Nie rozmawiałem z nią, gdyż jeszcze nie
jest w stanie mówić do rzeczy, ale jeśli zechcę, wywiozę ją do dnia narodzin dziecka i raz
jeszcze pomyślę o przeprowadzce, bo zdaje mi się, że jakieś fatum ciąży tu nad nami
i nigdy nie będziemy szczęśliwi w tym domu.
W zamian za dyskrecję, Agnieszko, przywrócę ci posadę niani i pokojówki mojej
żony, lecz jeśli kiedykolwiek postąpisz niewłaściwie i nie przyjdziesz mi powiedzieć
o planach twojej pani, zanim ona zdąży coś uczynić, nie tylko cię odeślę, ale jeszcze
w hańbie, i wypędzę z tego hrabstwa; czy to jasne, Agnieszko?
Drżałam na całym ciele, bo nigdy nie widziałam pana Haretona tak surowego i sro-
giego.
114
115
— Tak, proszę pana.
— To dobrze; w takim razie, możesz iść. Och, i nie zapominaj, Agnieszko, że to nie ty
uratowałaś panią, tylko łaska boża. Bo nie mogłem zasnąć i Bóg posłał mnie na dół, do
gabinetu, w poszukiwaniu książki, dzięki czemu zapaliłem świece, które cię tu doprowa-
dziły. Gdyby nie to, zginęłabyś na wrzosowisku razem ze swoją panią. Nigdy nie zapo-
minaj, że to Bóg kieruje wszystkimi sprawami, nie my, Agnieszko.
Nic nie powiedziałam, tylko pobiegłam do swojego pokoju, rzuciłam się na łóżko
i popłakałam, mając ku temu słuszne powody.
W końcu, kiedy wszelkie zagrożenie minęło, noga mojej pani zaczęła się zrastać a go-
rączka minęła, chora wydawała mi się całkowicie wyczerpana i dziwiłam się życiu, które
się w niej z takim uporem rozwijało. Panienka Katy odzywała się, ale niewiele; w rze-
czy samej, przez pewien czas nikogo nie poznawała i zdawała się stale przebywać w ja-
kimś świecie między Wichrowymi Wzgórzami a Drozdowym Gniazdem, zaludnionym
jedynie przez duchy z przeszłości, bo chociaż często mówiła o swojej matce i wołała
Heathcliffa, nigdy nie wzywała Haretona ani Jacka.
Bo też, oprócz tego, że pani Ibbitson nazajutrz po naszej ucieczce wyjechała do
Liverpoolu, nic nikomu nie mówiąc, nic więcej nie słyszeliśmy ani o niej, ani o jej synu
i cieszyłam się, że moja pani znów wraca na łono swej prawowitej rodziny.
Po zapaleniu płuc panience Katy pozostał uporczywy kaszel i — ku swojej obawie
— zauważyłam, że często miewa twarz zarumienioną, a oczy lśniące. Doktor Kenneth
osłuchał jej płuca i powiedział, że są w dobrym stanie, ale widziałam, że sam nie wie, na
czym polega jej choroba, i znów wspominał matkę chorej.
— W tej rodzinie jest zła krew — wyznał pewnego razu, spędziwszy u pani sporo
czasu. — Zdaje się, że to dotyczy tylko kobiet. Wybuchowy charakter, upór, skłonność
do gorączki i lekkie zaburzenia umysłowe, gdyby mnie, kto pytał, chociaż ona nie jest
aż tak nienormalna, jak jej matka. Czy widzisz, jak leży nieruchoma? Czy czasem się do
ciebie odzywa? Pokręciłam głową ze smutkiem.
— Prosi mnie o wodę albo żebym odsunęła zasłony, aby mogła widzieć wrzosowiska,
ale nie rozmawiamy ze sobą.
— Złe nasienie, te kobiety Earnshawów — burknął doktor Kenneth, który znał tutej-
szych ludzi jak nikt inny. — Odeszła z synem Heathcliffa, jak słyszałem, podobnie jak
kiedyś jej matka.
— Wydaje mi się, że pani Linton nigdy tak naprawdę nie „odeszła”, proszę pana.