Kiedy nadchodzi noc, stodoły są zamknięte i zaryglowane drzwi domów. Śpią dzieci,
śpią starcy i staruszki, i co mogę powiedzieć o ich drodze? Taka jest trudna do rozpoznania, tak niedokładnie ją kreślą kolejne pory roku, które najwyżej jedną zmarszczkę dodadzą twarzy staruszki, kilka słów dorzucą do dziecinnego języka, zaledwie zmienią uśmiech. I nic nie zmienią w doskonałości czy niedoskonałości człowieka. A przecież, jeżeli ogarnę spojrzeniem wiele pokoleń, widzę, jak mój lud budzi się i rozpoznaje sam siebie.
To prawda, że nikt nie wybiega myślą poza swoje granice. I tak jest dobrze.
Trzeba, aby złotnik w skupieniu cyzelował złoto. Żeby geometra zajmował się
geometrią. Żeby król panował. Gdyż wszyscy oni są warunkiem drogi. Tak samo
jak kowale śpiewają kowalskie piosenki, a stolarze — stolarskie, choć jedni i drudzy patronują narodzinom statku. Dobrze jednak, jeśli poezja im powie, czym jest żaglowiec. Ci, którzy zrozumieją dzięki niej, że ów wielki skrzydlaty łabędź, ży-wiący się morskim wiatrem, jest miejscem ich spotkania i celem, nie będą przez to mniej kochali desek i gwoździ, przeciwnie.
A cel, właśnie dlatego, że jest tak wielki, nie oszczędzi ci żadnego z drob-
nych zajęć; więc jeszcze raz zamieciesz o świcie izbę, zasiejesz jeszcze jedną, którąś tam, garść jęczmienia, jeszcze raz powtórzysz w pracy ten sam gest, sy-na nauczysz jeszcze jednego słowa albo pacierza — tak samo, jak widząc, czym
jest żaglowiec, nie będziesz pogardzał deskami i gwoździami, lecz tym bardziej je pokochasz. Chcę bowiem, żebyś wiedział z całą pewnością, że nie chodzi tu
ani o posiłek, ani o modlitwę, o pracę, czy o dziecko, czy o święto świętowane w rodzinie, ani o sprzęt, który będzie ozdobą domu, bo to wszystko jest tylko warunkiem, drogą i przejściem. Wiem także, że zrozumiawszy, zamiast tym gardzić, będziesz to wszystko jeszcze bardziej czcił: tak jak bardziej będziesz kochał drogę, jej kręty bieg, zapach dzikiej róży, koleiny i stoki wzgórz, którymi biegnie, widząc, że nie jest bezcelowym i nudnym meandrem, ale drogą do morza.
Dlatego nie pozwalam ci pytać: po co zamiatanie, ten ciężar, który trzeba
nieść, karmienie dziecka, książka, którą trzeba przeczytać? Bo choć dobrze, że-byś zasnął czasem i śnił o wieczerzy, a nie o królestwie, jak patrole straży, dobrze jest także, żebyś był gotowy na odwiedziny niezapowiedziane, ale które na chwilę rozjaśnią ci wzrok i słuch, a smutne zamiatanie przemienia w święty obrzęd, którego treści nie obejmą żadne słowa.
W ten sposób każde uderzenie serca, ból i pragnienie, każdy wieczorny smutek
i każda wieczerza, każdy wysiłek w pracy, uśmiech i znużenie monotonią dni,
każde przebudzenie i słodki sen, mają boski sens, który w nich można wyczytać.
Nic nie znajdziecie zamieniwszy się w plemię osiadłe i sądząc, że pośród po-
czynionych zapasów sami jesteście jak gotowy, odłożony na stronę zapas. Nie
istnieją bowiem poczynione zapasy, a kto przestaje rosnąć — umiera.
CXCIII
Równość doprowadzi do klęski. Mówisz na przykład: trzeba tę perłę podzielić
pomiędzy nas wszystkich: przecież każdy z nurków mógł ją znaleźć.
I morze natychmiast przestaje być czarodziejstwem, źródłem radości i cudow-
nością losu. A praca nurka przestaje być cudownym ceremoniałem i czarodziej-
ską, legendarną przygodą, gdzie myśli się ciągle o jakiejś czarnej perle znalezionej ubiegłego roku.
Podobnie chcę, żebyś cały rok oszczędzał, ograniczał się i odmawiał sobie
niejednego z myślą o jedynym święcie, którego sensem nie jest samo świętowanie (bo święto jest krótkie jak jedna chwila, jak moment wybuchu, nagłe zwycięstwo, przejazd księcia); jego sensem będzie, jeżeli cały rok nabierze smaku od pragnień i wspomnień nagrody: bo tylko wtedy droga jest piękna, jeżeli prowadzi do morza. Ptak przygotowuje gniazdo, żeby wylęgły się w nim pisklęta, a wyląg jest
czymś zupełnie innej natury niż gniazdo. Człowiek podejmuje ciężką walkę dą-