Każdy jest innym i nikt sobą samym.

– Podróżuje statkiem razem z tobą?
Pobrużdżona twarz zmarszczyła się jeszcze bardziej.
– Stary Towin Thomas był grzesznikiem. Już o nim nie myślę. Nie chciał uwierzyć w Mistrza ani przyjmować jego leków i dlatego zmarł. Złośliwy nowotwór wyssał z niego wszystko, tak że na koniec ważył ledwie dwadzieścia kilo. Powiem szczerze, że jego śmierć była błogosławieństwem. Od tamtej pory podążam za Mistrzem. Właśnie zbliżają się moje dwieście dwudzieste trzecie urodziny, a nie wyglądam nawet na sto, prawda?
– To brzmi znajomo – powiedział Siwobrody. – Czy ten twój Mistrz jest nam znany, Becky? Może to Bunny Jingadangelow, co?
– Zawsze bez opętania mełłeś tym jęzorem, Siwobrody. Uważaj, jak się do niego zwracasz. On już nie używa starego imienia.
– Za to wciąż się ucieka do tych samych, starych sztuczek – stwierdził Siwobrody, obracając się do Marty. – Wejdźmy na pokład i zobaczmy się ze starym lisem.
– Nie mam ochoty go widzieć – odparła Marta.
– Przecież nie chcemy tkwić na tym morzu we mgle. Możemy błądzić po okolicy, aż jesień nas tu zastanie. Zanim się ochłodzi, powinniśmy już być daleko na rzece. Zobaczymy się z Jingadangelowem i namówimy go, by nas trochę poholował. Kapitan statku musi znać okolicę.
Zrobili jak mówił. Przeprawili się na statek łodzią Pitta i wspięli się na pokład, na którym aż roiło się od wiernych i ich darów.
Siwobrody musiał zaczekać, aż kobiety z wyspy po kolei odwiedzą kabinę Mistrza, by otrzymać jego błogosławieństwo. Dopiero wtedy pozwolono mu wejść. Został uroczyście wprowadzony do środka.
Bunny Jingadangelow tkwił rozparty na leżaku, owinięty w zatłuszczony odpowiednik rzymskiej togi. Najwidoczniej uznał taki strój za bardziej odpowiedni do nowego powołania, niż wiekowe futro z króliczych skór, jakim uprzednio zwracał uwagę. Wokół niego leżały materialne dowody czci dla jego boskości: warzywa, wielkie głowy sałat, kaczki, ryby, jaja i kura, której chwilę wcześniej ukręcono łeb. Stary mężczyzna w krótkich spodenkach wywoził dary na wózku.
Jingadangelow z dawnych czasów zachował podkręcone wąsy i bokobrody. Krągłość, która wcześniej obejmowała tylko jego podbródek, teraz opanowała nowe terytoria. Miał okrągły tułów, a jego twarz przypominała ziemistej barwy, tłusty księżyc przed pełnią, przez co wydawała się wyjątkowo bezbarwna. Spory procent jej powierzchni zebrał się w grymas wyższości, kiedy Siwobrody wszedł do kajuty. Najwyraźniej Becky zdążyła już przekazać wieści o jego wizycie.
– Chciałem się z tobą zobaczyć, ponieważ uważam, że posiadasz rzadki dar trafnej oceny rzeczywistości – powiedział Timberlane.
– To absolutna prawda. Dzięki niemu osiągnąłem boski status. Ale zapewniam cię, Siwobrody – mniemam, że wciąż nosisz ów przeciętny przydomek – iż nie zamierzam rozprawiać z tobą o przeszłości. Przetrwałem przeszłość i tak samo zamierzam przetrwać przyszłość.
– Widzę, że nadal tkwisz w rakiecie Wiecznego Życia, choć postarałeś się o bardziej wyszukane rekwizyty.
– Widzisz ten dzwoneczek? Wystarczy, że nim zadzwonię, a zostaniesz stąd wyproszony. Nie wolno ci mnie obrażać. Osiągnąłem świętość. – Położył pulchną dłoń na stoliku obok i z niezadowoleniem wydął wargi. – Skoro nie przybyłeś tu, by się przyłączyć się do drugo-generacjonistów, czego chcesz?
– Myślałem... Przyszedłem cię spytać o Becky Thomas i o jej ciążę. Nie masz...
– To samo powiedziałeś podczas ostatniego spotkania przed wiekami. Nie powinieneś się przejmować Becky. Po śmierci męża stała się jedną z wiernych. Uważasz siebie za niby przywódcę ludzi, choć wcale im nie przewodzisz, prawda?
– Nikomu nie przewodzę, ponieważ jestem...
– Niby wędrowcem! Jaki masz cel w życiu? Żadnego! Połącz swój los z moim, człowieku. Przeżyj przeznaczone ci dni w komforcie. Ja nie spędzam całego życia na włóczeniu się po tym jeziorze w przeciekającej łodzi. Mam bazę w jego południowym końcu. Nazywa się Haghbourne. Popłyń tam ze mną.
– Mam zostać jednym z... hm, jak tam nazywasz swoich wyznawców? Może sądzisz, że nakłonię do tego moją żonę? Już to widzę! My...
Jingadangelow podniósł mały dzwoneczek i zadzwonił nim.
Do środka wtoczyły się dwie stare kobiety odziane w karykaturalne togi. Jedna z nich była bardzo okrągła i miała wyłupiaste oczy, których nie spuszczała z Mistrza.
– Kapłanki Drugiej Generacji – powiedział Jingadangelow – powiedzcie mi, jakie są cele mego przybycia.
Odpowiedziały śpiewnym chórem, w którym chudsza kobieta wyprzedzała drugą mniej więcej o pół zdania.