Wykłady z terenoznawstwa, czytanie mapy i szkicowanie terenu, pogadanki sanitarne, ćwiczenia z łączności i sygnalizacji, pogadanki o historii harcerstwa i o harcerskich obowiązkach.
Wykładowców mieliśmy świetnych, oprócz Wicka uczyli nas dwaj studenci politechniki: Czesław Makowski i Staszek Turczy- nowicz. Dwa razy w tygodniu przedpołudnia
zajmowały nam podchody i różne harcerskie gry. W czasie tych zabaw dokładnie poznaliśmy piękny las, na skraju którego obozowaliśmy. .
Najszybciej biegł nam czas do obiadu. Drużyna służbowa po dokładnym sprzątnięciu
terenu obozu zbierała drewno do palenia. Kilku chłopców obierało ziemniaki, na ogniu ustawiano kotły z wodą. W jednym szykowano zupę na mięsie z dodatkiem różnych warzyw, a w drugim gotowano ziemniaki lub jakąś kaszę. Po obiedzie zastęp służbowy mył kotły, a wszyscy |j|| swoje menażki. PodczaB poobiedniej ciszy pisano listy, czytano książki z mojej małej biblioteczki lub po prostu rozciągano się na kocach w cieniu drzew. Około piętnastej rozpoczynały się gry i zabawy, siatkówka lub dwa ognie, a później wędrowaliśmy do kąpieli.
Przed wieczorem mieliśmy jeszcze trochę wolnego czasu, a po kolacji szykowano się do ogniska.
Po wieczornym myciu i odśpiewaniu „Wszystkie nasze dzienne sprawy..."
rozchodziliśmy się do namiotów. Wartę przez całą noc pełnił zastęp służbowy. Co dwie godziny zmieniało się po dwóch harcerzy, uzbrojonych w kije i gwizdki. Punktualnie o dwudziestej drugiej Tadek grał „Idzie noc..." i od tej chwili obowiązywała cisza
^ -
Gdy nadchodziła godzina zmiany, wartownicy budzili następnych, wręczając im zegarki, gwizdki i grube kije.
Nasz obóz składał się z trzech dużych namiotów — w każdym spało po kilkunastu
harcerzy — oraz z małego namiotu dla „obozowej szarży", harcerzy starszych wiekiem i stopniem. Zastępowi spali wraz ze swymi zastępami. Andrzej i ja byliśmy w zastępie Poldka Wilda, Maniek i Staszek u Władka Gołębiowskiego. Trzeci zastęp prowadził Józek
Tarasiński. W pracach obozowych pomagało kilku starszych harcerzy. Byli to przyboczni —
Czesiek Makowski, Staszek Turczynowicz i Stefan Sitarek. Komendantem obozu był Wicek Klimaszewski. Przyjechał tu wraz z żoną, a po kilku dniach teściowa przywiozła ich małe dziecko. Mieszkali we wsi, w domu jakiegoś Żyda. Wicek zjawiał się w obozie punktualnie o siódmej, a jego żona przychodziła w czasie gotowania obiadu, aby nadzorować pracę naszych kucharzy. Do niej należało także przyprawianie zup 1 smażenie bardzo nam smakujących mielonych kotletów, stałego niedzielnego drugiego dania. W artykuły żywnościowe, poza chlebem dostarczanym przez strażnicę, zaopatrywał nas siwy, brodaty Żyd, właściciel sklepiku we wsi.
Przez cały czas pobytu nad Zbruczem pogoda dopisywała. Codziennie grzało słońce. Nie było okazji do wypróbowania szczelności płacht namiotowych. Jedzenie mieliśmy dobre i z każdym dniem czuliśmy się coraz lepiej.
Jeden tydzień zajęła nam wycieczka do Rumunii.
W poniedziałek — był to przedostatni tydzień naszego obozowania — po obfitym
śniadaniu wyruszyliśmy w kierunku Dniestru. Do przebycia mieliśmy około 30 kilometrów.
Po drodze, bez pośpiechu, zajmowaliśmy się różnymi grami harcerskimi. Między maszerującymi zastępami utrzymywano odległość kilku kilometrów. Po drodze szukaliśmy znaków informacyjnych, odkrywaliśmy harcerskie zasadzki, odnajdywaliśmy ukrytych kolegów, robiliśmy szkice topograficzne oraz zostawialiśmy informacje dla zastępu maszerującego za nami. Z przydrożnych drzew zrywaliśmy dojrzałe, prawie czarne wiśnie. Nocowaliśmy w jakimś dworze. Właściciel majątku, uprzedzony listownie o naszym przybyciu, był bardzo gościnny. Częstowano nas chlebem własnego wypieku i ogromnymi porcjami jajecznicy usmażonej na podpieczonym boczku. Ponadto ustawiono naczynia ze zsiadłym mlekiem.
Po kolacji rozsiedliśmy się wokół rozpalonego w dużym parku ogniska. Razem z nami było kilku pracujących w majątku Polaków. Śpiewaliśmy harcerskie piosenki, rozmawiając o urodzajnym i pięknym Podolu, ale już zaczynaliśmy inaczej patrzeć na wiele spraw.
Wiedzieliśmy, że mieszkający tu Polacy to przeważnie właściciele ziemscy, pracownicy folwarczni albo urzędnicy, a ogromna większość ludności to Ukraińcy. Nie wszyscy byli wrogo do nas nastawieni, ale starszy już wiekiem administrator ostrzegał, że nadchodzą |takie lata, w których coraz mocniej będą dawali znać o sobie ludzie głoszący nienawiść, ci, którzy wzywają do likwidacji Polaków oraz ich majątków ziemskich. Na Podolu każdej nocy
płonęły stogi i dworskie budynki, a tego dawniej nie było.
Spaliśmy w dużej, murowanej stodole na sianie, owinięci w koce, z plecakami pod głową.
Dookoła zabudowań chodził stary stróż z dwoma ujadającymi wilczurami.
Następnego dnia, znowu tropiąc po drodze naszych poprzedników, doszliśmy po
południu do Okopów Świętej Trójcy, małej osady, położonej przy ujściu Zbrucza do
Dniestru, w miejscu, w którym spotykały się granice trzech państw.