Każdy jest innym i nikt sobą samym.

.. - zaczął. - To może być bzdura...
- Co proszę? - nastroszyła się babcia. - Bzdura?
- To jest, chciałem powiedzieć, zbieg okoliczności - poprawił się dziadek pośpiesznie. - Ale oczywiście, jakoś delikatnie można byłoby to sprawdzić... No dobrze, zainteresuję się. Wspomnę o tym milicji, która tam u nas urzęduje. Tylko nie licz na to, że będę rzucał na ludzi jakieś nieuzasadnione podejrzenia!
- A kto ci każe rzucać? Trzeba tylko zbadać, czy to nie ma jakiegoś związku. Bo może ma...?
- Może ma - zgodził się dziadek, wyraźnie widząc, że z protestów nie wyniknie w tej chwili nic dobrego. - Dobrze, zbadam. Nie ja zba­dam, tylko oni. A teraz, na litość boską, pozwólże mi spać!
- A śpij sobie - odparła babcia z urazą, postanawiając przypomnieć mu o tym jeszcze rano. - Nie wiem, jak można spać w obliczu ta­kich podejrzanych rzeczy... Żeby ci się to wszystko przyśniło!
W pół godziny potem dom, wypełniony wszechstronnymi i uroz­maiconymi podejrzeniami, zapadł wreszcie w głęboki, spokojny sen...
16
 
Zniecierpliwiona i zdenerwowana Janeczka czekała w domu na Pawełka, który spóźniał się zupełnie wy­jątkowo. Miała do niego mnóstwo sensacyjnych interesów. Po pierw­sze, zrobiła spis tajemnic i opracowała je w kolejnych punktach. Wa­hała się właśnie, czy ma do nich dołożyć niepojęte zniknięcie haków do karniszy, czy też nie. Haki tkwiły w pochylonym dachu szopy, ale o tym wiedziały tylko dwie osoby, ona i Pawełek, reszta rodziny zaś skłonna już była dopatrywać się w zjawisku cech nadprzyrodzonych. Babcia twierdziła stanowczo, że w tym nawiedzonym domu nie tylko straszy, ale także kradnie, a matka i ciotka Monika jakoś dziwnie ła­two się z nią zgadzały. Szukały tych haków niemrawo i bez przekona­nia, rzucając na siebie wzajemnie ukradkowe spojrzenia i gdyby nie to, że Janeczka z najdoskonalszą pewnością wiedziała, gdzie są, byłaby skłonna mniemać, że to one same gdzieś je ukryły w sobie znanych ce­lach. Z której by strony nie spojrzeć, istniała w tym jakaś tajemnica.
Po drugie, zmora wyszła na spacer i znów odebrała paczkę od swo­jego listonosza. Spotkała się z nim za skrzyżowaniem, specjalnie tam poszła, bo w furtce twardo stała babcia i przyglądała się jej nachalnie, impertynencko i bez żadnego wychowania. Sama tak to określiła, do­dając jeszcze z rozgoryczeniem, że przez tę obrzydliwą babę zordynarnieje doszczętnie, bo kilka tygodni temu takie nietaktowne natręctwo byłoby dla niej nie do pomyślenia, a teraz - co?!
Po trzecie, Pawełek miał się spotkać ze swoim znajomym milicjan­tem, zapewne już się spotkał, niewątpliwie uzyskał ważne wiadomości i najwyższy czas, żeby i ona te wiadomości uzyskała. Na ich podstawie z pewnością wymyśli się coś nowego, co wszystkie sprawy potężnie pchnie do przodu!
Okropny rumor w drzwiach wejściowych i w holu obwieścił przyby­cie Pawełka. Do holu wyjrzała z kuchni babcia.
- Pawełek, nogi...! - zawołała ostrzegawczo. - Co tak późno, przecież miałeś tylko o jedną lekcję więcej niż Janeczka?
- Tak mi wyszło - odparł Pawełek niecierpliwie, szurając byle jak butami po wycieraczce. - Społeczna praca.
- Chodźże, zjesz coś...
- Nie teraz. Teraz nie mam czasu. Jeszcze mam tę społeczną pra­cę. Pewnie aż do obiadu!
Janeczka czekała w pokoju, pełna napięcia. Wyczuła, że coś się musiało przytrafić. Pawełek wpadł jak bomba.
- Ty, słuchaj! - krzyknął, niebotycznie rozgorączkowany. - Chodź prędko! Ale draka, o rany, jeszcze takiej nie było! Janeczka nie traciła czasu, zerwała się od razu.
- Co się stało? Gdzie byłeś! - spytała, pośpiesznie zmieniając buty i zdzierając z wieszaka kurtkę.
- Milicja mnie trzymała... - zaczął Pawełek z przejęciem.
- Cicho! - syknęła Janeczka natychmiast. - Babcia usłyszy! Na dwór...!
- Przeczytali ten szyfr - kontynuował Pawełek już przy furtce. - Maglowali mnie na wszystkie strony, sierżant Gawroński i jeszcze je­den, prawdziwy kapitan, chociaż po cywilnemu. Całkiem równy facet. Mówię ci, oni nic kompletnie nie wiedzą, ciemni jak tabaka w rogu! My więcej wiemy. Powiedziałem, że im nic nie powiem, dopóki się nie naradzę z tobą. Chodź prędko, oni tam na nas czekają!
- Zaraz - powiedziała Janeczka i zatrzymała się. - Tak, to na nic. Nie będę leciała jak ślepa komenda. Muszę się zastanowić.
- No dobra, ale oni tam czekają! - zniecierpliwił się Pawełek.
- No to co? - odparła zimno Janeczka, nie ruszając się z miejsca.
- Czekają, to czekają, trudno. A w ogóle powiedz po kolei, a nie jak babcia. Co było na naszym szyfrze? Jaka to książka? O co cię maglo­wali?
Pawełek rozejrzał się dookoła.
- Teraz ty pytasz o wszystko naraz - zauważył z niezadowoleniem. - Jeszcze gorzej niż oni. Dobra, powiem ci po kolei, ale chodźmy stąd, bo nas babcia złapie. Możesz się zastanawiać na ulicy.
- No owszem, na ulicy mogę - zgodziła się łaskawie Janeczka. - Gdzie czekają?
- W radiowozie. Parę ulic dalej, koło Malczewskiego. Kazałem im tu nie podjeżdżać, żeby babcia nie zobaczyła. Od razu uwzględnili.
- Bardzo rozsądnie - pochwaliła Janeczka. - Widocznie mają olej w głowie. No, teraz mów po kolei. Jak to było?
Zatrzymali się w doskonałym miejscu, przy bramie cudzego ogro­dzenia, gdzie podmurowanie wystawało dostatecznie, żeby można było na nim przysiąść. Gęste krzaki z cudzego ogrodu wyrastały na uli­cę i pomimo braku liści osłaniały nieco przed ludzkimi oczami. W każ­dym razie nie mogła ich dojrzeć ani babcia, ani ci z radiowozu.
Pawełek nie wdawał się we wstępy, od razu przystąpił do zasadni­czej relacji.
- Ten kapitan był razem z sierżantem, czekali na mnie pod szkołą - zaczął z ożywieniem. - Powiedział, że przeczytali nasz szyfr...