Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Rowan wspięła się do połowy schodów i spojrzała w dół na morze twarzy zwróconych ku niej, potem zamknęła oczy i wyrzuciła bukiet wysoko w powietrze. Rozległy się okrzyki. Było sporo przepychanek, a nawet potyczek, zanim piękna młoda Clancy Mayfair chwyciła bukiet. Wszyscy zakrzyknęli z serdeczną, przyjacielską aprobatą, a Pierce otoczył szczęśliwą dziewczynę ramionami, najwyraźniej demonstrując całemu światu swoje szczególne i egoistyczne zadowolenie z jej powodzenia.
Ach, to tak – Pierce i Clancy? – myślała Rowan, spokojnie schodząc po schodach. Jakoś wcześniej nie zauważyła ich wzajemnej sympatii. Nawet się nie domyślała. Nie miała jednak wątpliwości, widząc jak wymykają się na chwilę. W oddali, obok kominka stał Peter uśmiechając się, podczas gdy Randall bardzo gorąco, wydawało się, dyskutował z Fieldingiem, którego tam posadzono na ozdobnym krześle.
Przybył nowy zespół muzyczny. Rozpoczął od walca i wszystkich ucieszyła ta słodka, staromodna melodia. Ktoś przygasił lampy tak, że dawały miękkie, przymglone światło. Starsze pary podniosły się do tańca. Michael natychmiast wziął Rowan za rękę i poprowadził na środek salonu. To był następny niezapomniany moment, tak intensywny w doznania i czuły niczym muzyka, która unosiła ich teraz. Cała przestrzeń wokół nich szybko zapełniła się wirującymi parami. Beatrice tańczyła z Randallem, a ciotka Vivian z Aaronem. Wszyscy starsi byli na parkiecie, nawet niektórzy młodzi dołączyli do nich, tak jak mała Mona ze starszym od niej Peterem, czy Clancy z Piercem.
Jeżeli nawet Michael zobaczył kolejnych obrzydliwych, nieproszonych gości, zupełnie nie dawał tego po sobie poznać. Jego pełen miłości wzrok był ciągle skierowany na Rowan.
Kiedy wybiła dziewiąta, niektórzy Mayfairowie byli już na etapie składania zasadniczych wyznań i głębokiego porozumienia z długo nie widzianymi kuzynami. Część z nich po prostu wypiła za dużo, tańczyła zbyt wiele i odczuwała teraz nieprzepartą potrzebę płaczu. Rowan nie bardzo znała się na rytmie rodzinnych przyjęć, ale Beatrice wydawało się to widocznie naturalne, skoro siedziała na kanapie wykrzykując coś do Aarona, trzymającego ją w uścisku. Podobnie było z Gifford, która od czterech godzin tłumaczyła coś bardzo ważnego cierpliwej ciotce Viv. Lily zaś wdała się w głośną kłótnię z Peterem i Randallem, wyśmiewając ich jako klub seniorów wspominających bezustannie „dobre czasy Stelli”.
Rita Mae Lonigan płakała, kiedy wychodziła ze swym mężem Jerrym. Amanda Curry również pożegnała się ze szlochem.
Do dziesiątej tłum stopniał – zostało jakieś dwieście osób. Rowan zdjęła swoje wysokie, białe szpilki i usiadła przy pierwszym kominku w salonie. Podciągnęła rękawy sukni i zwinięta wygodnie w fotelu zapaliła papierosa. Przysłuchiwała się opowieści Pierce’a o jego ostatniej podróży po Europie. Nie mogła sobie nawet przypomnieć, kiedy i gdzie zdjęła welon. Być może Bea go wzięła, kiedy razem z Lily poszła przygotować „komnatę ślubną”. Rowan miała stopy obolałe bardziej, niż gdyby przez osiem godzin stała przy stole operacyjnym. Była głodna, a zostały tylko desery. Wyrzuciła papierosa, bo zrobiło jej się niedobrze od dymu.
W drugim końcu pokoju Michael i starszy, siwy ksiądz z parafii pogrążeni byli w ożywionej konwersacji. Orkiestra porzuciła Straussa na rzecz nieco nowszych, lecz równie sentymentalnych melodii. To tu, to tam rozmaite głosy wtórowały dźwiękom „Blue moon” albo walca Tennesee. Tort weselny, poza jednym kawałkiem zostawionym na pamiątkę, pochłonięto co do okruszka.
W pewnym momencie w drzwiach pojawiła się grupka gości ze spokrewnionej z Cortlandem rodziny Gradych. Przyjechali z Nowego Jorku spóźnieni i teraz głośno przepraszali i tłumaczyli się. Inni pospieszyli ich przywitać. Rowan usprawiedliwiała się, że przyjmuje ich bez butów i nieco po domowemu. W jadalni, gdzie całe przyjęcie rozpoczęło się serią wspólnych zdjęć, śpiewano teraz chórem „Moją dziką irlandzką różę”.
O jedenastej Aaron ucałował Rowan na pożegnanie i wyszedł, by odwieźć ciotkę Vivian do domu. Życzył im przedtem bezpiecznej podróży do Destin i przypominał, że jest w każdej chwili do dyspozycji.
Michael odprowadził Aarona i ciotkę do drzwi. Grono starych przyjaciół Michaela zbierało się już do wyjścia, zamierzając kontynuować miły wieczór w jednym z barów Dzielnicy Irlandzkiej. Wymogli wcześniej na Michaelu obietnicę spotkania w najbliższym czasie. Schody były wciąż zablokowane przez pogrążone w ożywionych rozmowach pary. Służba udała się do kuchni, by zorganizować coś naprędce dla Gradych z Nowego Jorku.
W końcu Ryan podniósł się, poprosił o ciszę i ogłosił, że przyjęcie jest skończone. Wszyscy mają znaleźć swoje buty, płaszcze, torebki i inne swoje rzeczy, porozsiewane po całym domu i wynieść się – trzeba zostawić młodą parę samą. Biorąc nowy kieliszek szampana z tacy, którą właśnie niósł służący, zwrócił się ku Rowan.
– Za młodą parę – wzniósł toast, bez trudu pokonując panujący wokół gwar – za ich pierwszą noc w tym domu.

Tematy