Ta czeluść, o której mówisz i w
której dostrzegasz jedynie chaos, to tylko twoja ignorancja. Uważasz, że nie ma prawd
absolutnych i niezmiennych, ale ja mogę cię zapewnić, że owszem, są takowe, choć trudno je
dostrzec. Twierdzisz, że każdy ma swoją własną prawdę. Ja zaś twierdzę, że każdy ma swój
własny pogląd. Poznałeś rozmaitych ludzi, mówiących różnymi językami i mających własne
poglądy na wiele spraw, doszedłeś więc do błędnego wniosku, że nie ma nic, co mogłoby
mieć dla wszystkich tę samą wartość. Ale bywa, że pozostajesz przy słowach, przy
definicjach, przy obrazach rzeczy i istot. Jednakże, Krantorze, poza słowami są idee...
– Tłumacz – przerwał mu Krantor.
– Co?
Wielka twarz Krantora podświetlona od dołu lampkami oliwnymi wyglądała jak
tajemnicza maska.
– To wierzenie bardzo rozpowszechnione w wielu miejscach poza Grecją – powiedział. –
Wedle niego wszystko to, co robimy i mówimy, to słowa zapisane w innym języku na
ogromnym papirusie. I jest Ktoś, kto w tej właśnie chwili czyta ów papirus i odgaduje nasze
czyny i myśli, odkrywając klucze skryte w tekście naszego życia. Tego Kogoś zwie się
Tłumaczem bądź Interpretatorem... Ci, którzy w niego wierzą, uważają, że nasze życie ma
sens ostateczny, sens, którego sami nie znamy, ale Tłumacz może go odkrywać, w miarę jak
nas czyta. Tekst się kiedyś skończy, a my umrzemy, nie wiedząc więcej, niż wiedzieliśmy.
Natomiast Tłumacz, który nas czytał, pozna na koniec ostateczny sens naszej egzystencji.*
* W żadnej z moich książek nie zdołałem znaleźć śladu informacji o tej domniemanej
religii. Bez wątpienia to jakaś fantazja autora. (Przypis Tłumacza).
Milczący dotąd Herakles zapytał:
– A co im przyjdzie z wiary w tego głupiego Tłumacza, jeśli koniec końców umrą tak
samo jak ci, co nie wierzą?
– Są tacy, co uważają, że z Tłumaczem można rozmawiać. – Krantor uśmiechnął się
złośliwie. – Mówią, że możemy się do niego zwrócić, wiedząc, że nas słucha, jako że czyta i
tłumaczy wszystkie nasze słowa.
– A co mówią ci, którzy tak uważają, owemu... Tłumaczowi? – zapytał Diagoras, któremu
owe wierzenia wydawały się równie dziwaczne, co Heraklesowi.
– Zależy – wyjaśnił Krantor – jedni go chwalą albo zanoszą doń prośby, na przykład,
żeby powiedział im, co się z nimi stanie w następnym rozdziale... Drudzy go prowokują,
wiedzą bowiem, albo myślą, że wiedzą, iż Tłumacz w rzeczywistości nie istnieje.
– Czym go prowokują? – spytał Diagoras.
– Krzykiem – brzmiała odpowiedź.
I nagle podniósł wzrok ku ciemnemu sufitowi pokoju. Wydawało się, że czegoś szuka.
Szukał ciebie.*
* Tłumaczenie jest dosłowne, ale nie rozumiem dobrze, do kogo zwraca się autor, w
dodatku nieoczekiwanie w drugiej osobie. (Przypis Tłumacza).
– Posłuchaj, Tłumaczu! – krzyczał swoim donośnym głosem. – Ty, który jesteś tak
pewien swego istnienia! Powiedz mi, kim jestem! Przetłumacz mój język i zdefiniuj mnie!
Wyzywam cię, byś mnie zrozumiał! Ty, który sądzisz, że jesteśmy tylko słowami zapisanymi
dawno temu! Ty, który sądzisz, że nasza historia kryje w sobie ostateczny klucz! Wymyślaj
mnie, Tłumaczu! Powiedz mi, kim jestem... jeżeli, czytając mnie, potrafisz także mnie
wytropić i odgadnąć! – i odzyskawszy spokój, spojrzał znów z uśmiechem na Diagorasa. – To
właśnie wykrzykują domniemanemu Tłumaczowi. Ale oczywiście Tłumacz nigdy nie
odpowiada, bo nie istnieje. A jeśli istnieje, jest takim samym ignorantem jak my wszyscy...*
* Naprawdę nie wiem, co mnie tak zdenerwowało. U Homera na przykład jest sporo
przypadków nagłego przejścia do narracji w drugiej osobie. Tu chyba zachodzi coś
podobnego. Faktem jest jednak, że kiedy tłumaczyłem inwektywy Krantora, czułem
pewne napięcie. Przeszło mi przez myśl, że „Tłumacz” to jakieś nowe słowo eidetyczne.
W takim przypadku ostateczny obraz w tym rozdziale byłby bardziej skomplikowany,
niż myślałem: gwałtowne ataki „niewidzialnego dzikiego zwierza” odnoszące się do
byka kreteńskiego, „dziewczyna z lilią”, a teraz „Tłumacz”. Helena ma rację: ta książka
wpędza mnie w obsesję. Jutro porozmawiam z Hektorem. (Przypis Tłumacza).
Weszła Ponsyka z pełnym dzbanem i nalała im wina. Wykorzystując chwilę milczenia,
Krantor rzekł:
– Pójdę się przejść. Nocne powietrze dobrze mi zrobi...
Biały, nieforemny pies ruszył za nim. Chwilę później odezwał się Herakles:
– Nie zwracaj na niego zbytniej uwagi, zacny Diagorasie. Zawsze był bardzo impulsywny
i bardzo dziwny, a czas i doświadczenia pogłębiły te szczególne cechy jego natury. Nigdy nie
starczało mu cierpliwości, by siąść i dłużej porozmawiać, peszyły go skomplikowane
rozważania. Nie wyglądał na Ateńczyka, ale na Spartanina też nie, bo nienawidził wojny i
wojska. Mówiłem ci, że odsunął się od ludzi i zamieszkał samotnie w szałasie, który sam
zbudował na wyspie Eubei? Stało się to mniej więcej w tym samym czasie, kiedy spalił sobie
rękę... ale rola mizantropa też mu nie odpowiadała. Nie bardzo wiem, co mu sprawia
przyjemność, a czego nie lubi, i nigdy nie wiedziałem... Podejrzewam, że nie odpowiada mu